Z jednej strony, bardzo wykwintne i zmysłowe. Z drugiej - wręcz przeciwnie, skromne i eleganckie. Kapelusze, toczki, kaszkiety i fedory. Do wyboru, do koloru. Wszystkie tworzone z poszanowaniem technik tradycyjnych. Jeżeli jeszcze nie znacie marki Misstery, to najwyższy czas, aby ją poznać.  Bo Misstery to kwintesencja kobiecości. 

W małej, bardzo klimatycznej pracowni przy ulicy Kilińskiego w Gdyni, ręcznie i tradycyjnymi metodami, powstają prawdziwe dzieła sztuki. Nad całym procesem czuwa ich projektantka, a jednocześnie właścicielka marki Misstery – Beata Kołodziejska. 

DZIENNIKARKA, KTÓRA ZOSTAŁA PROJEKTANTKĄ

Beata jest z wykształcenia polonistką. Po studiach, szybko znalazła pracę w mediach jako producent programów oraz organizator imprez kulturalnych. To była praca marzeń. Życie osobiste potoczyło się jednak innym torem. Gdy na świat przyszło dziecko, Beata potrzebowała więcej spokoju. Rozpoczęła wówczas pracę biurową, w regularnych godzinach, w firmie inżyniersko-consultingowej. 

- Mój niespokojny duch dawał jednak o sobie znać. Zawsze miałam dużą potrzebę „wyżycia się” artystycznego oraz potrzebę kreacji, która objawiała się poprzez fascynację modą. Do tego dochodziła moja miłość do nakryć głowy, które namiętnie kolekcjonowałam. Koniec dużego projektu consultingowego oraz utrata pracy były dla mnie impulsem, a może nawet pewnym znakiem, aby pójść w zupełnie inną stronę – mówi Beata Kołodziejska. 

BIZNES, KTÓRY NARODZIŁ SIĘ Z POTRZEBY

Historia firmy Misstery związana jest z dwoma wydarzeniami, które są umiejscowione w tym samym czasie. Mowa o urodzinach właścicielki oraz imprezie Halloween. Trzydziestopięcioletnia wówczas Beata Kołodziejska marzyła o stylowym toczku z woalką, który będzie kropką nad i jej wieczorowej kreacji. Propozycje angielskich mistrzów robiły wrażenie, ale w Polsce nie było ówcześnie podobnej alternatywy. I całe szczęście, bo gdyby wtedy Beata znalazła w rodzimym kraju ten wymarzony toczek, być może nigdy nie powstałaby marka Misstery.

- Gdy powstał pierwszy urodzinowy toczek, nie myślałam jeszcze, że zostanę modystką! Kupiłam półprodukty w angielskim sklepie internetowym i skleciłam go z pomocą własnej fantazji. Umiejętności manualne i zmysł estetyczny oczywiście w tym pomogły. W międzyczasie uczyłam się też podstaw krawiectwa u pełnej serca krawcowej Ani Krykowskiej. Toczek oczywiście założyłam na urodzinową imprezę i tego samego wieczoru moja przyjaciółka Betty zamówiła u mnie podobny. Była moją pierwszą klientką. Rok 2012 był tym przełomowym, w którym postawiłam wszystko na jedną kartę – uśmiecha się Beata Kołodziejska. 

Z POSZANOWANIEM DLA TRADYCJI

Już sam wygląd pracowni wskazuje, że mamy do czynienia z miejscem klimatycznym, pełnym magii. Ulica Kilińskiego w Gdyni była niegdyś miejscem pracy rzemieślników. I chociaż wiele się zmieniło, Misstery mocno koresponduje z tamtą historią.

- Zawsze fascynowała mnie ta ulica. Byli tam: gorseciarka, krawiec, kuśnierz, modystka. Gdy podczas spaceru z psem, w witrynie zakładu kuśnierskiego zobaczyłam napis „do wynajęcia”, poczułam, że muszę tam być! Stara witryna i ten klimat były wymarzone dla mojego raczkującego pomysłu. I chyba dobrze się stało, bo witryna pozostała drewniana, gdy wszystkie okna wokół wymieniono niestety na plastikowe – dodaje Beata Kołodziejska. 

Nie tylko wygląd pracowni, ale również sposób produkcji jest pewnego rodzaju hołdem dla dawnych rzemieślników. Beata tworzy bowiem wszystkie nakrycia głowy ręcznie, z poszanowaniem tradycyjnej
sztuki tego rzemiosła. 

FACH I SIŁA W RĘKACH

To czasochłonny proces, wymagający nie tylko dużej cierpliwości, ale również siły, ponieważ kapelusze trzeba rozciągać za pomocą imadła. Z kolei, półprodukty z wełny lub słomki naciąga się na drewniane formy, które pozwalają materiałowi zastygnąć w wymaganym kształcie. 

- Tak, to praca wymagająca dla rąk, potrzeba tu precyzji, pewnej siły i naprawdę ogromnej cierpliwości. Ponadto, większość elementów podszywam ręcznie. Korzystam z bardzo różnych materiałów, zamawianych u polskich lub czeskich producentów, ale lubię także pracę z materiałem z odzysku. Starym kapeluszom, wykonanym niegdyś ze świetnych gatunkowo materiałów, można nadać nowe życie! Do tego całe mnóstwo materiałów na zdobienia - woalki, jedwabie, pióra, piękne skóry, koraliki, guziki vintage, patyczki, muszelki. Ach, wszystko, co wpadnie w ręce w odpowiednim momencie potrafi być tak inspirujące – podsumowuje Beata Kołodziejska.