Żeglarstwo regatowe to tak naprawdę palenie plików pieniędzy w kominku, tutaj nie ma drogi na skróty –  mówi Przemysław Tarnacki, wielokrotny mistrz świata i Polski w żeglarstwie, komandor Ocean Challenge Yacht Club, skipper polskiej załogi, która wystartowała w legendarnych regatach Sydney – Hobart. Jego marzenie to posiadanie polskiego jachtu i wygrywanie na nim najbardziej prestiżowych regat morskich na świecie. W wywiadzie dla Prestiżu, Przemysław Tarnacki opowiada o swoim przepisie na żeglarstwo, jak skutecznie połączyć sport z biznesem oraz o udziale w słynnych regatach Sydney – Hobart.

Czy łatwo być zawodowym żeglarzem?

Należałoby spytać prawdziwie zawodowych żeglarzy, ja jestem półzawodowym, bo prawdziwy, utrzymuje się wyłącznie z żeglarstwa. Mnie osobiście nie starczyło odwagi w pewnym momencie życia postawić wyłącznie na karierę sportową. Zdecydowałem natomiast, że będę robił to co kocham, ale w trochę inny sposób. Połączyłem świat sportowy z biznesem, bo wychodzę z założenia, że lepiej mieć kilka stabilnych działalności, wszystkie związane z żeglarstwem, a nie tylko ryzykować kontuzją sportową, która później stawia pod znakiem zapytania dalsze funkcjonowanie.

Czyli nie samo pływanie, ale także inne działalności – jednak wszystkie związane z żeglarstwem.

Poza moją rodziną, wszystko co na co dzień robię jest związane z żeglarstwem. Sport na wodzie, sprzedaż jachtów i łodzi motorowych, budowanie społeczności klubu Ocean Challenge Yacht Club, organizacja Pucharu Świata Sopot Match Race, to wszystko ma wspólny mianownik, moją pasję i miłość jaką są żeglarstwo i jachty.

Co jest bardziej czasochłonne – trenowanie, organizacja, budżetowanie czy sprzedaż jachtów?

Pewnie zależy to od pory roku. Jesienią i zimą głównie sprzedajemy jachty, planujemy i komercjalizujemy projekty, wiosną i latem więcej organizujemy i trenujemy, choć staram się nie mieć miesięcy beż żeglowania. Prawdą jest, że większość mojego czasu to działalność sprzedażowa, gdzie realizuję się nie tylko jako żeglarz regatowy, ale też inżynier po Politechnice Gdańskiej z zakresu projektowania jachtów. Chętnie łączę moje zdobycze praktyczne z wiedzą techniczną oferując wysokiej jakości ekspertyzę klientom planującym zakup jachtu. Nie jesteśmy najtańsi, ale wiem, że dysponujemy unikalną wiedzą, która dostarczana jest u mnie w rodzinie już przez drugie pokolenie. Ojciec Bronisław to konstruktor jachtowy i utytułowany regatowiec, członek pionierskiej polskiej załogi w regatach Whitbread Round the World Race 1973/74 (dziś Volvo Ocean Race), uczestnik Admiral’s Cup.

Założyłeś Ocean Yacht Challenge Club. Jaka jest idea klubu?

Działamy przeszło trzy lata, aktualnie klub zrzesza ponad 100 osób, którzy regularnie uczestniczą w życiu klubu, razem jeździmy na regaty morskie po całym świecie. Klub skupia żeglarzy i sympatyków szeroko rozumianego jachtingu. Na co dzień są to właściciele świetnie prosperujących biznesów, członkowie zarządów dużych korporacji, którzy interesują się żeglarstwem, jachtingiem, jachtami. Chcą uczestniczyć aktywnie w jakościowych wydarzeniach, chcą być blisko wszystkiego co związane z żaglami, chcą przez jachting poznawać piękne miejsca na świecie w gronie podobnych sobie indywidualności. Szacowne kluby jachtingowe skupiające społeczną elitę gospodarczą znajdują się w większości krajów z historią morską. Przez lata wzorem jak pozyskać nowych pasjonatów był dla mnie w Polsce golf. Wierzę, że podchodząc do jachtingu holistycznie, oferując doświadczenie i usługi najwyższej jakości, sprowadzimy do żeglarstwa nietuzinkowe postacie, które w przyszłości pomogą również rozwijać żeglarstwo w Polsce.

Regaty, w których bierzecie udział to imprezy na światowym poziomie.

Są to prestiżowe regaty morskie i przybrzeżne rozgrywane na Morzu Śródziemnym i Karaibach. Giraglia Rolex Cup, czy Les Voiles w St. Tropez, Maxi Rolex Cup w Porto Cervo, Les Voiles de St. Barth na St. Barthelemy czy Copa del Rey na Majorce to elita światowych regat. Organizowane przez eleganckie kluby żeglarskie skupiają światową czołówkę na dużych jachtach. Nasz jacht, który czarterujemy na takie regaty stoi zwykle w marinie burta w burtę z zawodowymi załogami takich właścicieli firm jak Prada, Oracle, Netscape, L’Oreal, czy Skype. Wybieramy top imprez światowych i takie też jachty czarterujemy. 

Za wami słynne regaty Sydney - Hobart, chyba największe dotychczasowe wyzwanie...

To marzenie, które towarzyszyło mi od dzieciństwa. Popłynęliśmy na jednym z lepszych aktualnie jachtów na świecie dostępnym do żeglugi profesjonalno-amatorskiej: 80-stopowym jachcie Weddell wykonanym z kevlaru i carbonu. W tym roku cała flota liczyła 110 jednostek. Po tragicznych wypadkach z 1998 roku, kiedy 6 osób zginęło w tym wyścigu, wymagania jakie organizatorzy stawiają przed jachtami i załogą są bardzo restrykcyjne. Nie każdy jest w stanie je spełnić.

Zatem jakie warunki trzeba spełnić żeby wystartować w Sydney - Hobart?

Podstawowym wymogiem było to, że musimy wspólnie przepływać wcześniej dwie imprezy. Drugim ważnym elementem jest tzw. „żeglarskie cv” – z każdym z załogantów spotykam się kilkukrotnie, by poznać jego portret psychologiczny, jest to bardzo istotne w ciężkich warunkach. Głównie liczy się przygotowanie techniczne łodzi oraz żeglarskie każdego z uczestników. W maju mieliśmy już kompletną załogę, więc komfort na przygotowanie był u nas dosyć duży.

Sydney – Hobart to religia, nie tylko dla fanów żeglarstwa. Jakie masz wrażenia po tych regatach?

Tak dokładnie jest. Tłumy ludzi na starcie, podniosła atmosfera, cała Australia faktycznie żyje tym żeglarskim świętem.  natomiast w tym roku warunki na trasie były wyjątkowo łagodne i sprzyjające. Największą trudność podczas rejsu stanowiło paradoksalnie przygotowanie jachtu, a w trakcie wyścigu największą niedogodnością była utrata trzech żagli, co bardzo mocno nas spowolniło i zmusiło do zmiany planu taktycznego. Jacht dobrze się spisał na wymagających falach w cieśninie Bassa, między Australią, a Tasmanią. Startowaliśmy w klasie Maxi, ze wszystkimi zwycięzcami z ostatnich lat. To jest absolutnie inny poziom, ale mimo wszystko, cieszę się, że z tymi największymi jachtami i legendami żeglarstwa stanęliśmy burta w burtę. Nie mieliśmy szans z nimi wygrać, ale najważniejsze dla nas było samo ukończenie regat w dobrym stylu i przede wszystkim bezpiecznie dla załogi i jachtu.

Jesteś zadowolony z wyniku?

Dwie doby 23 godziny 54 minuty to nasz oficjalny czas. Wstydu nie przynieśliśmy. Z wyniku nie jestem do końca zadowolony, ale nie był on priorytetem i nie przysłoniło mi to całościowego odbioru tej kampanii. Za nami przygoda życia, a kolejne plany już niebawem. Sam start i doświadczenie przyniosło mi wiele radości, ale chcemy wrócić wzmocnieni, z lepszym jachtem, w lepszym składzie i powalczyć.

Przed startem mówiłeś, że celujesz w siódme albo ósme miejsce, że nie płyniesz po zwycięstwo? To była asekuracja czy też brutalny realizm ? Większość żeglarzy deklaruje, że jak płynąć, to tylko po zwycięstwo.

Pewnie dlatego tylu znakomitych żeglarzy siedzi w domu. Ja wychodzę z nieco innego założenia. Dla mnie liczy się zdobywanie doświadczeń. Oczywiście wolałbym jeździć na regaty Pucharu Ameryki, czy Volvo Ocean Race i zajmować tam miejsca w czołówce, ale należałoby wyemigrować do Nowej Zelandii mając 15 lat. Trzeba mierzyć siły na zamiary, szukać przyjemności w budowaniu swoich kompetencji i cieszyć się z możliwości brania udziału w takich regatach. Wolę mieć kontakt non stop z żeglarstwem morskim na najwyższym poziomie, niż 10 lat gonić za kontraktami sponsorskimi, o które w tym kraju niezwykle ciężko.

Wspomniałeś o dużych budżetach. Jaki trzeba mieć budżet żeby wystartować w takich regatach?

Żeby wystartować na takim jachcie, w takich regatach i takiej otoczce jaką robimy, budżet zamyka się w kilkuset tysiącach złotych. Warto zauważyć, że zapraszamy ludzi na pokład nie tylko po to, żeby przekroczyć linię mety. Tu chodzi o coś więcej. Ten projekt ma zbudować przede wszystkim poczucie wyjątkowości i przynależność do tego żeglarskiego świata. Odbywa się to zresztą wielokierunkowo. Załoga liczy 26 osób, natomiast większość z nich jedzie na regaty z całymi rodzinami na cały miesiąc. One również są częścią tego projektu. Duża część naszych działań polega na tym, żeby zorganizować regaty, zadbać o należyty poziom sportowy, ale mimo wszystko większość trudu związana jest z tym, by gościć klientów na najwyższym poziomie, bo tego właśnie oczekują. Żeglarstwo trzeba umieć sprzedać.

Polska załoga z polskim skipperem, do pełni szczęścia brakuje jeszcze tylko symbolicznej zmiany bandery.

Bezwzględnie. Posiadanie polskiego jachtu, gdzie właścicielami są Polacy z dumą prezentując jednostkę i wygrywając najbardziej prestiżowe regaty morskie, to oczywiście cel sportowy naszego klubu. Jednak z drugiej strony wiedząc jak w rzeczywistości wygląda utrzymanie takich maszyn regatowych i całych kampanii, najpierw pragmatycznie chcę zbudować przeświadczenie w klubie z czym trzeba się zmierzyć, bo żeglarstwo regatowe to tak naprawdę palenie plików pieniędzy w kominku, tutaj nie ma drogi na skróty. Dopiero wtedy jak będę absolutnie przekonany, że kandydaci na inwestorów to rozumieją, będę
w stanie w to wejść.

Na finał - cel długoterminowy i marzenie jednocześnie. W jakim miejscu chciałbyś być za kilkanaście lat, Ty i klub?

Chciałbym żebyśmy stworzyli taką społeczność, która jest w stanie w sposób świadomy podejść do realizacji ambitnych projektów jak odradzający się Admiral’s Cup. Chciałbym żeby to był ruch społeczny ludzi, których na to stać i którzy wiedzą z czym to się je, żeby to nie zależało tylko od łaski sponsora, bo ta jak wszyscy wiemy jeździ na pstrym koniu. Mniej rewolucji, więcej ewolucji i w dłuższej perspektywie czasowej dojść tam, gdzie chce dojść każdy – do Volvo Ocean Race.