Z jednej strony nagie szczyty strzelistych gór, z drugiej wartka rzeka wyznaczająca cel. Sielski obrazek oglądam z siodełka swojego roweru. Rozpływam się nad tym, co serwuje mi natura i dziwię się, że nie są to zdjęcia z albumu ze zdjęciami, w których przesadnie podkręcono kolory. Austriacka Karyntia nie potrzebuje sztucznego upiększania.

Ciepłe, włoskie powietrze wymieszane ze smakiem słoweńskiej kuchni, okraszone austriackim czarem. A może zupełnie odwrotnie? W położonej po południowej stronie Alp Karyntii, trzy kultury wymieszały się jak w wielkim kotle. Stworzyły miejsce idealne, zachwycające sielskimi obrazkami, jakich szuka się długo. I smakami, których nie zapomina się do końca życia. Kiedy przyjechałam tu kiedyś zimą, pomyślałam, że trafiłam do bajki. Po letnim pobycie w Karyntii jestem już przekonana, że to zaczarowane miejsce.

ROWEROWA PERSPEKTYWA

Z Klagenfurtu, stolicy Karyntii, do Wenecji można dojechać w trzy godziny, a z Villach do słoweńskiej Lublany w zaledwie godzinę. Z najbardziej południowego landu Austrii można bez problemu wyskoczyć na obiad na Istrię. Czas jednak płynie tu tak szybko, że na wycieczki do sąsiadów najzwyczajniej nie ma czasu. 

Chciałam zobaczyć jak najwięcej. Najprościej i najwygodniej byłoby wsiąść w samochód. Jednak ja miałam inny plan - przejechać tyle, ile się da, na rowerze. Po górskich ścieżkach mój ebike sunął, jak po maśle. Dzięki niemu, zamiast skupiać się na łapaniu oddechu, mogłam przyglądać się wyrastającym z ziemi szczytom, słodkim niczym bombonierki pełne czekoladek miasteczkom i płynącej leniwie Drawie, wyłaniającej się zza zakrętu raz po raz. 

SŁUCHAJĄC NATURY

Ścieżki wiodą tuż przy rzece. Droga, którą obrałam, nazywana jest Drauradweg i prowadzi przez Karyntię i Słowenię, aż do Adriatyku. To najpopularniejsza trasa rowerowa w regionie, choć ścieżek dla jednośladów jest znacznie więcej. I nawet jeśli ze zrozumiałych powodów nie pokonamy całego szlaku, a tylko jeden z jego malowniczych etapów, warto podjąć wysiłek. Czasu jest sporo, bowiem słoneczny, łagodny klimat umożliwia wycieczki rowerowe do późnej jesieni.

Czasami droga przecina pola kukurydzy, innym razem ociera się o zboże. Raz prowadziła mnie przez urocze miasteczka, innym razem przez gęsty las, w którym pospolite świerki od korzeni po koronę pokrywa gęsty mech. Miejscowi mówią, że to dowód na nieskazitelnie czyste górskie powietrze. Przez długie godziny nie mogłam pozbyć się myśli, że wreszcie znalazłam miejsce, w którym można uciec od cywilizacji i wsłuchać się w przyrodę wolną od gwaru, muzyki, nawet zasięgu telefonu komórkowego. Przy odrobinie szczęście towarzyszami wędrówki są koziorożce, orły i świstaki. 

ŚLADEM NAPOLEONA

Po wysiłku na jednośladzie trzeba doładować akumulatory. Idealnym zakończeniem aktywnie spędzonego dnia jest zanurzenie się w ciepłych wodach termalnych, które usuwają zmęczenie mięśni nadwyrężonych podczas jazdy. Tu jest to wyjątkowo proste, bowiem z gorącego wnętrza karynckiej ziemi tryskają lecznicze źródła. Z ich dobroczynnych właściwości korzystali starożytni Celtowie oraz Rzymianie. Nawet Napoleon miał tu ochotę na kąpiel. Nic więc dziwnego, że górskie szlaki doprowadzają w końcu na basen. 

Term wyposażonych w eleganckie SPA jest tu wiele. Bad Kleinkirchheim od dawna należy do elity kurortów, które najbardziej rozpieszczają turystów. Ja wybrałam Badehaus z widokiem na Millstätter See, drugie co do wielkości jezioro Karyntii o głębokości 141 m. Jego wody całe dnie skąpane są w słońcu i czuć tu śródziemnomorski klimat. Rozgrzane do niemal 100 stopni sauny relaksują, a komu w saunie za gorąco, może się schłodzić w zapraszającej toni jeziora. 

PO IMIENIU Z MAKAKAMI

Najbardziej na południe wysunięty land Austrii na pierwszy rzut oka leży trochę na uboczu największych, znanych i najmodniejszych alpejskich kurortów. Być może dlatego o Karyntii Polacy dowiadują się pocztą pantoflową. Chociaż nie! O Villach słyszał chyba każdy. To tu triumfy święcił Adam Małysz, ustanawiając rekord skoczni. Również tu nasi skoczkowie uzyskali pierwsze podium drużynowe. Poza tym fakt, iż Karyntia leży z dala od miejsc popularnych i zatłoczonych sprawia, że ceny są tu zdecydowanie niższe niż w innych alpejskich kurortach. Same zalety.

Kameralne, sześćdziesięciotysięczne Villach daje szansę na wytchnienie. Samo jego położenie wzbudza zachwyt. Rozciągnięte nad rzeką Drawą, otoczone malowniczymi alpejskimi szczytami, zachęca do niespiesznego wędrowania. Wypełnione klientami w każdym wieku restauracje i kafejki tętnią życiem. Czas tu zwalnia, a śródziemnomorski styl życia sprawia, że człowiek w jakiś zadziwiający sposób czuje się wolny od codziennych trosk. Kolorowe kamieniczki, późnogotycki kościół świętego Jakuba z bogato rzeźbionym ołtarzem, wille z przełomu XIX i XX wieku przenoszą w dawne lata.     

SKRZYDLATE DRAPIEŻNIKI

Kto potrzebuje adrenaliny, powinien wybrać się na średniowieczny zamek Landskron. Tam, na ptasim show, skrzydlate drapieżniki przelatują nisko nad głowami gości. Przez sekundy miałam wrażenie, że ich wielkie skrzydła otrą się o moje włosy. Kiedy wydaje się, że jest niebezpiecznie, z widowni wydostaje się krzyk. Strach jest jednak nieuzasadniony. Wszystko jest pod kontrolą opiekunów orłów i sokołów, które dają swój popis. 

Podobnie jest w pobliskim parku Affenberg, w którym jedynymi mieszkańcami są makaki japońskie. To jeden z nielicznych na świecie rezerwatów, gdzie makaki japońskie żyją tak, jak na wolności. Małpy te potrafią nie być złośliwe, nic nie kraść, nie zaczepiać odwiedzających ich ludzi. Są ciekawskie, ale całkiem grzeczne, czasami zabawne. Ich opiekunowie znają wszystkie małpy po imieniu, całą grupę składającą się ze 160 osobników. 

SMAKI DOPRAWIONE MORSKĄ BRYZĄ

Zewsząd unosi się zapach regionalnych alpejsko - adriatyckich smaków. To, co znajdziemy w kartach lokalnych restauracji, przyprawione jest aromatem górskiego powietrza z wyraźnym posmakiem morskiej bryzy. Region w swojej kuchni harmonijnie łączy najlepsze tradycje kilku kultur i właśnie dlatego stał się najbardziej pasjonującą krainą kulinarną w Austrii. Serwuje się tu dania w stu procentach naturalne, prezentujące całe bogactwo regionu. Slow food w najczystszej postaci. 

Gwarancję udanej eksploracji świata lokalnych przysmaków dają Kärntner Nudeln, które przypominają nasze pierogi ruskie. Wypełnione są doprawionym miętą nadzieniem serowo-ziemniaczanym, okraszone boczkiem lub polane masłem dają energię na długie godziny. Jeśli chcecie zjeść lekko, postawcie na menu rybne, które jest tu wyjątkowe. Moim faworytem jest Kärntner Laxn, specjalny gatunek pstrąga z czerwonawym, delikatnym mięsem. Zaręczam, że nigdzie poza Karyntią nie znajdziecie tego smaku.Dambulla.

KUCHNIA REGIONALNA

A co z wielbicielami typowo austriackich smaków? I oni dostaną swoją porcję. W kartach dań jest kultowy Wienerschnitzel. Jest też ulubiony deser Franciszka Józefa, czyli osławiony Kaiserschmarren, puszysty omlet rwany na małe kawałki serwowany z cukrem pudrem, musem jabłkowym i żurawiną. Kiedy zjesz choć jeden kawałek, przepadniesz i nie odejdziesz od stołu, dopóki nie skończysz. A jeśli nieco Austrii zechcecie przywieźć do domu, kupcie speck, miejscowe sery i miody - idealne prezenty dla najbliższych i oryginalne pamiątki z wakacji.

Nieco dalej, na drodze łączącej Kandy z Colombo, mieści się drugi sierociniec Millennium Elephant Foundation. Widok kilkudziesięciu słoni kąpiących się w rzece czy przemierzających wielką polanę robi ogromne wrażenie. Równie duże, jak podczas safari w Parku Narodowym Minneriya, gdzie żyjące na wolności słonie pasą się w półtorametrowej trawie, nie zwracając uwagi na dżipy pełne turystów.