Preikestolen, Kjeragbolten, czy Trolltunga to najbardziej popularne formacje skalne Norwegii, fotografowane tysiące razy. W jego obiektywie nabierają jednak zupełnie innego charakteru. Karol Nienartowicz, fotograf górski ukazuje świat piękny i dziki, a jego ślubna sesja zdjęciowa zachwyciła cały świat. O jego projekcie, ukazującym odbudowę miasta Gdańska, pisał za to m.in. brytyjski Daily Mail. Nam opowiedział o tym, dlaczego pasja fotograficzna (przynajmniej na razie) wygrała z malarstwem i jakie są jego najbliższe plany podróżnicze.

Wiem, że wybierasz się na Islandię. To moje największe marzenie podróżnicze… 

Byłem tam w lutym, prowadziłem warsztaty fotograficzne, ale udało mi się też co nieco pozwiedzać. Wybraliśmy się na południe, by zobaczyć m.in. wodospady Seljalandsfoss i Skógafoss, półwysep Dyrhólaey i czarną plażę Vik i Myrdal oraz lodowiec Svínafellsjökull i lodową lagunę Jökulsárlón Stokksnes i Vestrahorn.

Ubiegłeś mnie! Jak się pracowało na Islandii? Czy warunki były rzeczywiście bardzo trudne?

Największym wyzwaniem jest zmienna pogoda. Kiedy przyjechaliśmy, panowała piękna wiosna, świeciło słońce, a już po trzech dniach zaczął sypać śnieg, zerwał się huragan i przyszedł sztorm. Wiało tak silnie, że pozamykano lokalne drogi. Należy więc przygotować się na te zmieniające się warunki i mokry śnieg, dla mnie to tak naprawdę nic nowego.

Doskonale odnajdujesz się w wyzwaniach, jakie niesie za sobą dzika natura, a najlepszym tego dowodem jest sesja ślubna Twoja i Twojej żony. Te zdjęcia stały się prawdziwą sensacją. Skąd taki pomysł?

Pomysł był wspólny, choć tak naprawdę bardziej przekonywała mnie do niego żona. Mnie najbardziej przerażała wizja noszenia sukni ślubnej w plecaku, chodząc po górach. Wiem, ile miejsca z reguły zabiera mi cały sprzęt i ile waży całość. Na szczęście okazało się, że suknię można skompresować i odpowiednio pozwijać. Udało się. Zależało nam przede wszystkim na tym, żeby mieć ciekawą pamiątkę i wyjątkową sesję. Nie chcieliśmy pozować w parku, czy przy starym samochodzie, tylko po prostu marzyła nam się podróż, w której będziemy wykorzystywać otaczające nas plenery. W dwa tygodnie po ślubie wybraliśmy się na 45-dniowy trip po północnej Europie. Zobaczyliśmy wspólnie m.in. najbardziej znane miejsca Norwegii, jak Preikestolen, Trolltungę, czy Nærøyfjord, i archipelag Lofotów, a także wyspę Senję i dolinę Rapadalen w Szwecji. Oglądając pierwsze efekty sesji, utwierdziliśmy się w przekonaniu, że był to dobry pomysł. W sumie powstało blisko 600 zdjęć, z których ostatecznie wybraliśmy 30.

Zainspirowaliście wiele par. Nie myślałeś o tym, by zająć się profesjonalnymi sesjami ślubnymi?

To była „jednorazowa akcja”. Nie zamierzam komercyjnie zajmować się sesjami ślubnymi. Myślę, że powinni robić je ci, których to rzeczywiście kręci i którzy się na tym znają. 

Pochodzisz z południa Polski, na które teraz zresztą wróciłeś. Kilka lat mieszkałeś jednak w Gdańsku. Nie zapytam o to, czy wolisz góry, czy morze, bo tu sprawa jest dla nas, ceprów przegrana, ale ciekawi mnie niezwykły projekt, który powstał dzięki spacerom po gdańskim Starym Mieście. 

Do Gdańska przeprowadziliśmy się ze względu na studia mojej żony. Przez dwa lata wiele spacerowałem i robiłem tu zdjęcia. Od zawsze interesował mnie temat zniszczeń wojennych, przede wszystkim dlatego, że nie mogłem uwierzyć, jak bardzo Polska była zniszczona. W pewnym momencie, gdy zacząłem oglądać stare zdjęcia, to zwróciłem uwagę, że niektóre kadry przypominały moje fotografie. Wpadł mi więc do głowy pomysł by pokazać zestawienie, jak dane miejsce wyglądało tuż po wojnie i jak Polacy je odbudowali. Przyznam szczerze, że robiłem ten projekt głównie z myślą o osobach, które mieszkają poza granicami naszego kraju. Zdjęcia publikowałem głównie na portalach zagranicznych, zainteresował się nimi również brytyjski Daily Mail. Cieszy mnie to, że w taki sposób mogłem pokazać innym naszą historię i siłę.

Ukończyłeś studia na kierunku malarstwo, wydaje się jednak, że to fotografia jest Ci teraz zdecydowanie bliższa. 

Malarstwem zajmowałem się przez kilkanaście lat, ale teraz przerzuciłem się wyłącznie na fotografowanie. Żyję tym, prowadzę warsztaty, poświęcam temu kawał swojego życia. Samo malarstwo jednak bardzo dużo mnie nauczyło w zakresie kompozycji, kolorów, czy ogólnej wrażliwości. To coś, co dzisiaj z powodzeniem mogę wykorzystać w fotografii. 

Twoja żona jednak maluje, organizuje wystawy. Spieracie się czasem o jej prace, czy pomysły? 

Jasne, choć ona ma swoją drogę twórczą i prowadzi ją w takim kierunku, jaki jej najbardziej odpowiada. Czasami się konsultujemy, lubię doradzać i sprawia mi przyjemność, kiedy żona chce mnie posłuchać (śmiech). Czasem ma też uwagi do mojej pracy, nieraz mieliśmy na ten temat burzliwe dyskusje, ale zawsze były one rozwijające. Wspieramy się w swoich działaniach. Mamy zresztą pracownię, w której razem tworzymy, ja robię swoje, żona swoje, nie wchodzimy sobie w drogę. 

Wracając do malarstwa. Współtworzyłeś pierwszą na świecie pełnometrażową animację malarską „Loving Vincent” o van Goghu. Jak wspominasz tę współpracę?

Byłem jednym z malarzy i tzw. ekspertem od scen ruchomych, a więc takich, które wiązały się z dużym ruchem kamery. Przychodziłem do pracy codziennie na 10 godzin i malowałem kolejne ujęcia i sekwencje ruchów. I tak każdego dnia, klatka po klatce, przez 1,5 roku. Siedzieliśmy w oddzielnych pokoikach, jak w korporacji i każdy, jak mróweczka, wykonywał swoją pracę. Praca ta była mozolna, z pozoru nieciekawa, ale będąca częścią niesamowitej całości. 

Siedziałeś tyle godzin, w małym pomieszczeniu, w odizolowaniu od reszty świata, o czym się wówczas myśli? 

Nie jest to łatwe i zależy również od tego, jak dana osoba radzi sobie z takim odosobnieniem, ja nie miałem z tym większego problemu. Podczas pracy obejrzałem mnóstwo filmów, przesłuchałem wiele książek i setki godzin różnych audycji. I tak np. zacząłem interesować się polityką i sprawami społecznymi. W końcu musiałem w ciągu dnia, przez te 10 godzin zająć czymś myśli. Z powodzeniem mogę powiedzieć, że rozwinąłem się dzięki tej pracy intelektualnie 

Jakie jest Twoje największe marzenie zawodowe? 

To trudne pytanie. Przede wszystkim chcę żyć z tego, co sprawia mi przyjemność i jak na razie mi się to udaje. Chciałbym też napisać książkę, jeszcze intensywniej jeździć po górach i je fotografować. Mam też takie marzenie, którego prawdopodobnie nigdy nie zrealizuję, aby odwiedzić wszystkie ciekawe góry w Europie, na razie powoli je spełniam. Na pewno chciałbym też pojechać w góry do Bułgarii, wrócić do Szwecji, na daleką północ. Tam, gdzie byłem już w podróży poślubnej, w Parku Narodowym Sarek. Marzy mi się taki dwutygodniowy wyjazd i przejście całej Doliny Rapadadalen. To niezwykłe i dzikie rejony. 

Uciekasz od ludzi? 

Ja po prostu lubię wyjeżdżać tam, gdzie spotkanie człowieka jest faktyczną przyjemnością, nie zaś koniecznością.