Gdy lata, nigdy nie myśli o problemach. Tam na górze nie mają one większego znaczenia. Czuje wolność, pęd powietrza i niczym nieograniczoną przestrzeń mieniącą się tysiącami widoków. Ponad dwadzieścia lat temu postanowił się tym podzielić i wylądował z pierwszą fotografią. Później były następne. Kim jest Kacper Kowalski, który w jednej ręce dzierży stery, a drugą naciska spust migawki? 

Twoja praca wydaje się być bardzo romantyczna. Wzbijasz się w powietrze i robisz zdjęcia. Rzeczywistość na pewno jest zgoła odmienna.

Moja praca zawsze wiązała się z dużym wysiłkiem fizycznym, stresem, przygodą, wyzwaniem i ryzykiem. Niektórzy patrzą na moje fotografie i mówią - o, jakie ładne zdjęcia z drona. Gdy mówię, że to konkretne zdjęcie powstało w trakcie lotu na paralotni, wtedy pojawia się zdziwienie - ale jak to, po co?

Wcześniej pracowałeś jako architekt.

Tak, ale równolegle latałem na paralotniach. To było moją pasją i obsesją. Po czterech latach pracy w zawodzie, uświadomiłem sobie, że moje myśli w każdej wolnej chwili są zajęte lataniem. Tego nie dało się pogodzić, bo byłbym kiepskim architektem, wiecznie z głową w chmurach. Wiedziałem, że albo odkocham się w lataniu, albo zrezygnuję z pracy architektonicznej.

 

Wygrała miłość do latania, a kiedy pojawiła się miłość do fotografii?

Prawda jest taka, że szukałem uzasadnienia dla siebie w powietrzu. Paralotniarstwo jest bardzo kosztownym sportem. Gdy pracowałem jako architekt, wszystkie zarobione pieniądze przeznaczałem na latanie. Musiałem znaleźć substytut. Pomyślałem o fotografii. Na tamte czasy był to pomysł nowatorski. Drony wówczas nie istniały, a aparaty były na klisze. Spodobała mi się myśl, że mogę podzielić się z innymi tym, co sam widzę na górze. 

Jak czujesz się z tym, że fotografia lotnicza stała się dzisiaj powszechnie dostępna?

To normalne, taki jest znak czasu. Era fotografa w powietrzu odeszła bezpowrotnie. Podejrzewam, że za chwilę każdy telefon będzie miał opcję drona. Różnica polega na tym, że moje fotografie to świat widziany moimi oczami. Sterowanie dronem to takie podglądanie świata u góry, będąc jednocześnie bezpiecznym na ziemi. Dla odbiorcy czasami nie ma różnicy, ale dla mnie jest ogromna. Mnie kręci sam proces latania. Odkrywania cech, przestrzeni, kadrów, miejsc. Fotografie to taki zapis śladu lotu.

Czyli wybierasz pracę dla przyjemności?

Tak, za chwilę spełni się przepowiednia Stanisława Lema. Maszyny będą nas wyręczać z coraz to kolejnych zadań, a praca stanie się przywilejem. 

Jesteś jednocześnie pilotem i fotografem. Robienie zdjęć i trzymanie sterów to nie lada wyzwanie, prawda?

Latam od ponad dwudziestu lat. Większą część mojego życia spędziłem w powietrzu, więc przychodzi mi to w sposób naturalny. Kilkukrotnie zdarzyło mi się latać jako pasażer. Czułem się koszmarnie, nie mając wpływu na kadry. Jak pasażer taksówki, który do reportażu z niebezpiecznej dzielnicy robi zdjęcia przez otwarte okno. A ja zawsze chciałem sam usiąść za kierownicą, pojechać, zaparkować i wysiąść z tej taksówki. Wejść w przestrzeń, którą mam fotografować i sam decydować o wszystkim. Pilotowanie paralotni daje taką wolność.

Jak to wygląda technicznie? Wiem, że podczas latania masz przypięty aparat, żeby przypadkiem nie spadł na ziemię i nie zrobił komuś krzywdy. Jak wygląda cała reszta? 

Cały czas poruszam się z prędkością około 45 kilometrów na godzinę. Czasami mam plan, ale lubię podążać za intuicją. Jeżeli latam wiatrakowcem, wspomagam się nogami. Drążek sterowniczy przytrzymuję wówczas kolanami. Latając na paralotni, stery trzymam jedną ręką, a w drugiej mam aparat. Wychylam się i fotografuję. Cała frajda polega na gonieniu króliczka, a nie na jego złapaniu. Jeżeli pogoda jest zła, a wiatr turbulentny, czuję jeszcze większą satysfakcję. Wiem, że zrobiłem zdjęcie, które wymagało wysiłku.

To jest bezpieczne?

Nie jest. Samo latanie nie jest bezpieczne. Kilka lat temu to pytanie nie miało takiej siły. Dzisiaj nie muszę ryzykować, żeby zrobić zdjęcia. Mógłbym wygodnie podjechać samochodem i wyciągnąć drona z bagażnika. Był taki moment, gdy musiałem zadać sobie pytanie - jaki jest sens tego wszystkiego?

Znalazłeś odpowiedź na to pytanie? 

Zrozumiałem, że muszę szukać innej wartości mojej pracy. Samo latanie jest dla mnie motorem napędzającym całą aktywność. Zdjęcia to miłość pochodna.

Jesteś niczym ptak.

Bliżej mi do pszczoły, bo one w przeciwieństwie do ptaków nie celebrują swojej „pszczołowatości”. Są bardzo pracowite. Latają w poszukiwaniu miejsc, w których mogłyby napić się nektaru, przy okazji zbierając pyłek. Później wracają do ula. U mnie bywało podobnie. Wstawałem skoro świt i włóczyłem się w powietrzu tak długo, dopóki starczyło paliwa. Wracałem do pracowni i przeglądałem zdjęcia. Jeżeli efekt nie był zadowalający, wracałem w tamto miejsce ponownie. Gdy coś mnie zafascynowało, potrafiłem krążyć wokół tak długo, aż idealnie zakwitło. Wtedy robiłem zdjęcie.

Ile trzeba się napracować, żeby zrobić to jedno, wyjątkowe zdjęcie?

Różnie. Czasami latałem dziesięciokrotnie po jedno zdjęcie, a innym razem wracałem z dziesięcioma kadrami. Nie mam czasu, aby przeglądać zdjęcia podczas lotu. Nie mogę sprawdzić czy fotografia jest ostra. Czasami sprzęt zawodzi, nie reaguje, zdarzają się błędy techniczne. Czasami stracę fantastyczny moment. To jest zarówno najpiękniejsze, jak i najgorsze uczucie w tej dyscyplinie.

Które zdjęcie w twojej kolekcji jest najważniejsze?

Bardzo ważne są zdjęcia z powodzi w Sandomierzu. Wyjątkowo dobrze wspominam fotografie z Chin. Lubię również te zimowe, bo pamiętam ile wysiłku mnie kosztowały. Musiałem wówczas walczyć z materią. Było ślisko i zimno. Dłonie mi odmarzały, a aparat pokrywał się szronem.

Czujesz czasami strach?

Nie byłoby mnie tu, gdybym go nie czuł. Strach jest najlepsza możliwą polisą ubezpieczeniową. Brak strachu to sytuacja skrajnie niebezpieczna.

Przed czym ciebie uchronił?

Pamiętam lądowanie, gdy zapadał zmrok. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że nie dolecę do miejsca lądowania. Wiatr się wzmógł i musiałem lądować pod wiatr w całkowitej ciemności. Nie widać wówczas drutów czy linii wysokiego napięcia. Nie widać nawet podłoża, więc ciężko jest ocenić odległość. Wylądowałem na plaży, bo piasek kontrastuje z morzem, tam zawsze jest więcej światła, nawet po zmroku.

Przez wszystkie te lata byłeś bardzo powściągliwy. Nie opowiadałeś historii, które towarzyszyły fotografowaniu. A podejrzewam, że masz o czym opowiadać.

Brałem wówczas udział w wyścigu z innymi fotografami. Starałem się nie opowiadać za dużo o projektach, żeby nie ujawnić nad czym pracuję i w jaki sposób to robię. Broniłem tajemnicy swojego warsztatu. Ponadto, zawsze towarzyszyło mi przekonanie, że kontekst powstawania fotografii jest moją sprawą prywatną. Nie chciałem opowiadać, czy podczas robienia zdjęcia były turbulencje, czy zrobiłem coś na granicy prawa, czy silnik zgasł i czy musiałem wstać o 5 rano. Stwierdziłem, że ludzi to kompletnie nie zainteresuje. Liczyło się tylko to, co jest na zdjęciu.

A ja myślę, że ludzi to bardzo interesuje.

I właśnie dlatego powstaje nowy projekt. Zdałem sobie sprawę, że nie opowiedziałem do tej pory wielu ciekawych historii. Chcę zrobić to teraz. Projekt będzie miał premierę jeszcze w tym roku. To będzie symboliczne odejście od rytmu pracy fotografa prasowego i dokumentalnego, na rzecz przestrzeni refleksyjnej, nieograniczonej czasem. Będzie opowiadał o tym, do jakich wniosków można dojść po 20 latach spędzonych w powietrzu. Więcej zdradzić nie mogę. 

Skąd u ciebie taka zmiana? 

Zmiana jest odpowiedzią na twórcze przepracowanie kryzysu. Mogę to porównać do momentu, gdy człowiek przechodzi na emeryturę. Jeżeli mój system, pomysł na siebie i sposób pracy po 10 latach przestał działać, trzeba go zmienić. Musiałem przewartościować całe swoje życie. Pytałem sam siebie - czy to co robię nadal jest komukolwiek potrzebne? Po tym twórczym kryzysie przyszedł czas, aby po raz kolejny zrobić coś dla siebie. 

Czujesz, że jesteś na takim etapie życia, że już nic nie musisz, ale jeszcze wszystko możesz?

Być może. Miałem to szczęście, że udało mi się osiągnąć sukces w dziedzinie, którą sam dla siebie wybrałem. Mój projekt zebrał najwyższe laury. Przez ten czas byłem niesamowicie pracowity. Nie było możliwości, abym odpuścił jakieś ważne wydarzenie. Całe życie było poświęcone lataniu, które jak wiadomo, jest zależne od pogody. Musiałem nieustannie być na dyżurze. Dzisiaj już wiem, że nie muszę, bo ktoś inny pokaże te zdjęcia światu. Nadal kocham latać, ale moja świadomość, z jakimi kosztami to się wiąże, przeniosła mnie w inne miejsce. Wychodzę z przestrzeni fotografii prasowej, a wchodzę w przestrzeń sztuki. To jest permanentna zmiana. 

Co jest najpiękniejsze w lataniu?

Latanie to pewna forma medytacji. Od momentu startu, aż po lądowanie muszę być skupiony i skoncentrowany. Wszystkie problemy zostawiam na ziemi. Mam nieskrępowany dostęp do przestrzeni. Patrzę na ziemię i rozumiem, że nie jest to ta sama ziemia, po której chodzę. Jest pięknie wyabstrahowana z kontekstu. 

Ziemskie problemy, tam na górze nie mają znaczenia?

Tam jest azyl, który jest całkowicie wolny od problemów codziennych. Gdy zaczynam rozmyślać nad tematami bieżącymi, kończy się przyjemność z latania. Stres generuje stres. Nie mogę wówczas patrzeć na te cienkie linki w paralotni, bo zaczynam zastanawiać się czy one nie popękają. Jeżeli pojawi się myśl - co ja tu robię, jak ja teraz wyląduję - podświadomie zaczynam popełniać błędy.

Z góry widać więcej. Zaglądasz czasami tam, gdzie nie powinieneś?

Zdarza się przypadkowo, że zobaczę więcej, ale nigdy takich sytuacji nie upubliczniam.

Żyjemy w ciekawych czasach, gdy każdy może nas podglądać. Ciebie można bez problemu zauważyć, ale małego drona już niekoniecznie. Jak się przed tym uchronić?

Mój dziadek mawiał, żeby zawsze zachowywać się przyzwoicie. Wtedy nic nam nie grozi.