Na gdańskim lotnisku Rębiechowo całkiem niedawno stanął… wypchany miś. Spreparowany baribal nie pełni tu jednak funkcji dekoracyjnej, a edukacyjną. Przypomina turystom, że zwierzęta nie są dobrym pomysłem na pamiątkę z podróży, a wszelkie próby ich nielegalnego przewożenia wiążą się z konsekwencjami prawnymi. O tym, jak ogromny jest to problem opowiada dyrektor Ogrodu Zoologicznego w Gdańsku Michał Targowski.

Panie dyrektorze, handel egzotycznymi zwierzętami to tak naprawdę nic nowego. Od setek lat stanowią „towar”, na którego chętnych niestety nie brakuje.

Wiele lat temu, jako ogród zoologiczny zorganizowaliśmy na ten temat prelekcję w Dworze Artusa. Miejsce to nie zostało wybrane przypadkowo. Na ścianach widnieją tam bowiem malowidła, będące dowodem na to, że w portowym Gdańsku handlowano papugami, czy małpami. Nie jest to więc przekleństwo współczesności. Apogeum przypada jednak na przełom XIX i XX wieku, kiedy to egzotyczne ptaki i ssaki zaczęły ozdabiać domy oraz parki, a nabywcy prześcigali się, kto zdobędzie bardziej niedostępny gatunek.

W 1973 roku ustanowiona została konwencja waszyngtońska o handlu dzikimi zwierzętami. To ona reguluje m.in. zasady transportu zwierząt, ich pozyskiwania, czy też wymian handlowych. Czy rzeczywiście przysłużyła się ona do zmniejszenia nielegalnych procederów w tym zakresie? 

Jej głównym celem było wyeliminowanie grup prywatnych pośredników - handlarzy, którzy za pieniądze byli w stanie sprowadzić praktycznie każdy gatunek zwierzęcia, także dla ogrodów zoologicznych. Kiedy zacząłem pracę w 1979 r. poznałem Holendrów, Skandynawów, czy Niemców, którzy zasypywali nas ofertami w dolarach, w markach, czy w koronach. Polska podpisała konwencję w 1991 roku. Pod koniec XX wieku otrzymaliśmy dane z Interpolu, że zaraz po narkotykach i samochodach, to zwierzęta i produkty odzwierzęce są najczęściej przemycanym towarem. 

Jak taki przemyt wygląda w praktyce? 

Dla przykładu w Ameryce Południowej papugi można kupić u handlarzy za kilka dolarów. Wpycha się je do plastikowych butelek z odciętym denkiem, a następnie odkręca się korek, by mogły oddychać. W ten sposób nie uciekną i tak trafiają na nielegalny rynek europejski. Składowane są w kontenerach, gdzie nawet do 80 proc. z nich ginie. Węże nie wydają żadnych dźwięków, przemycane są więc w workach, czy w oponach. Żółwie przewożone są zaś w potężnych siatkach, gdzie wrzucane są po kilkaset sztuk, jak kamienie. Osobniki znajdujące się na samym dole zwykle giną, przygniecione. Jaka jest ich wartość? Żyjący na Madagaskarze żółw promienisty wyceniany jest na kilkanaście tysięcy złotych. 

Czy nielegalne przywożenie zwierząt, czy produktów odzwierzęcych to powszechny problem w naszym kraju?

W latach 90. ubiegłego roku otrzymaliśmy zawiadomienie, że w śmietniku przy targowisku w Gdyni znaleziono małpiatki lori, które prawdopodobnie przywieźli tu marynarze i próbowali je sprzedać. Nie znaleźli jednak klientów, więc postanowili pozbyć się niewygodnego „towaru”. Dostawaliśmy sygnały o wężach, które również były wyrzucane przy halach targowych. Najczęściej były to na szczęście gatunki niejadowite. Pamiętam też przypadek z gdańskiego lotniska. Pewien turysta kupił sobie węża i przed kontrolą graniczną owinął go sobie wokół szyi. Chciał zaszpanować. Miał nieprzyjemności, a my musieliśmy zarekwirować zwierzę. 

Co się dzieje z zarekwirowanymi zwierzętami?

Mało jest ośrodków adopcyjnych, a ogrody zoologiczne nie mogą takich zwierząt przyjmować. Od kiedy należymy do Europejskiego Stowarzyszenia Ogrodów Zoologicznych i Akwariów  EAZA przyjmujemy i oddajemy tylko zarejestrowane zwierzęta. Nie możemy stanowić łańcucha w przemycie. Są jednak pewne od tego wyjątki, jak np. w 2004 roku, kiedy to EAZA zaapelowała o przyjęcie przez ogrody żółwi ocalonych z udaremnionego przemytu w Hongkongu. Miały trafić do restauracji. Przejęliśmy wówczas kilkanaście osobników i żyją u nas do dzisiaj.

Choć pojawia się dużo obostrzeń, a także mamy coraz większą świadomość, jak wygląda proceder handlu dzikimi zwierzętami, to jednak biznes ten wciąż kwitnie…

Od początku XXI wieku służby celne są bardzo dobrze wyszkolone. Ja chciałbym wskazać jeszcze jeden problem. Często mamy do czynienia z letnimi atrakcjami - wystawami jadowitych zwierząt. Mnie zastanawia, kto wydaje na nie zgodę. Procedury wymagają dokumentów o legalnym pochodzeniu tych zwierząt, czy zapewnienia zaplecza z odpowiednimi surowicami, gdyby nastąpił wypadek. W polskich szpitalach dostępne jest tylko antidotum na jad żmii. Jeśli więc kogoś ukąsi np. kobra, trudno będzie znaleźć surowicę, a śmierć może nastąpić w ciągu 40 minut od ukąszenia. Warto o tym pamiętać.