Grzegorz Niecko 
- na krawędzi bez zabezpieczenia

Tylko niebo jest limitem. Na granicy marzeń i bezpieczeństwa, wyzwań które niosą obietnicę próbuje sięgać chmur. Pęd powietrza, przeszywająca cisza nocy, ciepło promieni, które budzą nowy dzień. Dzień jak co dzień, wypełniony pracą i przeplatany pasją pozwalającą zbliżyć się do tego, co nieosiągalne. Bez skrzydeł można latać. Pod swoje niebo. Grzegorz Niecko, na co dzień trójmiejski trener personalny, po godzinach rooftopper, czyli człowiek wspinający się bez zabezpieczenia na szczyty wysokich budynków i konstrukcji. 

Wiele osób w Polsce lubi sobie połazić po dachach budynków?

Jeśli odejmiemy kominiarzy i dekarzy, to raczej nie. Raczej jest to zamknięta grupa, która ma wspólną zajawkę. Znamy się, kojarzymy nawet jeśli tylko i wyłącznie z internetu.

Wszyscy ubezpieczeni?

Ubezpieczenie nie bardzo pomaga. Wielu z nas ma dzieci, rodziny, normalnie żyje, a ubezpieczenie jest potrzebne dla klientów. Na wszelki wypadek.

Niesforny chłopczyk, z którego rodzice nie mogli spuścić nawet na sekundę wzroku?

Wchodziłem od zawsze. Kiedy pomyślałem, że fajnie byłoby wspiąć się na kościół, to Mariacki był mój. Od 2003 roku trenowałem parkur, oswajałem się ze swoim ciałem i ruchem, więc dzięki temu było mi łatwiej dostać się na różne lokalizacje. 

Fajny skill, perspektywa na emeryturę, czy adrenalina i życie ponad prawem?

Zauważyłem wchodząc na różnego rodzaju obiekty, które często są bardzo dobrze chronione że jest sporo nieprawidłowości w montażu urządzeń z cyklu security. Jakiś pan Janusz, najczęściej z brzuchem zna się na elektryce więc zakłada czujniki, których jest pewien, że działają. Wysportowana osoba bez trudu takie zabezpieczenia ominie, dlatego odezwałem się do kilku firm proponując swoje usługi w postaci audytu zabezpieczenia ich obiektu. Kończyłem łódzką „13” dla kaskaderów, więc jestem wszechstronnie przygotowany, a doświadczenie ze szkoły jest genialnym uzupełnieniem tego, co chcę robić.

Gwiazda w ofercie firm eventowych?

Nie, zupełnie nie, chociaż zdarza mi się brać udział w projektach jako kaskader, na przykład dla kabaretu Limo w skeczu filmowym, w którym ludziom biegającym po mieście wybuchały głowy. Organizowałem też, bo mam zezwolenie, skoki z wysokości na poduszkę kaskaderską, coś jak skoki na bungee tylko bez bungee. Robimy przeszkolenie i ludzie lecą. Podczas międzynarodowego festiwalu chłopacy trenujący parkur i freerunning lecąc z wysokości 10 piętrowego budynku na poduszkę robili podczas pokazów podwójne salta i śruby. Ląduje się na plecach na poduszkę. Spokojnie, poduszka jest dwu strefowa. Pierwsza strefa pilnuje by na dole nikt nie dotknął ziemi, druga z kolei jest amortyzacyjna, z klapami powietrznymi, wytrąca całą energię kinetyczną. Przeżycie jest obłędne.

Na You Tube jest sporo filmów, gdzie na szczytach budynków rooftopperzy bawią się na deskorolkach i rowerach. To zatyka dech w piersiach i jest przerażające, balansowanie na krawędzi śmierci. 

To przede wszystkim głupie. Ryzykowanie na pokaz, wyłącznie dla sławy. Najczęściej filmy wrzuca Rosjanin na stałe mieszkający w Dubaju. Jeździ na hoverboardzie i gdzieś tam na krańcu ciśnie przód, tył. Jego fejm to kasa, bo Dubaj mu płaci. Oleg żyje z tego, nie robi nic więcej. Taguje Dubaj, jakieś obiekty, robi to teoretycznie nielegalnie, bo oficjalnie nikt nie wie, że on tam wchodzi. Dostaje kasę, kiedy produkt jest gotowy. Nie pytają go, co, dlaczego i jak.

Zaryzykowałbyś?

Kasa to nie wszystko, nie zaryzykowałbym dla pieniędzy. Oczywiście, zdarzają się głupie rzeczy, choćby przespacerowanie po szczycie dźwigu. Mam miejsce szerokości dłoni. Zdarza mi się chodzić na slackline, linie, którą rozwiesza się między drzewami. Chodzę, ale nie robię trików, lina jest miękka, gibie się, nie mam tam nic więcej niż własną równowagę. W Polsce są fajni highlinerzy, którzy chodzą między budynkami. Najczęściej z zabezpieczeniem, przypięci do tej liny i w razie jak spadną, to wiszą.

Popularność w social media pomaga wchodzić na rzeczy nielegalne?

Ciężko powiedzieć. Nie wydaje mi się bym miał jakiś super fejm, aby sprawiało mi to jakiekolwiek kłopoty. Ja nie planuję żyć z rooftoppingu. Mając dzieci, będę miał fajne relaksujące hobby. Powiem: „Wy się tu grzecznie pobawcie, a tata teraz sobie pójdzie pochodzić”. To pewnie będzie dla nich naturalne, bo ja wchodzę na dachy, mój brat był ostatnio pierwszym Polakiem, który nurkował na Britaniccu na głębokości 140 metrów, a siostra jeździ konno. Taka dynamiczna rodzina. Przy stole pogadamy, że wujek idzie w dół, ojciec w górę, ciocia w prędkość. Uznają to za naturalne (śmiech).

Rodzice oddychają z ulgą, gdy otwierasz drzwi?

Wbrew pozorom moja mama jest zafascynowana tym co robię. Oficjalnie nie chce o tym słyszeć, ale jej reakcja daje mi poczucie, że jest bardzo dumna z tego co robię. Ojciec za to mówi, że mu się to nie podoba, co ja robię, ale lajkuje każde moje zdjęcie na facebooku i gdy wchodzę do domu mówi: - i co, i jak?

Zdarzyły się kontuzje, które kazały pomyśleć, że zostaniesz księgowym?

Ja miałem przede wszystkim poważną kontuzję na trampolinie sportowej w Monachium, która wykluczyła mnie  z parkuru. Pewnie widziałaś filmiki jak ludzie robią salta i skaczą po ścianie, ja się tego właśnie tam uczyłem. Siedziałem na trampolinie z 2,5 godziny, byłem zmęczony na maksa po całym dniu, ten trening mnie poniewierał, czułem się rozkojarzony, nie skupiłem się na ruchu, który wykonywałem wcześniej kilkadziesiąt razy. Lecąc na klatkę piersiową, aby odbić się z powrotem, rozluźniłem lędźwie i zaparłem się rękami. Nogi poleciały mi do uszu na skorpiona. Wylądowałem, ale w szpitalu z pękniętym dyskiem i uciskiem na rdzeń kręgowy. Chcieli mnie kroić, ale powiedziałem, że znam się lepiej, usztywniłem cały gorset mięśniowy, ustabilizowałem cały ten odcinek. Od wypadku minęły 2 lata, dalej nie mogę dźwigać, skakać, nie mogę robić ruchów kompresujących przestrzeń kręgową. Nie poddałem się, to tkwi w głowie, to siła walki. Wiem, że zmęczenie i brak skupienia są najgorsze i nie ma sensu dalej ciągnąć treningu.

Wymagająca dyscyplina. Pozwala ci na normalne życie?

Większą zajawkę na wchodzenie złapałem po kontuzji. Nie mogłem trenować parkur, uzupełniać adrenaliny. Zacząłem od wspinania się na drzewa. To nie było trudne, bo brat zabierał mnie od dzieciaka na wspinaczki, zjazdy liną, pchał mnie w sport. Każde wejście jest planowane, zdarza się, że przygotowujemy je miesiącami. To nie jest na spontanie. Ważne są kwestie zabezpieczeń. Kurtyny laserowe, czy czujniki ruchu, ochroniarz, który grozi palcem, wyciąga telefon i z kimś się łączy. Zanim odłoży słuchawkę, nas już nie ma, bo raczej nie jesteśmy konfliktowi. Wchodzę z kolegą Olkiem ( Olek Konkol - najlepszy traceur czyli osoba uprawiająca parkur), nie chcemy robić problemów sobie i strażnikom. Domyślamy się, że jeśli zgłosiłby włamanie, to ma sporo roboty, wypełniania papierów i tłumaczenia. Kiedyś mieliśmy kajdanki na rękach, ale potraktowali to jako zakłócenie spokoju. Nie mażemy sprejami, nie dewastujemy, my tylko wchodzimy, robimy zdjęcia i schodzimy. Nie zaglądamy ludziom przez okna do łóżka i kuchni, bo unikamy oczu. Im mniej nas widać, tym lepiej. Nie mamy też ulubionej pory, chociaż w nocy jest bezpieczniej.

Jakieś ciekawe historie, wyjątkowe obiekty, na które wszedłeś?

Każdy obiekt jest ciekawy, wyjątkowy. Mocno w pamięci mam wejście na dźwig stoczni. Żeby dostać się na jego koniec trzeba zejść w dół nie mając nic pod nogami, no i na sam dźwig wchodzi się dość ciekawie, bo przez środek. Innym razem chcieliśmy zrobić zdjęcia wschodu słońca na jednym z dźwigów w Gdańsku, zdjęcia się udały, ale na dole czekała już na nas policja, która zakuła nas w kajdanki. Ciekawie było też w Porto, gdzie w samo południe wchodziłem na dźwig w centrum miasta, przed którym siedział ochroniarz zwrócony do niego twarzą i oddalony morze z 5 m. Niestety, tak był zaaferowany graniem w Angry Birds, że nawet nie zauważył jak przechodziłem obok niego na zamkniętym strzeżonym terenie. Wspinam się też na wieże radiowe, telewizyjne lub do pomiarów wiatru, wieże kościelne. Najwyższa konstrukcja, na jakiej byłem miała ok 150 metrów. Marzą mi się natomiast kilkusetmetrowe obiekty w Dubaju, czy Szanghaju. 

Czujesz, ze coraz bardziej przekraczasz granice?

Ja nie jestem „hojrakiem” bez wyobraźni. Zdrowy rozsądek jest najważniejszy. Nie daję się ponieść emocjom i takiej dziwnej adrenalinie, bo to mogłoby okazać się zgubne. Ostatnio chodziłem po wieżowcach na gdańskiej Zaspie. Oglądaliśmy wieczorem murale z innej perspektywy. Stwierdziliśmy, że sobie usiądziemy na krawędzi. W sumie nigdy tak nie siadaliśmy, zawsze staliśmy na krawędzi, chodziliśmy. Siedzenie jest przecież bezpieczniejsze niż stanie, ale powiem ci, że zupełnie inaczej organizm zaczął się zachowywać. Stojąc czułem się mimo wszystko bezpieczniej, niż siedząc. Tłumaczyłem to sobie, że to nowy ruch, niepoznany jeszcze dla organizmu, stąd taka paradoksalna reakcja.

Dużo zdarza się wypadków wśród freaków takich jak ty? 

O wypadkach w kraju nie słyszałem. Widziałem w internecie jak gość próbował przejść się po dźwigu, ktoś z dołu nagrywał go telefonem i było widać jak spada taka kukiełka. Poślizgnął się i spadł. Raczej nie przeżył.

Rozsądny, poukładany, który rozumie jak działa fizyka, znający możliwości swojego ciała. Jak nad tym panujesz? Jak poskramiasz strach i emocje? Robisz reset i zapominasz o tym, że masz rodzinę, ktoś cię kocha, czeka na ciebie? Masz psychikę pod absolutną kontrolą?

Kontrola jest moim celem. Wśród znajomych uchodzę za osobę bardzo opanowaną w sytuacjach stresowych. Zdarzało się, że na gorąco musiałem szybko analizować by ratować dupsko. Gdy się wchodzi, trzeba mieć wszystkie zmysły wyostrzone by nie popełnić błędu. Trzeba też wiedzieć, że nasze ciało danego dnia jest w na tyle dobrej dyspozycji, że damy sobie radę. Co innego jest siedzieć z kumplami i zrobić „o ja ci pokaże”, a czymś zupełnie innym jest planowanie, przygotowanie nawet mentalne.

Ciało jest przygotowane, ty jesteś przygotowany, co dalej?

Ja mam tak, że jak już gdzieś wchodzę zaczynam czuć spokój. Czuję respekt do wysokości, zdaję sobie sprawę gdzie jestem. Wchodzę, jestem i czuję ciszę. Ucieczkę. Po chwili radości przychodzi moment zadumy, nostalgii, rozejrzenia się dookoła i zastanowienia nad wszystkim co cię otacza.

Kalkulujesz, że nagle może to być ostatni moment dla ciebie?

Kalkuluję i robię tylko to, na co wiem, że jestem 100% przygotowany. Nie poszedłbym na głupi zakład, generalnie się takich akcji nie podejmuję. Wchodząc wraz moim kolegą, często uspokajam i hamuję, chociaż w naszej parze to ja jestem bardziej popieprzony (śmiech). Wchodzisz na wieżę, która ma 150 metrów. Stoisz na jej szczycie, masz wrażenie, że lecisz. Nie ma nic dookoła ciebie, jesteś sam ze sobą, widzisz przed sobą wschód czy zachód słońca, cudowne widoki i nie ma chyba osoby, która przy czymś takim na chwilę nie zastanowiłaby się, nie zatrzymała, nie pomyślała. Potrafię docenić, że mogę to wszystko widzieć.

Uzależniony od adrenaliny. Co jeśli zdobędziesz swoje kolejne szczyty i przestanie ci to wystarczać. Co ze sobą zrobisz?

Najpierw wejdę kolejny raz na krzyż na Giewoncie i w domu pogram w Wiedźmina. Poważnie to szybko nie kupię garnituru i skórzanej teczki. Jeśli miałbym się zmienić, będę nieszczęśliwy. W życiu potrzebuję partnerów, nie ludzi, którzy chcieliby mnie zamknąć w klatce. Chcę zawsze czuć wolność, zastanawiając się czasem jak można żyć nie mając nic, co nas nakręca, inspiruje i pozwala oddychać. Nie chcę egzystować jak warzywo – śpiąc, pracując, raz w roku wyjeżdżając do Egiptu na all inclusive. Nie obrażając, bo życie składa się z wyborów, ale ja tak nie potrafię.