Agnieszka i Ryszard Zając - 
zdrowe małżeństwo

Krzysztof Nowosielski

On znakomity chirurg naczyniowy, specjalista chorób żył. Ona - renomowany biotechnolog i specjalistka kosmetologii bioestetycznej. Agnieszka Kośnik - Zając i Ryszard Zając od prawie dekady z sukcesem prowadzą prestiżową klinikę ArtVein & Babiana oferującą usługi z zakresu chirurgii naczyniowej, po medycynę estetyczną i kosmetologię. Świetnie się uzupełniają, wspierają i uczą. Razem także dużo ryzykują. A to wszystko w imię miłości i sukcesu.

Jak długo się Państwo znają?

Ryszard Zając: Poznaliśmy się w pracy, w szpitalu, jakieś 12 albo 13 lat temu. Małżeństwem jesteśmy od 9 lat.

Agnieszka Kośnik - Zając: Datę ślubu mamy wygrawerowaną na obrączkach… jako ściągę (śmiech).

Piękny wynik. Wspólne życie, wspólna praca... nie baliście się tego? Wszak wiele związków rozpada się właśnie z powodu wspólnego biznesu. Ludzie w związku nie mają dla siebie przestrzeni, pojawiają się kryzysy, ludzie się rozchodzą...

A.Z: Wspólne prowadzenie kliniki to było nasze marzenie. Mieliśmy wspólną wizję tego miejsca. Wiedzieliśmy czego oczekują pacjenci. Chcieliśmy stworzyć dla nich nowoczesną klinikę z innowacyjnymi usługami. Ten pomysł nas połączył.

R.Z: Świetnie się uzupełniamy. Lekarze widzą świat w zupełnie innych kategoriach niż inni ludzie, dlatego często pozostają tylko w świecie usług czysto medycznych. Podejście żony oraz jej pomysły wzbogacają naszą ofertę dla pacjentów.

Wspólna praca na pewno ma wpływ na wasze małżeństwo. Jakie są plusy, a jakie minusy?

R.Z: Ma ogromny wpływ. Przede wszystkim dużo łatwiej przenieść problemy do domu, bo są one wspólne. Razem podejmujemy się ryzyka, razem zaciągamy kredyty. W razie niepowodzenia oboje na tym ucierpimy. Są również plusy w postaci np. większego zaangażowania w pracę. Nie bez przyczyny rodzinne interesy zawsze się wyróżniały wśród innych biznesów. 

A.Z: A ja myślę, że to jest bardzo ciekawa przygoda. Poznaliśmy się zupełnie z innej strony. Biznes jeszcze bardziej scala nasze małżeństwo. 

Pan jest chirurgiem naczyniowym, a pani kosmetologiem. Jak udało się połączyć te dwa medyczne światy?

A.Z: Kosmetologię ukończyłam niedawno, w związku z nowymi usługami, które wprowadziliśmy do firmy. Jako pierwsze wybrałam kierunki na Politechnice Gdańskiej. Studiowałam biotechnologię na  Wydziale Chemii, a później public relations na Wydziale Zarządzania. Wbrew pozorom Politechnika i Akademia Medyczna to bardzo podobne do siebie uczelnie. Wpajają takie wartości jak odpowiedzialność, bezpieczeństwo, wiedza, ciągły rozwój. Te zasady są dla nas bardzo ważne, w życiu i w biznesie. Oboje z Ryśkiem mamy ścisłe umysły, jesteśmy do siebie bardzo podobni. Myślę, że dlatego nie mieliśmy problemu z połączeniem tych dwóch profili.

Uczycie się czegoś od siebie?  Za co się wzajemnie cenicie? 

A.Z: Dużo się nauczyłam. Gdy rozpoczęłam pracę w naszej firmie, mąż prowadził gabinet już 10 lat. Obserwowałam jak prowadzi swój biznes, jak przewiduje, co się będzie działo na rynku i przede wszystkim dlaczego podejmuje takie, a nie inne decyzje finansowe. Ja jestem bardziej zachowawcza. Muszę mieć plan B, a Rysiek ma tylko plan A, bo jest święcie przekonany, że mu to wyjdzie. I faktycznie, zawsze trafia w punkt. Uczę się od niego podejmowania pewnych decyzji. Jestem ciekawa, czego ty uczysz się ode mnie? (śmiech)

R.Z: Agnieszka w biznesie jest przede wszystkim moim partnerem. Lekarze nie byli przygotowywani, przynajmniej za moich czasów, do medycyny jako interesu. Zresztą ciągle w naszym społeczeństwie pokutuje twierdzenie, że nie można mówić o medycynie jako o biznesie, a jest to przecież ogromna gałąź gospodarki takiego państwa jak Stany Zjednoczone. Lekarze nie są uczeni zarządzania kadrą. Doktor przede wszystkim chce leczyć. W naszej klinice mamy bardzo dużą zmienną zdarzeń. Zakres usług jest rozległy, a to wymaga bardzo umiejętnego doboru personelu. Z tym jako lekarz na pewno nie dałbym sobie rady. Małżonka potrafi jednak świetnie połączyć ogień z wodą.

A rywalizujecie państwo ze sobą?

R.Z: Nie mamy o co rywalizować, bo rachunek w banku jest jeden. (śmiech)

A jaki jest podział ról w domu, gdy jesteście Państwo z dziećmi?

A.Z: Ja jestem tym złym policjantem, a Rysiek rozpieszcza maluchy.

R.Z: I tak już zostanie (śmiech). Badania dzisiaj mówią, że ponad 60% mężczyzn zajmuje się dziećmi i rodziną. Nie jest żadną tajemnicą, że to ja w domu gotuję. Jeśli natomiast w godzinach popołudniowych operuję, to żona musi pojechać odebrać dzieci. Zwykłe podziały wynikające z funkcjonowania w pracy.

Posiadacie Państwo jakieś rytuały, zwyczaje, które umacniają Państwa związek?

A.Z: Lubimy podróżować. Wakacje planujemy zawsze tuż przed końcem roku. 

R.Z: Mamy serdecznych przyjaciół, z którymi bardzo lubimy zwiedzać świat. Zawsze któreś z nas przygotowuje plan i tak jeździmy np. w październiku pod namiot do Norwegii lub na kilka dni z dziećmi do Włoch. Regularnie też jeździmy na narty. Nie mamy jednak z żoną jakiegoś specjalnego obrządku. 

A.Z: Dzisiaj na przykład idziemy na koncert. Spontaniczna decyzja i do tego bardzo miła!

A czy macie Państwo jakieś inne pasje, niekoniecznie wspólne?

R.Z: Ja jestem grupą piłkarską, a żona niepiłkarską.

A.Z: Ale ostatnio mecze oglądaliśmy razem!

R.Z: Zgadza się (śmiech). Jestem kibicem, a oprócz tego lubię pływać. Chętnie jeżdżę również na nartach w męskiej grupie, do której niedawno dołączył nasz syn, co mnie bardzo cieszy.

A Pani uprawia jakiś sport?

A.Z: Przyznam się bez bicia, że dopiero jestem na etapie umacniania się w postanowieniu o regularnym bieganiu i ćwiczeniach. (śmiech)

A jest coś, co Panią szczególnie relaksuje?

A.Z: Tak, uwielbiam chodzić do galerii sztuki oglądać obrazy. To jest mój sposób na odstresowanie się. Po skończonym wywiadzie pokażę Pani pracę, która wisi na ścianie jednego z gabinetów. Jest dowodem, że nie jesteśmy tak do końca poukładani. (śmiech)

Chętnie zobaczę. Ale pozostając w temacie poukładania, to jakie macie Państwo plany na przyszłość?

A.Z: Bardzo chcemy rozwijać naszą klinikę o nowych specjalistów, o kolejne usługi i aparaturę. Poszerzać swoje kompetencje, zdobywać nowe doświadczenia.

R.Z: Wiele lat temu, gdy zaczynałem prywatna praktykę, w mojej dziedzinie  następował powolny postęp. To stworzyło we mnie potrzebę ciągłego szukania czegoś nowego. Chirurgia naczyń jest bardzo nową dziedziną medycyny. Powstała na początku XXI wieku i już dwu, trzykrotnie się zmieniła. Co 5 lat następuje całkowita rewolucja w podejściu do technologii, również w technologii laserów i możliwości leczenia pacjentów. To wywołuje potrzebę nauki, zdobywania nowego doświadczenia. To nie jest więc tak, że my chcemy powiększać tylko pomieszczenia. W usługach medycznych, w medycynie estetycznej, kosmetologii wciąż powstaje coś nowego. Naszym celem jest uczenie się i rozwijanie. To wyzwala w nas chęć świadczenia nowych usług umożliwiających np. leczenie blizn, przebarwień, czy różnych innych dolegliwości, które dotychczas były albo trudno usuwalne albo w ogóle nie poddawały się żadnym technologiom. To rodzi właśnie potrzebę nowych pomieszczeń, nowych ludzi, nowych specjalistów, lekarzy medycyny estetycznej. Pacjent patrzy dzisiaj nie tylko na to jak wygląda gabinet, ale przede wszystkim na to jak on jest solidny. Naszym celem jest solidność.