Damian Wiszowaty - uzależnienie od dźwięku

Damian Wiszowaty

MAŁGOSIA POPINGIS

Powstała zaledwie rok temu, a już ma na swoim koncie duży międzynarodowy sukces. I to na niełatwym rynku muzycznym. Trójmiejska wytwórnia Sounddict wnosi powiew świeżości i nową muzyczną jakość, a celem jest ekspansja na świat. Pierwszy krok już został uczyniony - wydanym przez nią utworem zainteresował się francuski duet producencki, zrobił do niego remiks i gra go na wielkich festiwalach muzycznych. Damian Wiszowaty, założyciel Sounddict, opowiada Prestiżowi o swoich marzeniach, które stają się rzeczywistością. 

Skąd pomysł na firmę muzyczną?

W środowisku muzycznym, środowisku organizatorów eventów, różnych wydarzeń kulturalnych działam od pewnego czasu. I chociaż jestem zdecydowanie pozbawiony muzycznego talentu, kocham muzykę, i jest to miłość, jak myślę, odwzajemniona. Nie lubię robić nudnych rzeczy, czuję się jak ryba w wodzie w czymś, gdzie się coś dzieje, jest jakaś interakcja z ludźmi, a szczególnie w tym, gdzie jest jeszcze ten pierwiastek doznań artystycznych, które ludziom można sprzedawać. Wytwórnia Sounddict istnieje od roku. Uczyłem się na swoich błędach. Ludzie, którym sprzedawałem pomysł na wydawnictwo muzyczne zazwyczaj pukali się w głowę, mówili: nie masz pojęcia, jaki to jest trudny rynek. 

Nie mieli racji?

Było tak, jak w przysłowiu: jeżeli coś jest trudne – przyprowadźcie człowieka, który o tym nie wie i on to zrobi. Po roku mogę powiedzieć, że się udało, że ma to ręce i nogi. Fakt, że Sounddict stał się oficjalnym partnerem YouTube, gromadząc ponad 150 000 wyświetleń w kilka miesięcy działalności, dołączył do sieci Spotify, iTunes, Deezer, Tidal, Google Play, Orange, T-Mobile, Empik.com, coś tam mówi. Zakładanie wydawnictwa muzycznego nie jest może jakoś specjalnie skomplikowane, ale przede wszystkim trzeba mieć sporo energii oraz to, co napędzi tego rodzaju firmę, czyli artystę. Takiego człowieka, zupełnie przypadkiem, znalazłem. Był wówczas na rozstaju dróg, nie bardzo wiedział, co ze sobą zrobić, a jest piekielnie uzdolnionym facetem...

Mówisz o MaJLo. 

Tak. To jest mój diament w koronie, zdecydowanie. Gość jest golden boyem, śpiewa, jest multiinstrumentalistą, producentem, ma wyśrubowany gust muzyczny. Jest profesjonalistą. Kiedy usłyszałem to, co robi, byłem zachwycony, zdecydowałem, że stworzę zaplecze prawno - administracyjne, załatwię kwestie klipów, grafiki, promocji, posmarowanie komuś, komu trzeba przypodobać się. Zależność w tym biznesie jest dosyć dziwna i polega na tym, że im mniej ktoś ciebie zna i im mniej od ciebie chce, tym bardziej jest ci życzliwy. Tutaj, w trójmiejskim środowisku, osób które mogły mi pomóc jest masa. Kilka pomocnych dłoni się do nas wyciągnęło. Jestem im naprawdę wdzięczny, bo dużo dla mnie bezinteresownie zrobili, chociażby Małgosia Popinigis z POPin Studio, czy Krzysiek Kujawski z Bierz i Kręć, Marta Blendowska, Michał Kuśnierz czy Łukasz Zieliński. 

A skąd na to wszystko kasa?

Szczerze mówiąc, ładuję w to własne pieniądze. Nie prowadzę tej jednej działalności, bo w takim wypadku musiałbym chyba jeść tynk ze ścian. Jest to zabawa kosztochłonna.

Można powiedzieć, że jest to dla ciebie projekt ważny, ale nieco poboczny?

Ważny i zdecydowanie długofalowy. On nie przynosi pieniędzy ani od razu. Po dwóch latach może będzie można się czegoś spodziewać, chyba że będzie się miało jakiegoś wielkiego hita. Zdecydowaliśmy się, że nie wydajemy nic po polsku. Nie wstydzimy się absolutnie naszego pochodzenia, ale chcemy wydawaną przez nas muzykę sprzedawać na świat, a nie ograniczać się do wąskiego dosyć, rodzimego rynku. Ten pomysł szybko przyniósł nam profit, którego się absolutnie nie spodziewaliśmy – odezwał się do nas francuski duet producencki FDVM. To muzycy, którzy grali na największych na świecie festiwalach. Zaproponowali nam, że zremiksują utwór MaJLo „Lights”, bo im się po prostu spodobał. Dali nam szansę otwarcia na świat rekomendując duńskiemu oddziałowi Sony Music – disco:wax, który wyda ten remiks. A w kwietniu, na festiwalu Coachella odtworzyli ten kawałek. Wizja wielu tysięcy osób bawiących się pod sceną w rytm numeru z Polski jest naprawdę niesamowita. Duma! Na Facebooku mamy wideo z amerykańskiego festiwalu Daybreaker, podczas którego ponad tysiąc osób bawi się na ogromnym promie – i tam także ten remiks był grany. Podobno też jest grany na Ibizie. Znaleźliśmy też uznanie w największych agregatorach muzycznych takich jak The Vibe GUIDE, MOSTLY Strings czy Wave Of Good Noise. Na Spotify w trzy tygodnie mieliśmy 150 tysięcy odtworzeń! To robi wrażenie. Tak więc dokładamy cegiełkę do cegiełki, żeby zbudować z tego coś wielkiego. 

Spodziewałeś się tego? Jest lepiej, niż myślałeś?

Szczerze mówiąc, czuję się, jakby praca, którą wykonałem pomnożona została pięć, czy dziesięć razy. Gdzieś w duchu liczyłem na to, że coś takiego może się zdarzyć, bo po coś to robimy, mamy na to pomysł. To skalowanie, o którym mówiłem, wydawanie jedynie w języku angielskim, sprawdziło się w stu procentach. Kiedy sprawdzałem statystyki remiksu „Lights” na Spotify, okazało się, że wśród dziesięciu miast, w których ten numer był słuchany, jest tylko jedno polskie – Warszawa, na dziesiątym miejscu! Wcześniej jest Londyn, Berlin, Paryż, Nowy Jork, Stambuł, Oslo. Aż ciarki mi przechodziły, gdy na to patrzyłem. Urzekła mnie też sytuacja, która wydarzyła się podczas występu MaJLo na tegorocznym Openerze, gdzie grał na Open Stage: stałem pod barierkami, słuchałem koncertu i zacząłem rozmawiać ze stojącymi obok ludźmi. Rozmawialiśmy po angielsku, okazało się, że są z Wielkiej Brytanii, przyjechali na Openera i specjalnie wstali wcześniej, żeby przyjść na koncert MaJLo, bo wcześniej słuchali go w swoim kraju.

Muzyczny profil firmy wynika z twoich zainteresowań, zainteresowań muzycznych MaJLo, czy z waszych wspólnych?

Generalnie z naszych wspólnych. Ja bardzo lubię muzykę alternatywną, indie-elektroniczną, z domieszką popu. To muzyka kojarzona głównie ze Skandynawią, ze smutkiem, melancholią. I taki właśnie jest MaJLo. Taki jest jako człowiek i jako muzyk. Nie pozuje. Jego utwory są poruszające. Każdy jego kolejny kawałek jest w takim stylu, nie dlatego, że ktoś mu podpowiada, iż dzięki temu lepiej się sprzeda, tylko dlatego, że taki po prostu jest. 

Macie w swoich szeregach także grupę K80’s. Opowiedz o nich. To są, zdaje się, dwie dziewczyny?

Tak, dwie panie i trzech panów. Muzyka odbiega stylistyką od MaJLo, ale chcemy trochę dywersyfikować nasz katalog. To jest alternatywa, indie, synth-pop, klimaty lat osiemdziesiątych, syntezatory. Jest już bardzo dobry materiał, przygotowujemy się do jego wydania. 

Gdzie wyszukujesz artystów, z którymi chcesz współpracować?

Poczta pantoflowa. Zaczynamy z kimś współpracę, ten ktoś podrzuca nam kolejnych godnych uwago artystów. Można przebierać, artystów jest mnóstwo, można odkrywać kolejne perełki. 

Jak patrzysz w przyszłość, jaki masz plan na najbliższe lata?

Najważniejsze mieć kilkoro artystów, którzy regularnie będą grać koncerty, którzy będą okupować najważniejsze festiwale w Polsce. To jest do zrealizowania. Rok temu, gdy mówiłem, że MaJLo mógłby wystąpić na Openerze, to nawet on sam miał wątpliwości. A jednak się udało, zagrał. Chcemy nawiązać współpracę z Instytutem Adama Mickiewicza, który pomaga polskim artystom występować na europejskich festiwalach, chcemy kontynuować współpracę z Francuzami z  FDVN i Duńczykami z disco:wax, bo są ewidentnie nami zainteresowani. Jak dobrze pójdzie, MaJLo będzie grał na wielkich festiwalach i nie będziemy się musieli sami o to dopraszać. Podobnie z innymi naszymi muzykami. Przyszłość widzę w różowych kolorach.