Tomek "Lipa" Lipnicki

Idę wciąż,
żyję wciąż...

Marcin Oliva Soto

Mówi, że kilka razy umarł, dlatego stara się nie marnować swego życia. Tomasz „Lipa” Lipnicki opowiedział nam o swych życiowych priorytetach, o Nowym Porcie, gdzie się urodził i nadal mieszka i o radości, jaką daje mu tworzenie muzyki. Zapowiada też drugą płytę odrodzonego Illusion. 

Pomimo raf i trudnych dni/Rzucanych kłód, skręconych nóg/Idziemy wciąż, żyjemy wciąż. To tekst z "Chłopców" twojej grupy Lipali. Jest o tobie?

W jakiejś mierze na pewno. Większość z tego, co piszę, to moje przeżycia, doznania, to co wydarzyło się w życiu. Nie zawsze personalnie – nie wszystko z tego co opisuję, przeżywałem osobiście, ale miałem z tym styczność. Dalszy ciąg tekstu też jest prawdziwy. Udało się zebrać tu część wypowiedzi pokazującą trochę środkowy palec rzeczywistości, ludziom, którym nie w smak to, co robimy...

Są tacy?

Oczywiście. Raczej większość szarpidrutów się z tym spotyka. Zazwyczaj są jakieś trudności, chociażby ze znalezieniem miejsca do prób, czy z jakimś wsparciem tego rodzaju kultury przez państwo, biznes. Tak, idziemy cały czas wbrew. To zasada rock'n'rolla, że buntujesz się przeciwko zastanej rzeczywistości, przeciwko temu, co uważasz za kiepskie. 

Ja odebrałem ten tekst jako bardziej osobisty, odnoszący się do ciebie jako człowieka, a nie jako muzyka

Tak, ale to się ze sobą bardzo przeplata i wiąże. Trudno mi byłoby po tylu latach miłości do dźwięku – tak bym to określił – a w późniejszym okresie miłości do zagrania jakiegoś akordu i do składania akordów do kupy, a jeszcze później coraz bardziej świadomego poszukiwania tych akordów - oddzielić siebie, jako człowieka, od tej otuliny muzyka. To się ze sobą splata, więc w takim sensie jest to tekst o mnie i jako o człowieku, i jako o muzyku. 

W jednym z wywiadów powiedziałeś: już kilka razy w życiu umarłem. Kiedy to było?

Najbardziej umarłem na przełomie millenium, między 1999 a 2000 rokiem...

Gdy rozpadło się Illusion?

Nie, nie. To było przeżycie bolesne, ale nie śmiertelne.

A które było śmiertelne?

Śmiertelne były prywatne sprawy, których nie chcę roztrząsać. Wtedy umarłem raz. Ale się odrodziłem. Dlatego, że zrozumiałem kim byłem, co robiłem i dlaczego to było złe. Drugi raz umarłem mając poważny wypadek samochodowy. Naprawdę myślałem, że to koniec – pogodziłem się ze śmiercią, położyłem ręce na kierownicy i poddałem się temu, co miało być. Miałem szczęście, że udało mi się przeżyć. I tyle. No i jeszcze umarłem będąc małym chłopakiem, gdy spadłem z dwóch metrów na plecy. Myślałem, że już po mnie. Być może to doświadczenie pięcio,  sześciolatka tak na mnie wpłynęło, że od małego rozumiałem swoją doczesność, że nie żyje się wiele razy, że nie jest się nieśmiertelnym.

Wypadek samochodowy cię zmienił?

Oczywiście. To zresztą cały czas się dzieje – jeżeli człowiek nie jest zamknięty, zaskorupiały, całe życie czegoś się uczy i każdy dzień może być dla niego impulsem, przyczynkiem do jakiejś nauki. A takie mocne sytuacje tym bardziej. Tak więc na pewno zmieniło się moje podejście: nie jestem tak cyniczny jak byłem i mam dużo więcej pokory niż miałem. I bardziej doceniam życie. Jako, że jestem ateistą, uważam, że mamy je tylko jedno. I zacząłem je jeszcze bardziej kochać. A co za tym idzie staram się go nie zmitrężyć. 

Udaje ci się?

Oczywiście chciałoby się robić więcej, czytać więcej, grać więcej. Ale człowiek potrzebuje też lenistwa, po prostu. Żeby być psychicznie zrównoważonym musi też poleniuchować. Więc po wysiłku emocjonalnym i fizycznym, po weekendzie koncertowym, zazwyczaj dwa, trzy dni mocno leniuchuję. 

A propos koncertów, czy też muzyki, którą grasz – przez parę dobrych lat zarzekałeś się, że zespół Illusion już nie powróci. Co się zmieniło, że jednak znowu gracie razem?

Prosta sprawa, wystarczyło spotkanie, to że porozmawialiśmy, że omówiliśmy dawne sprawy, zrozumieliśmy co było złe i dlaczego. Okazało się to błahostką. Ten rozpad z perspektywy czasu okazał się po prostu śmieszny. Nie było to nic wielkiego. Po prostu iskra: każdy uniósł się dumą, może ja najbardziej, powiedziałem: do widzenia i tyle. Zacząłem robić swoją muzykę i wydawało się, że nie ma powrotu. Uważam, że to naturalny proces: spotykają się ludzie, wyjaśniają sobie sporne sprawy, coś jest dla nich istotne, chcą coś robić nadal razem. Wyrzuciłem złe emocje, chłopaki to samo i jesteśmy ze sobą. Na nowych warunkach, jesteśmy dojrzali i dorośli i wiemy na czym nam zależy. 

Na czym?

Na tworzeniu muzyki, na wspólnym przeżywaniu koncertów, na emocjach z tym związanych, na byciu muzykami. Tyle.

Powiedz mi jakie są różnice – oprócz czysto muzycznych – w stosunkach między muzykami w Lipali i Illusion? W Lipali jesteś szefem i rządzisz, a w Illusion jesteście wszyscy na równej stopie?

W skrócie tak. Ale to oczywiście duże uogólnienie, bowiem demokracja jest i w jednym, i w drugim zespole. Aczkolwiek Lipali zakładałem sam, więc mam tu więcej do powiedzenia, ponieważ jest to moje dziecko. I tak już będzie zawsze. Ale nie ma tam dyktatury, autokratycznych zapędów. Potrafimy się temperować, znamy i dostrzegamy swoje wady i zalety, cenimy się, a owe wady staramy się pomijać lub je korygować. Różnica jest też taka, że trochę w Lipali - i w muzykowaniu, i mentalnie - jesteśmy jeszcze szczylami. A Illusion to są już dojrzali faceci. Może lepiej – dojrzalsi. Choć też nie do końca, bo myślę, że wszyscy, cała ósemka, będziemy do późnych lat starości chłopakami. 

To chyba dobrze?

Tak, dobrze. Jesteśmy mężczyznami, bo jesteśmy dojrzali, bo wiemy, co jest w życiu istotne i jak o to dbać. Ale z drugiej strony jesteśmy szczylami, bo kochamy to, co robimy, uwielbiamy wyjeżdżać, grać, bawić się, emocjonować się tym bardzo. I to jest trochę szczylowate, ale to dodaje nam młodości i nie daje tej młodości odejść. 

Niedawno rozmawiałem z Arkiem Jakubikiem i Olafem Deriglassofem o ich wspólnej płycie i zachwyciła mnie ich "podjarka", szczenięca radość wspólnego nagrywania. Też masz taką radochę nagrywając nowy materiał?

Tak, tak, oczywiście. Cały ten proces – od przyniesienia pierwszej nuty, jakiegoś pomysłu, zaczynu, do czasu kiedy płyta się ukazuje, to najpiękniejszy okres. Okres tworzenia, wspólnej pracy, zabawy dźwiękiem, zabawy formą. Dodam, że staramy się nagrywać w dobrych studiach, w pięknym otoczeniu krajobrazowym. Mimo, że jesteśmy miastowi, nie jesteśmy stworzeni do pracy w mieście, potrzebujemy przestrzeni i powietrza. Tak więc ten czas do chwili wydania płyty to najpiękniejsze chwile. Potem, po pierwszym odsłuchu jest oczywiście wzruszenie, czasami nawet łzy, ale już ta płyta przestaje być twoja, dajesz ją ludziom i ona jest już ich. A ty już myślisz o następnych rzeczach. Potem przychodzą koncerty i to też jest bardzo emocjonujące, bo kiedy grasz nowy materiał zawsze jest tak samo – nikt tego nie rozumie. 

Wszyscy czekają na stare kawałki.

Tak, wszyscy czekają na stare kawałki. Oczywiście te nowe po czasie także stają się stare i ludzie czekają też na nie, ale trzeba swoje...

Odcierpieć?

Odczekać. Nie cierpimy, bo granie nowego materiału sprawia nam dużo frajdy. Gdybyśmy tylko odgrywali muzykę, można by mówić o cierpieniu. Ale rajcujemy się tym co gramy. Gdyby muzyka nie sprawiała nam radości, przestałaby być naszym zawodem. 

Mimo tego, że grasz muzykę agresywną...

Powiedziałbym: energetyczną...

Zgoda – energetyczną. A więc, gdy wczytuję się w twoje teksty wydajesz mi się - jakkolwiek źle to może zabrzmieć gdy chodzi o rockmana – romantykiem.

(śmiech) A od kiedy romantyk to jakiś epitet?! Daję głowę, że jakieś 99 procent metalowców na całym świecie to romantycy, lubiący wycie wilków, jazdę motocyklem czy filmy fantasy, zachwycający się jakimiś epickimi scenami. 

OK, to jesteś romantykiem?

Oczywiście! Myślę, że większość wrażliwych ludzi ma ten romantyzm w sobie. 

Ale tekst jednego z najbardziej znanych utworów Illusion - „Nóż”, nie ma w sobie romantyzmu...

To nie jest romantyczny tekst, zgoda, to jest tekst smutny. Smutny tekst o porażce człowieka. I o tym, że zdał sobie z tej porażki, z tego, iż dokonał czegoś strasznego, sprawę, ale już nie może tego naprawić. Piosenka bardzo bolesna. 

Wiąże się z jakimiś twoimi przeżyciami, z tym, czego doświadczyłeś? To piosenka z twoją dzielnicą, Nowym Portem, w tle?

Tak. Za mojej młodości zamordowany został kolega. Pewien pijak zadźgał go nożem. Wszyscy to bardzo mocno przeżywaliśmy. I to był, być może zaczyn, który w głowie mi fermentował, i z którego wydestylowała się ta piosenka. Oczywiście nie jest to odwzorowanie tamtej tragedii jeden do jednego, bo ten facet był recydywistą, alkoholikiem, nawet pewnie nie skumał tego, co zrobił...

Jeżeli już jesteśmy przy Nowym Porcie – bardzo jesteś związany z tą dzielnicą. Opowiedz mi o swoich ulubionych miejscach. 

Kocham to miejsce. Całe dzieciństwo i młodość to Nowy Port. Jednym z moich ulubionych miejsc jest latarnia morska przy kapitanacie. Uwielbiam miejsca spacerowe, chodzenie nad kanałem, Szaniec Zachodni, Zakręt Pięciu Gwizdków, elewatory, ulicę Śnieżną za nimi, bo tam jest już po prostu wieś. Z Nowego Portu bardzo szybko można uciec na wieś, na ogrody działkowe, bardzo szybko uciekasz poza miasto, co jest jednym z bardzo poważnych argumentów, by się stąd nie ruszać. Jest też kilka miejsc oczywistych dla mnie, choć szerzej zupełnie nieznanych. Na przykład garaż mego przyjaciela Tomka Chwastowskiego, gdzie od zawsze spotykali się chłopacy i dłubali tam przy motocyklach i motorowerach. No i oczywiście Dom Kultury, dla mnie mega ważne miejsce, bo nie dość, że chodziłem tam do kina, to rozpocząłem tam karierę – teraz by to tak nazwano – lewaka. 

Jesteśmy z podobnego rocznika, a więc nasza młodość to Muminki, Pan Samochodzik, Niziurski...

Tak, oczywiście, jak najbardziej. I „Do przerwy 0:1”, i "Czterej pancerni", Kloss...

Pytam cię o te Muminki, gdyż wiem, że oprócz swoich licznych tatuaży, masz też Wuja Truja i kotka z Muminków właśnie...

Oczywiście! (pokazuje)

Bo chcę cię spytać o te twoje tatuaże. Po co ci one? Co ci dają?

Ból (śmiech). To żart. Pewnie musiałbym głębiej porozmawiać z psychologiem, żeby się tego dowiedzieć. To jakaś forma zadowolenia, forma sztuki, którą chcę mieć na sobie. Ciekawe jest to, że po pierwszym tatuażu większość ludzi chce drugi, chce następne. Jestem w tej grupie. To uzależnia. Dzięki tatuażowi w jakiś sposób dodajesz sobie wartości. Oczywiście ulotnej i tylko dla ciebie istotnej. Dla mnie tatuaż jest przede wszystkim zapisem chwili, zapisem moich pomysłów, zapisem tego, z kim się kolegowałem, kto robił te tatuaże, razem spędzonych godzin i dni. 

Zaczęło się od tego, że zobaczyłeś w Nowym Porcie marynarza z kotwicą na ręku i chciałeś mieć coś podobnego?

Zaczęło się od fascynacji, ale nie marynarskiej. Jako szczyle z kumplem spędzaliśmy wakacje w ten sposób, że jechaliśmy na Stare Miasto, siadaliśmy na stojących tam wówczas betonowych ławach i z oranżadą czy lodem w ręce patrzyliśmy na ludzi. Sprawiało nam to frajdę. Pewnego dnia zobaczyliśmy starszego, wysuszonego człowieka, siwiutkiego, ale jeszcze dziarskiego, mającego na sobie ubiór, który kojarzył mi się z mundurem żołnierskim jakiejś służącej gdzieś w tropikach formacji. I kiedy podszedłem bliżej zauważyłem na przedramieniu tego staruszka tatuaż orła ze wstęgą i napisem „Anders”. I stało się dla mnie wszystko jasne, wiedziałem kto to jest, dlaczego ten tatuaż, zafascynowało mnie to i zakochałem się w tatuażach. Bo wcześniej tatuaż kojarzył mi się, tak jak wielu ludziom wówczas, z bandytami, z lekkoduchami, z marynarzami mającymi dziewczyny w każdym porcie. Kojarzył mi się źle. A po ujrzeniu tego człowieka zrozumiałem, że można mieć tatuaż i mieć klasę. 

Da się pogodzić bycie rockmanem z życiem rodzinnym? Masz żonę, dzieci...

Wiesz, na takim poziomie kariery, na jakim się znajduję, nie jest to nic trudnego. Poza oczywiście poradzeniem sobie z demonami, które bardzo blisko tego wszystkiego siedzą: alkoholizmem, z narkotykami, z seksem. Oczywiście wszystko jest dla ludzi i wszystkiego, bądź też niemal wszystkiego w życiu próbowałem. Ale w pewnym momencie zaczynasz dostrzegać ważne i istotne rzeczy. Jeżeli zaś zaczynasz je dostrzegać i one nabierają dla ciebie wartości, zaczynasz o nie dbać. A co za tym idzie, masz w dupie chlanie, seks i narkotyki. Nie powiem oczywiście, że nie piję piwa, czy też, że nie spałem z żadną kobietą oprócz mojej żony, czy że nie robiłem głupot.. Ale to przeszłość, w tej chwili nie jest to sensem mojego życia. Sensem mojego życia jest rodzina, miłość, która między nami kwitnie i podtrzymywanie tego wszystkiego do samej śmierci. 

Na koniec – kiedy druga płyta odrodzonego Illusion?

Na pewno rychło. Nie jestem w stanie szczegółowo określić terminu, ale na pewno w tym roku zaczynamy pracę nad materiałem, być może w tym roku też ją skończymy, a zimą, bądź wiosną wejdziemy do studia. Jedno jest pewne: chcemy to zrobić. I jeszcze jedno jest pewne, bardzo mocno to chcę podkreślić: wyżyliśmy się na poprzedniej płycie muzycznie, romantycznie i nostalgicznie. Następna będzie dużo, dużo twardsza, dużo ostrzejsza. Będzie powrotem bardziej do naszej dwójki niż do trójki. Mamy chęć ponapierdalać. I tyle.