Bali - Recepta na szczęście

Świątynia Ulun Danu Temple nad jeziorem Bratan

Ocean. Pieprz i wanilia. I upał wpisujący się w obraz tropikalnej idylli. Bali, perła Indonezji eksportuje najdroższą na świecie kawę, w zamian importując gości i ofiarowując im szczęście. I choć wyspiarze za pobyt na swoim skrawku ziemi dyktują wysokie ceny, chętnych na wydawanie tu pieniędzy nie brakuje. I długo nie zabraknie.

Broszury turystyczne nazywają ją rajem pachnącym i smakującym egzotyką. Już sama nazwa tej niewielkiej wyspy wywołuje ekscytację - tym co luksusowe, intrygujące i nieznane.

WYSPIARSKA MOZAIKA

Indonezja, usadowiona na ponad 17 tysiącach wysp rozrzuconych od Półwyspu Malajskiego po północne rubieże Australii, fascynuje mozaiką języków i tradycji, oszałamia kolorytem, gościnnością i różnorodnością. Aby odszukać na mapie Bali, trzeba uważniej się przyjrzeć. Wcisnęła się pomiędzy Jawę i Lombok. Jest niewielka, a jednak się wyróżnia. Nie tylko palmami na plaży, oszałamiającymi falami dla surferów i klubami, w których uśmiechnięci tubylcy serwują drinka za drinkiem. Ostrzegają też, że kara śmierci za posiadanie narkotyków wcale nie jest tu żartem.

Kładę się na leżaku. W koronach kokosowych palm szumi lekki wiatr. Zapach kadzideł miesza się z zapachami lokalnej kuchni. Miejscowi leniwie łowią krewetki. Tuż obok na grillu skwierczą świeżo złowione ryby i saté z wieprzowiny na bambusowych szpatułkach. W liściach bambusa piecze się ryba z pastą basa gede. Na brzegu oceanu widzę rozstawione stoły. Kilkunastu gości pałaszuje specjały lokalnej kuchni. Prawdziwy grill po balijsku. Do tego rewelacyjnie lekkie i chłodne piwo. Żyć nie umierać!  

PERFIDNY RAJ

Rozstawione tuż obok nad wodą leżaki ubrane są w miękkie białe poduchy. Pocztówkowy luksus. Poszarpana linia brzegowa kusi swoimi kształtami, trzeba jednak uważać. 

- W nocy przypływy są tak duże, że jeśli przypadkiem uśniesz na plaży, możesz obudzić się na Jawie w Dżakarcie - opowiada mi Oka, jeden z chłopaków przygotowujących posiłek dla gości. Uśmiecha się, ale radzi mi całkiem na serio.

O tym wyjątkowym zakątku świat dowiedział się dzięki kupcom z Indii, Chin i żeglarzom poszukującym przypraw. Jednak jeszcze w XIX wieku Bali nikomu nie kojarzyła się z "rajską wyspą". Holendrzy, którzy nią władali, pisali o miejscowych jako ludziach perfidnych, nieufnych i leniwych, nieszczególnie zachwycali się też tutejszą przyrodą. Dopiero niespełna 100 lat temu, najpierw prasa amerykańska, potem już na całym świecie, zaczęła publikować artykuły o zapomnianym raju. I tak już zostało.

BOGOWIE I DEMONY

Indonezja to czwarte państwo świata pod względem liczby ludności. Na archipelagu żyje ponad 250 milionów mieszkańców, głównie muzułmanów. Na Bali ledwie cztery miliony, z zupełnie odległą wiarą. Swoją religię Balijczycy określają słowem "dharma", w której hinduizm przeplata się z buddyzmem, kultem przodków, rodzimym animizmem. Każdego dnia zabiegają o łaskę dobrych, ale również złych bogów, które zamieszkują wyspę. Uczą przyjezdnych, jak zabiegać o względy bogów i łagodzić gniew demonów. Miejscowi potrafią spędzić kilka godzin, szykując dla nich ofiary z ryżu, kadzideł, kwiatów i słodyczy, na które można się natknąć dosłownie wszędzie. 

Wędrówka w głąb wyspy daje mi możliwość nasycenia oczu zielenią pól ryżowych i przyjrzenia się z bliska pokrytym obłokami szczytom wulkanów, od wieków będących tu nieodzownym elementem krajobrazu. Na wsiach w klatkach ustawionych na podwórkach siedzą koguty. Każdy w swojej. Ich walki to część miejscowej wiary – mieszkańcy Bali są przekonani, że rozlew koguciej krwi łagodzi nastroje złych bóstw.

BOSKA WYSPA

Balijskie świątynie to wielkie ogrody i place otoczone murem z wewnętrznymi dziedzińcami, bramami i pojedynczymi kaplicami. Każdy dom ma swoją, w wiosce są co najmniej trzy, kolejne w większych miejscowościach. To dzięki tej ogromniej liczbie świątyń Bali zostało nazwane Boską Wyspą. Część świątyń wyraźnie się wyróżnia, jak Tirta Empul, świątynia wody we wsi Tampak Siring. To miejsce rytualnych kąpieli Balijczyków, a punktem centralnym jest długi, prostokątny basen z dwunastoma fontannami. Wierni po złożeniu ofiary podchodzą po kolei do każdej z fontann, chwilę medytują i wkładają głowy pod strumień wody. 

Uzdrawiaczom i artystom przyjrzeć się można bliżej w pobliskim Ubud. To tu Julia Roberts w filmie "Jedz, módl się, kochaj" poznawała filozofię życia. Idąc jej śladami, w oparach świeżych ziół, kwiatów i kadzideł, można umówić się na spotkanie z czarownikiem, szamanem czy uzdrowicielem i posłuchać jego wróżby, albo w jednej z kameralnych uliczek, gdzie ganki, domy i sklepy wyglądają jak małe klimatyczne hinduskie świątynie, odnaleźć święty spokój. Można też zaznać iście niebiańskiego odprężenia i zafundować sobie godzinny masaż całego ciała na specjalnym mahoniowym stole. 

SURFING NA BALI

Są też przydrożne knajpy, nazywane warungami, jadłodajnie, w których zawsze pod ręką jest świeże, lokalne jedzenie. Drobni kupcy, właściciele kameralnych kawiarenek i kramów z jedzeniem żyją skromnie, ale turysta na każdym kroku spotka się z życzliwością, uśmiechem i radością z małych rzeczy. W kafejkach i herbaciarniach kurortów południowego wybrzeża, jak Kuta czy Sanur, łatwo zapomnieć, gdzie jesteśmy. Brukowane uliczki, hotele, wystawy sztuki, ale też korki, spaliny, tłok, duszność. Mimo niedogodności, życie nocne sprzyja tu turystom.

Wiele klubów i barów jest otwartych do rana. Kuta to też prawdziwy raj dla fanów nurkowania. Warunki są naprawdę genialnie, a okoliczne szkoły nurkowania zapełnione. Tutejsze fale Oceanu Indyjskiego stoją na podium w niemal wszystkich rankingach fanów windsurfingu. Muszę uwierzyć znawcom i powtórzyć za nimi, iż to drugie najlepsze miejsce na świecie do surfowania, tuż po Hawajach. Przygodą może być nie tylko szaleństwo na wodzie, ale samo poruszanie się po wyspie, bowiem bez odrobiny szczęścia zamiast Bali możemy oglądać z bliska wyłącznie tamtejsze korki. Czasami odnosiłam wrażenie, że zakorkowana jest cała wyspa. Stresu na miejscowych drogach na pewno unikają ci, którzy za środek lokomocji wybierają skuter. 

PIEPRZ, WANILIA I LUVAK

Spacer między polami ryżowymi i wszechobecnymi palmami to nie tylko dla mnie doskonała terapia na skołatane nerwy. Jadę przed siebie, by sprawdzić, jak mieszanka łagodnego klimatu i żyznej wulkanicznej ziemi sprawiają, że Bali jest miejscem idealnym nie tylko do uprawy ryżu ale także pieprzu, który wyjątkowo dobrze rośnie w towarzystwie wanilii oraz kakao i cynamonu. W Gianyar Badung, niewielkiej wsi gdzieś pośrodku niczego, odkrywam plantację kawy. Najrzadszej i najdroższej jaką zna świat. Rocznie zbiera się jej zaledwie kilkaset kilogramów. Mam szczęście, jedna filiżanka "kopi luwak" na miejscu kosztuje 50 tys. rupii i tam jest najtaniej. W sklepie za 20 g płaci się prawie 300 tysięcy rupii (ponad 90 zł). 

Ceny nie winduje rzadkość gatunku kawy, ale sposób jej otrzymywania. Droga, jaką "kopi luwak" musi przebyć od wykiełkowania do filiżanki tego naparu jest niezwykle ciekawa. Odzyskiwana jest bowiem z odchodów cywety zwanej tu luwakiem. Niewielkie zwierzątko przypominające nieco lisa, a może kota, uwielbia owoce kawowca. Wybiera wyłącznie najlepsze i najbardziej wartościowe owoce. Nie trawi ziaren tylko miąższ, wydalając nasiona. Brzmi makabrycznie, smakuje… specyficznie. Kawa dla kawowych snobów jest łagodna, wyzbyta goryczy. 

Wracam do Denpasar, w którym w 1927 roku powstał pierwszy hotel, co sprawiło, że na wyspę przypłynęli pierwsi turyści. Dzięki temu niewielkiemu, jakby się zdawało posunięciu, na Bali szybko pojawiła się bohema – artyści, kompozytorzy, malarze i pisarze. Robiło się coraz bardziej ekskluzywnie. Dziś ceny hoteli, szczególnie na południe od Kuty, nie należą do najniższych. W zamian za to przy plażach niewiele jest typowych hotelarskich molochów. Tak wygląda raj, który odkrywać warto na własnych zasadach.