Monika Brodka: Jestem typem szperacza

YULKA WILIAM

Co się dzieje, gdy spotkają się dwie „baby”? Rozmawiają o ciuchach, kosmetykach… Tak było i tym razem, choć w innym wydaniu, niestereotypowo, bo właśnie tak wyglądają „ploteczki” z Moniką Brodką. Ale z artystką rozmawiamy też o muzyce. "Clashes", czwarta płyta Moniki Brodki, ale pierwsza ukazująca się na całym świecie to utkana z kontrastów muzyczna podróż w świat metafizyki i zmysłowości z posępnymi kościelnymi organami i pełnym wigoru punk rockiem w tle. 

Spotykałyśmy się w Gdyni, z racji koncertu w ramach Festiwalu Studenckiego Delfinalia, chwilę później wróciłaś do Trójmiasta na SeaZone Music & Conference. Chyba dobrze ci tu u nas. 

Rzeczywiście podczas SeaZone Music Conference zaśpiewałam w Operze Leśnej w Sopocie koncert z naszym poszerzonym, 11-osobowym składem. Nie zawsze mamy taką szansę, a tym razem się udało. Myślę, że to ciekawe, móc posłuchać materiału z mojej płyty w wersji najbardziej zbliżonej do tej płytowej. Lubię przyjeżdżać nad morze. Dla kogoś, kto wychowywał się w górach, to właśnie morze jest atrakcją. To zawsze dla mnie, również jako wokalistki bardzo zdrowe. Taka zdrowa przygoda (śmiech).

W przyszłym roku kończysz 30-tkę. Ja już mam to za sobą, ale pamiętam, że jak miałam 29 lat, to miałam różne, mniej lub bardziej konstruktywne przemyślenia. Czy ciebie też to dopada?

Na razie nie, ale to dlatego, że niedawno miałam urodziny. Jeszcze się nad tym nie zastanawiam. Gdy skończyłam 25 lat, dopiero pierwszy raz poczułam się adekwatnie do swojego mentalnego wieku. Zawsze miałam poczucie, że jestem dużo dojrzalsza niż przedstawia to moja metryka. Mając 25 lat, moje odczucia pokryły się z numerkiem. Od tego czasu czuję się dobrze sama ze sobą. Po prostu. Przez wiele lat w tzw. branży byłam tą najmłodszą. Teraz już tak nie jest. Zdałam sobie sprawę z tego, że dużo osób w biznesie muzycznym jest ode mnie młodsza. To było dziwne uczucie. Nie wiem kiedy to się stało. 

To jest najgorsze… Z wiekiem zmieniałaś też swój styl. Twoje stylizacje zdecydowanie różnią się od tego, co możemy zobaczyć na co dzień na naszych ulicach. Gdzie to wszystko wyszukujesz? Jakieś second handy? 

Dużo rzeczy przywożę z podróży. Jestem typem szperacza i zawsze, gdziekolwiek jestem, interesuje mnie to, gdzie można coś wyszukać. Dużo ubrań przywiozłam z USA i z Japonii. Na potrzeby nowej płyty powstały ubrania szyte specjalnie dla mnie. Część z nich zaprojektowali studenci Katedry Mody Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Wyszły naprawdę fantastycznie i z pewnością będę je nosić. Kolejne stroje wyszły spod ręki mojej przyjaciółki Vasiny, z którą współpracuję od początku mojej kariery. Przyjaźnimy się i mamy bardzo zbliżone podejście do mody. Podobają nam się te same rzeczy. Razem wymyśliłyśmy to, jak wyglądać będzie mój wizerunek na nowej płycie. Powstało więc sporo ciekawych i na pewno niecodziennych ubrań, które zobaczyć można na koncertach i na sesjach zdjęciowych. Znajdziemy tutaj inspiracje szatami liturgicznymi, co widać nie tylko w krojach, ale też kolorach takich jak biskupi fiolet, złoto, błękit. Projekty Vasiny nawiązują zaś do kościelnych ornatów i mody lat 70. ubiegłego wieku. 

Jaki jest styl Brodki?

On na pewno zmienia się z projektu na projekt. Staram się, aby ten wizerunek współgrał z moją muzyką. Przy poprzedniej płycie był on kalejdoskopowy i neonowy. Było w nim dużo printów i chyba najlepiej pasuje do niego określenie – patchworkowy. Teraz jest zdecydowanie bardziej czysty i nawiązujący do lat 70. Wiedziałam, że tu nie sprawdzą się żadne nadruki, stąd bardziej stonowane często pastelowe kolory. Nigdy nie nosiłam pasteli, więc teraz jest to dla mnie nowość. Same sylwetki i kroje są za to mniej kanciaste, bardziej dopasowane. Myślę, że mój obecny wizerunek jest bardziej kobiecy, ale jednocześnie mocno futurystyczny. 

Lubisz modę?

Na co dzień ubieram się dosyć spokojnie, ale bardzo lubię modę. Kocham kolekcjonować ubrania i traktuję je jak dzieła sztuki. Mam oczywiście sekcję ciuchów, które służą tylko do codziennego noszenia, wrzucania do pralki i ponownego zakładania. Mam też ubrania przywiezione z podróży, w tym takie w stylu vintage, prawdziwe znaleziska różnych projektantów, które udało mi się wyszperać w Nowym Jorku, Los Angeles, czy w Japonii. Wydaje mi się, że mam w sobie lekkość do noszenia rzeczy awangardowych. Moda nie polega przecież na tym, by przebierać się i nosić to, co ktoś nam wskazał. Należy zakładać rzeczy, do których jest się przekonanym, idące w parze z naszą osobowością. Oko stylisty pomaga nam jednak w tym, by nie zrobić sobie krzywdy, gdy nie mamy dystansu do tego, co zakładamy. Mając wrażenie, że w ubraniu o kształcie kuli wygląda się świetnie, a tak nie jest, to dobrze mieć kogoś, kto nam to powie. 

Jakie znaleziska masz w swojej szafie?

Na przykład kostium, a w zasadzie fragment tradycyjnego japońskiego kostiumu samuraja. Wyszukałam go w berlińskim butiku i znalazł się na okładce płyty Clashes. Mam bardzo dużo ubrań japońskich projektantów. Bardzo lubię markę Comme de Garcons założoną przez Rei Kawakubo, czy projekty Yoji Yamamoto. Mam też sporo ubrań polskich projektantów, w tym Vasiny, jeszcze z tych wcześniejszych kolekcji. Nie przywiązuję się do marek, tylko staram się patrzeć na ubranie, jak na ciekawy obiekt.

Czy czasem, patrząc na swoje stylizacje, myślisz "Jak ja mogłam to założyć?!"

Trochę tak. Wydaje mi się,  że okres między rokiem 2004 a 2009 był nijaki w polskiej modzie i wszyscy wyglądaliśmy nieciekawie. Brakowało silnego image'u, który przyszedł by do nas z tzw. Zachodu, by móc go sprawnie kopiować. Były to nijakie czasy brzydkich ubrań. Ja mody zaczęłam się uczyć, a miłość do niej zaszczepiła we mnie właśnie Vasina. Jej podejście do mody jest trochę inne od tego, co widzimy na polskich ulicach. Dużo eksperymentowałam, a te eksperymenty kończyły się różnie. 

Czego byś na siebie nigdy nie założyła? 

Hmmmm. Jest na pewno ,mnóstwo takich rzeczy, ale nic konkretnego nie przychodzi mi do głowy.

Garsonka?

Garsonka może być ok. Obce jest mi natomiast takie stereotypowe podejście do mody w kobiecym wydaniu. Nie uważam, że kobieta musi podkreślać swoje atuty w banalny, czy nawet ordynarny sposób. Nie odnoszę wrażenia, że eksponując swój biust, dodaję sobie pewności siebie. Najlepiej czuję się w ubraniach, które są odważne, ale niekoniecznie eksponujące nagość. 

A makijaż? Widzę, że teraz użyłaś chyba tylko tuszu do rzęs.

Na co dzień w zasadzie nie maluję się. Inne mam jednak podejście do wizerunku scenicznego. Przychodząc na koncerty, ludzie niekoniecznie mają ochotę oglądać swojego sąsiada, który jest ubrany w dres, czy jeansy i t-shirt. Przychodzą na spektakl, zobaczyć konkretną postać. Ja wchodzę w pewną rolę, zakładam kostium i makijaż. 

Słuchając twojej najnowszej płyty „Clashes”, czuję w niej sporo smutku. Chyba, że to ja jestem teraz w takim nastroju. Smutas z ciebie?

To na pewno nie jest jedna z najweselszych płyt. Moje myślenie o niej obejmowało m.in. muzykę organową i barokową, ze spojrzeniem wewnątrz własnej duszy. Wyobraziłam ją sobie w molowych akordach. Takie melodie najłatwiej przychodziły mi do głowy. Przy poprzedniej płycie, razem z moim producentem chcieliśmy zrobić materiał wesoły, ale nie naiwny. To było spore wyzwanie. Mało jest takich wydawnictw, ale właśnie dlatego „Granda” okazała się takim sukcesem. Z jednej strony pozwoliła ludziom na zabawę, z drugiej nie traktowała o banalnych rzeczach. Teraz mam takie poczucie, że więcej siedzi we mnie smutnych melodii i dlatego znalazły się na tej płycie. Ja po prostu lubię smutne piosenki. Doceniam je pod kątem muzycznym. Nie wiem, czy łapię się na bezpośrednie emocje, jakie niosą za sobą poszczególne kawałki, że np. słucham Radiohead i płaczę. Nie jest tak. Myślę sobie – Boże, jaka piękna harmonia… Niekoniecznie myślałam o tym, że chcę zdołować słuchacza, ale raczej wzbudzić pewien rodzaj refleksji nad miłością, śmiercią, czy nad duchowością. Trudno o takich rzeczach mówić w towarzystwie wesołej muzyki. 

Mówiłaś, że inspirowała cię muzyka organowa i barokowa? To dość oryginalne inspiracje. Skąd się wzięły?

Z powrotu do lat dzieciństwa, do korzeni. Dźwięki organów kościelnych to jedno z pierwszych muzycznych doświadczeń, które utkwiły mi w pamięci. Chodziliśmy całą rodziną do kościoła. Byłam małą dziewczynką, w kościele raczej przebierałam nogami wyczekując końca mszy, ale gdy pojawiała się muzyka, rytuały jej towarzyszące, to że wszyscy śpiewają, skupienie i celebracja tej chwili, wszystko to działało na moje zmysły. Miałam nawet plan, by kościelne pieśni, a nawet fragmenty liturgii przerobić na piosenki w stylu disco. Kto wie, może wrócę jeszcze do tego pomysłu?

Płyta Clashes powstawała w Polsce i USA. Jak porównałabyś te dwa modele pracy?

Wszystko zależy od ludzi i okoliczności. Polacy, szczególnie w branżach kreatywnych są bardziej spontaniczni. Mamy większą otwartość na eksperymentowanie i zrobienie czegoś, tylko po to, by przekonać się, jak może się to sprawdzić. Amerykanie bardziej boją się porażki i poczucia, że coś im nie wyjdzie. 

Tęsknisz za Stanami? 

Zdecydowanie brakuje mi tamtejszej przyrody, bliskości oceanu i pustyni. Brakuje mi znajomych, których tam zostawiłam i tej niesamowitej energii. Dzięki temu, że spędziłam tam tyle czasu, nie czułam się jak turystka. Z drugiej strony cieszę się, że z racji działań promocyjnych wakacje spędzę w Europie i w Polsce. Mogę pojechać np. na Mazury. 

Ok, lubisz nieoczywiste połączenia w muzyce, to jasne, a jak jest z kuchnią? Mnie szef kuchni jednaj z trójmiejskich restauracji przekonał do łososia z gorzką czekoladą. Lubisz takie eksperymenty? Gotujesz czasem? 

Tak! Bardzo lubię gotować. Podchodzę do tego, jak do komponowania. Gotuję z głowy, z twórczej inwencji autorskiej. Wszystko, co ma być dokładne i odmierzone sprawia, że tracę zapał do gotowania. Są rzeczy, których technicznie nigdy nie robiłam, wtedy odwołuję się do przepisów, by wiedzieć, ale dobór składników jest moim wymysłem.

Dieta wegańska? Bezglutenowa? Bezlaktozowa? Spirulina? Chlorella?

Absolutnie nie! Ja generalnie jem wszystko. Staram się ostatnio ograniczać mięso, bo coraz mniej mam na nie ochotę. Słucham swojego organizmu. Jem bardzo dużo warzyw i owoców. Latem mamy dostęp do świeżych truskawek, pomidorów i innych nowalijek. Te najlepiej smakują w prostej postaci.

Masz jakieś popisowe dania?

Nie, po prostu lubię gotować, zestawiać ze sobą produkty. Najczęściej są to pasty, risotta, sałatki, kasze. Mało piekę, ale lubię wyzwania, więc czasem tego też próbuję.