Albert Darboven: Kawa, konie, innowacje

Albert Darboven

100 tysięcy złotych czeka na zwyciężczynię konkursu Darboven Grant. Konkurs skierowany jest do kobiet, które mają innowacyjną koncepcję na rozpoczęcie działalności gospodarczej lub już ją wdrożyły kierując własną firmą nie dłużej niż 3 lata. Fundatorem i pomysłodawcą całej idei wspierania przedsiębiorczych kobiet z nieszablonowymi pomysłami na własną firmę jest właściciel kawowego holdingu Albert Darboven. 

Wiele się mówi o równouprawnieniu, o parytetach w polityce, a także w biznesie? Czy z pana perspektywy to jest w ogóle ważny temat, bo być może kobiety doskonale sobie radzą w biznesie i nie potrzebują wcale specjalnych regulacji prawnych, czy też specjalnego traktowania?

Jestem przekonany o tym, że jak ktoś jest dobry, to się obroni. Dla mnie zasada mówiąca o tym, że liczy się wynik i poszanowanie ludzkiej godności są niezależne od dyskusji o gender. Ale potrzeba nam więcej kobiecych wzorców, ponieważ kobietom często brakuje wiary we własne możliwości, boją się zrobić ten pierwszy krok w stronę samodzielnej działalności biznesowej.

Wiary we własne możliwości nie brakuje na pewno kobietom biorącym udział w konkursie Darboven Idee Grant. Dlaczego stawia pan akurat na biznesy innowacyjne?

Gospodarka potrzebuje innowacji, aby się rozwijać i być konkurencyjną. Także dla mojej firmy, która obchodzi właśnie 150-lecie, konieczne jest, by ciągle szukać innowacji i wdrażać je w życie w odpowiednim momencie. 

Przez tyle lat, zarówno przez polską, jak i niemiecką edycję konkursu przewinęło się mnóstwo innowacyjnych projektów. Czy jakieś szczególnie zapadły panu w pamięć?

Pamiętam przede wszystkim laureatkę z roku 2010, Martę Wachowicz, która opracowała matematyczną metodę badania autentyczności dzieł sztuki, opartą na fizyce nieliniowej. Byłem pod niesamowitym wrażeniem przede wszystkim ogromnej wiedzy, którą ta młoda kobieta już zdobyła. Pamiętam też jej wykład o kosmosie i wszechświecie, o technologiach kosmicznych wykorzystywanych w życiu codziennym. 

Darboven to światowy holding kawowy z wielką historią. Jak innowacje, które pan tak bardzo promuje wpłynęły na losy i rozwój holdingu?

Nasza firma zawsze uczestniczyła w badaniach nad zdrowotnym oddziaływaniem picia kawy. W roku 1927 mojemu ojcu, Arthurowi Darbovenowi, wraz z prof. Karlem Lendrichem udało się opatentować specjalną technologię uszlachetniania ziaren kawy IDEE Kaffee. Był to bardzo ważny kamień milowy w rozwoju naszej firmy. Późniejszym wynalazkiem były kapsułki z kawą dla gastronomii, czy też gotowe porcje do zaparzania kawy w tzw. padsach. 

Marka Darboven obecna jest w kilkunastu krajach, w tym w Polsce. Polska siedziba znajduje się na Pomorzu, w Rumi. Dlaczego akurat Rumia?

Odbyło się to całkiem naturalnie przez przejęcie firmy Randix. Wcześniej, jako przedsiębiorca nie miałem raczej większych kontaktów z Polską. Ale dzięki mojej pasji – koniom - doszło do kontaktów z polskimi „koniarzami“ i odwiedzałem Polskę, w tym Gdańsk dosyć często. 

Czy zarzadzając tak duza firmą ma pan jeszcze czas na realizację swoich pasji i jakie są to pasje, oprócz koni?

Tak, oczywiście, życie bez pasji staje się mało wartościowe. Z jednej strony to pasja „końska“ – hodowla i wyścigi. Do tego dochodzi pasja do „dłubania“ w drewnie i innych materiałach, spędzam wiele czasu tworząc rzeźby z drewna czy kamienia, lubię majsterkować i tworzyć. Wzrastałem z końmi i ta miłość pozostała. W 1970 roku moja pasja jeździecka zaowocowała założeniem stadniny koni pełnej krwi angielskiej. W roku 1992 koń z mojej hodowli wygrał prestiżowe Derby w Hamburgu. Ja sam do 2003 roku byłem aktywnym graczem polo. Teraz realizujemy własny projekt w Rumii. W bezpośrednim sąsiedztwie nowej siedziby naszej firmy budujemy nową stadninę, przede wszystkim z myślą o dzieciach, które będą mogły się w niej uczyć jazdy konnej. Jestem przekonany o tym, że dzieci, poprzez obcowanie z końmi, mogą zdobyć wiele umiejętności przydatnych w dalszym życiu. Dlatego traktuję ten projekt jako projekt o społecznym charakterze. 

Jakimi zasadami kieruje się pan w życiu?

Z jednej strony jest to moja zupełnie osobista wiara, spora dawka dyscypliny i codzienne zrozumienie dla innych ludzi.

Pamięta pan w jaki sposób zarobił pan pierwsze pieniądze w życiu?

To było już bardzo wcześnie. Już jako dziecko w latach 40-tych zarobiłem pierwsze pieniądze wycinając motywy z bajek piłą włosową. Moje prace sprzedawane były w sklepie Tengelmanna w  Kulmbach,  przy ul. Długiej, i tym sposobem mogłem podreperować swoje kieszonkowe. 

Kim chciał pan zostać, kiedy był pan dzieckiem?

Długo marzyłem, by zostać maszynistą lokomotywy. Potem odkryłem, jaką radość daje mi handel i zacząłem nawet handlować moimi zabawkami. 

Jak pan zaczyna dzień?

Wstaję codziennie koło 5.30 i oczywiście najpierw piję kawę i czytam gazetę. Potem jadę do stadniny i doglądam moich koni, koło 7.30 siedzę już przy biurku w moim gabinecie, a potem udaję się do probierni kawy w naszej firmie.