Co gościło na stołach w polskich domach podczas II Wojny Światowej? Jak wyglądała kuchnia okupacyjna? Czym żywili się polscy żołnierze? O tym wszystkim pisze Aleksandra Zaprutko – Janicka w swojej książce „Okupacja od kuchni. Kobieca sztuka przetrwania”. To swoista lekcja historii, świadectwo wyjątkowej siły polskich kobiet w trakcie II wojny światowej, lektura kulinarna, ale również zbiór nieznanych wcześniej opowieści. 

Pani Aleksandro, zgodzi się pani ze mną, że książka „Okupacja od kuchni. Kobieca sztuka przetrwania” ma drugie dno? Z jednej strony czytamy o kulinariach podczas II wojny światowej, ale tak naprawdę z każdej strony płynie do nas energia zaradnych kobiet, o których czasami historia zapomina…

I ja się absolutnie na to zapominanie nie godzę. Za przykład niech posłużą obchody kolejnych rocznic wybuchu powstania. W ich trakcie opowiada się o poświęceniu i ryzyku ponoszonym przez jego uczestników – żołnierzy, łączniczki i sanitariuszki. A czy wspominane są przy tym kobiety, które tuż za linią barykad z narażeniem życia prowadziły kuchnie i stołówki? Albo te, które prały i cerowały powstańcom ubrania i starały się zorganizować im przyzwoite posłanie by do boju pokrzepieni? Dla mnie ich praca też jest ważna. W mojej książce zaglądam do nich przez kuchenne drzwi. Gdyby nie poświęcenie Polek nie byłoby żadnego podziemia niepodległościowego. Który akowiec miałby czas na walkę z okupantem, jeśli musiałby przy tym prać, sprzątać, gotować, zdobywać jedzenie, uprawiać warzywa na działce, cerować sobie skarpetki i pamiętać o milionie drobnych codziennych spraw?

Co skłoniło panią do napisania książki „Okupacja od kuchni”? 

Przeglądając kulinarne zasoby Biblioteki Jagiellońskiej trafiłam na coś nietypowego, na książkę kucharską z okresu drugiej wojny światowej. W pierwszym odruchu uznałam, że to jakiś absurd. W czasie okrutnego hitlerowskiego terroru ktoś miał się bawić w wydawanie książek kucharskich? Głębsza refleksja przyszła dopiero po czasie. Wystarczy pomyśleć, jak wielu rodzinom z niedawnych elit zawalił się cały świat. Mężczyźni albo poszli na wojnę i nie wrócili, albo stracili dotychczasowe źródła dochodów. Co pozostało kobietom? Zakasać rękawy i wziąć się do roboty, by zapewnić byt rodzinie, a w tym celu potrzebowały „know how”.  

Pani książka to wyjątkowy opis kreatywności Polek podczas II wojny światowej, ale  także anegdoty, o których wielu z nas nie miało pojęcia. Tak jest w przypadku Generała Bora-Komorowskiego, który zjadł kota w śmietanie...

Działo się to w czasie powstania warszawskiego. W pewnym momencie sytuacja zaopatrzeniowa była tak trudna,  że zaczęto zjadać nawet domowych pupili. Bór-Komorowski miał odznaczyć jednego z powstańców. Kiedy chłopcy z oddziału dowiedzieli się o spotkaniu z dowódcą, postanowili go godnie przyjąć i zdecydowali, że podadzą z tej okazji królika w śmietanie. Był z tym jeden drobny problem… i królik i śmietana były po prostu nie do zdobycia. Krowy, jakie uchowały się w walczącym mieście, były pilnie strzeżone – całe ich mleko oddawano dzieciom, a króliki zwyczajnie dawno zostały zjedzone. Powstańcy nie dali za wygraną i w miejsce szaraka upolowali kota. Podobno oprawiony wygląda tak samo jak tuszka z królika… W każdym razie nadal brakowało czegoś, w czym można by rzeczonego kota przyrządzić. Powstańcy pobiegli do drogerii, gdzie znaleźli olejek do opalania i na nim usmażyli mięso. Podobno generałowi smakowało.

Okupacja to wyjątkowo ciężki i trudny czas dla Polaków, ale ich zaradność była wręcz zadziwiająca! Co, według pani, zasługuje na wyjątkową uwagę w kuchni okupacyjnej Polek?

Myślę, że to, że potrafiły wykorzystać żywność do ostatniego okruszka. W kuchni nie miało się prawa nic zmarnować, nawet popłuczyny po mleku, czy woda z gotowania klusek. Tak zwana kluszczanka, zawierająca skrobię z gotowania na przykład makaronu, stanowiła dobrą bazę zagęszczającą do zup i sprawiała, że stawały się o wiele bardziej sycące. Tę odrobinę mleka, która zostawała po wypłukaniu garnka wykorzystywano w... pielęgnacji skóry. W czasach, kiedy kupowanie kosmetyków zamiast prowiantu było nie lada ekstrawagancją, kobiety i tak chciały w jakiś sposób o siebie dbać.

Czy „Okupacja od kuchni” jest w stanie dzisiaj sprawdzić się jako książka
kucharska?

Jak najbardziej! Właśnie po to zamieściłam na końcu książki kilkadziesiąt ówczesnych przepisów. Czytelnicy mogą śmiało z nich korzystać i w zaciszu domowym spróbować tego, co jadały w czasie wojny nasze babcie i prababcie. Sama także testuję w kuchni te przepisy. Okupacyjna kuchnia jest bardzo prosta, często opiera się na zaledwie kilku składnikach, jest też oszczędna.