Człowiek, który wiele wie - Radek Kotarski

MICHAŁ WILCZEK

Do tej pory poznawałeś opinie widzów nt. Polimatów, telewizyjnych projektów, czy siebie samego za pomocą internetu, gdzie każdy może zostawić komentarz. Teraz wydałeś książkę i ze swoimi czytelnikami stajesz oko w oko podczas spotkań autorskich. To nowe doświadczenie. Obawiałeś się tego? Jaki jest odbiór?

Gdy ktoś mnie pyta, jaki jest jeden z największych benefitów tej książki, to odpowiadam, że właśnie te spotkania. Początkowo, mówiąc zupełnie szczerze, podchodziłem do nich sceptycznie, bo po prostu się ich bałem. To przecież możliwość skonfrontowania się z opiniami, ale być może krytycznymi. Gdy ktoś pisze mi przez internet, że coś jest nie tak, coś mu się nie podoba, z czymś się nie zgadza, to zdecydowanie mniej boli, niż miałbym taką informację otrzymać prosto w oczy. Na szczęście, do tej pory takich radykalnych komentarzy nie usłyszałem. Jednak przede wszystkim zaskoczony jestem liczbą osób, które przychodzą na te spotkania. Spodziewałem się kilkunastu osób, a nie liczby podawanej w setkach.


Głównie trafiasz do młodego odbiorcy, jednak widziałam, że na spotkania z Tobą przychodzą też starsze osoby.

Faktycznie tak jest. Polimaty najpopularniejsze są wśród widzów w wieku 18-25, ale zdarzają się także osoby nieco starsze, ok. 35-letnie. Na spotkaniach autorskich nie brakuje jednak jeszcze starszych odbiorców, którzy kojarzą mnie przede wszystkim z programu „Podróże z historią” emitowanego na TVP2. Polimatów raczej nie oglądają, ale znają je z opowieści dzieci lub wnuków. Cieszy mnie to, bo to oznacza, że każdy może sobie wybrać najbardziej wygodną dla niego platformę do obejrzenia. Książka jest kolejną z nich.

„Nic bardziej mylnego”, to twoje prywatne powiedzonko, czy celowo wymyślone hasło?

Zwrot, którego zupełnie nieświadomie nadużywam (śmiech). Gdyby nie internauci, nie zwróciłbym nawet na to uwagi. Ale faktycznie, prześledziłem odcinki Polimatów i stwierdziłem, że mieli rację. Nie mogłem więc nie użyć tego zwrotu do nazwania swojej pierwszej książki.

„Czy faktycznie wykorzystujemy jedynie 10% możliwości naszego mózgu? Najwięcej ciepła ucieka przez głowę? Czy rzeczywiście połknięcie gumy balonowej ma opłakane skutki? Ile pająków rocznie zjadamy podczas snu?” To tylko niektóre z 50 mitów, które obalasz w swojej książce. Dlaczego te, a nie inne mity?

W większości przypadków są to nowe mity, tylko kilka z nich znalazło się wcześniej w odcinkach Polimatów. A dlaczego akurat te 50? Wysłałem listę 75 mitów do moich znajomych i poprosiłem ich o zaznaczenie tych, które były dla nich najbardziej zaskakujące. Tak wybrałem te opisane w książce.

To, że wykorzystujemy tylko 10% możliwości naszego mózgu albo, że najwięcej ciepła ucieka przez głowę, jest uważane za „oczywistą oczywistość” oraz powtarzane i utrwalane także w telewizji. A to jednak mity. Dlaczego?

Wydaje mi się, że wszystko bierze się z takiego małego naukowego lenistwa. Przyjmujemy za prawdę coś, co wydaje się sensowne, zwłaszcza gdy usłyszeliśmy to od ludzi, których szanujemy, np. naszych nauczycieli. A przecież wystarczy przeprowadzić eksperyment we własnym zakresie. Wyjść w zimie z gołą głową i łydką. Czy więcej ciepła wyraźnie ucieknie przez głowę? Nie! Być może to dość drastyczny eksperyment, ale pokazuje jak niewiele trzeba, aby obalić mit.

Mit o połykanych pająkach przez sen zapewne najbardziej zainteresował twoich znajomych płci żeńskiej. Czytałam sprzeczne statystyki, że zjadamy od 5 do 150 pająków rocznie. To jak to jest? Zjadamy?

Na szczęście nie! Pająki wbrew pozorom nie są pozbawionymi mózgu samobójcami, których jedynym pragnieniem jest skonanie w otchłaniach naszej jamy ustnej. Wystarczy odwrócić tę logikę. Czy my wchodzilibyśmy do paszczy ogromnego pająka? Nie!

To mnie uspokoiłeś. A co ciebie jako Radka najbardziej interesuje?

Historia, dlatego duża część tych mitów zawsze zahacza o historię. Nawet gdy jest to temat biologiczny, np. nowotwory, to staram się dojść do historycznego uwarunkowania tych chorób, szukać ich dawnych opisów, itd.

Podobno byłeś uczniem, który nigdy się nie wychylał. Nie lubiłeś przedmiotów ścisłych, a z pisemnej matury z historii wyszedłeś szybciej, tylko dlatego, że spieszyłeś się na autobus. To prawda?

Wstydliwa, ale jednak prawda. Nie staram się ubarwiać mojego życiorysu. Uczyłem się przeciętnie w mojej opinii, chociaż potrafiłem zdobywać dobre oceny. Nie przykładałem się do matury, bo wiedziałem, że o przyjęciu na studia prawnicze w 100% decyduje egzamin. Byłem absolutnie nastawiony na jego pozytywne przejście. I się udało.

Czy Polimaty, obalanie mitów, przekazywanie wiedzy w ciekawy sposób młodym ludziom to twoje życie, swojego rodzaju misja, kontynuowanie nauczycielskich tradycji rodzinnych, czy po prostu praca?

Na pewno wszystko po trochu. Te sfery bardzo się przenikają. Mam nadzieję, że nigdy jednak w tym nie zabraknie pasji.

Nie jesteś fashionistą, nie robisz śmiesznych filmików, nie śpiewasz, nie tańczysz, etc.  A właśnie w zalewie tandety i śmieciowych informacji trafiasz z ważnym przekazem, głównie do młodego pokolenia. 

Może przyczyna tkwi w tym, że ja na YouTube jestem człowiekiem z przypadku. 

Podobno prowadziłeś wykłady w Krakowie, na które przychodziło ok. 40 osób. Pierwszy filmik o „Damie z gronostajem” udostępniony na YouTube, a który miał być promocją wykładów, w pierwszym dniu obejrzało 60 tys. internatów. To był początek Polimatów.

Zgadza się. Nigdy nie planowałem, że będę robił filmy popularnonaukowe i rzeczy z tym związane. Chcąc tylko promować moje wykłady, było dla mnie naturalne, aby przyjąć tematykę, którą zajmowałem się do tej pory. Gdybym na samym początku rozpisał to sobie w formie biznesplanu, to pewnie zainteresowałbym się bardziej popularnymi działkami internetu, jak np. rozrywka (śmiech). Liczba widzów jest wtedy nieporównywalnie większa. Koniec końców cieszę się, że robię to co robię.

Co jest kluczem do tego, żeby zachęcić młodych ludzi, aby sami z siebie chcieli sięgać po wiedzę?

Nie chcę wyjść na osobę wszechwiedzącą, która ma receptę na wszystko, bo po prostu taki nie jestem. Uważam jednak, że najważniejsze jest, aby do młodych ludzi mówić ich językiem, trafiać do nich za pomocą zaciekawienia, humoru lub innych emocji. Wtedy można podać w atrakcyjnej formie wartościowy przekaz popularyzujący wiedzę.

Czy Polimaty to manifest na brak w telewizji rozwijających programów dla młodzieży i dzieci jak Kwant, Sonda, Szalone liczby, czy chociażby 5-10-15?

Polimaty dopiero na pewnym etapie stały się czymś w rodzaju manifestu. Przez to, że pojawiły się przez przypadek, to na początku nie miałem skonkretyzowanych planów co do takiego formatu. Po jakimś czasie okazało się jednak, że z powodzeniem udaje mi się dotrzeć z komunikatem naukowym do wielu ludzi. Zrobiłem więc z tego pewnego rodzaju narzędzie do mobilizacji innych, bo jeśli mnie udało się sprawić, że nauka znowu jest popularna, to może jest to droga, którą warto podążać.

Od samego początku byłeś porównywany do Bogusława Wołoszańskiego. Ogłoszone Cię nawet jego następcą. Ale gdy debiutowałeś Bogusława Wołoszańskiego już nie było w telewizji. Teraz to się zmieniło i „Sensacje XX wieku” wróciły na antenę. Myślisz, że ktoś w telewizji na podstawie oglądalności Polimatów i tego, że udowodniłeś, że takie programy są atrakcyjne, uznał, że jest to droga, którą warto podążać?

- Myślę, że ze względu na ugruntowaną pozycję tego programu i uznanie jakim cieszy się Bogusław Wołoszański, nie mam swojego udziału w powrocie „Sensacji XX wieku”. Uważam jednak, że i Polimaty i mój program w TVP 2 udowadniają, że miałem rację, że komunikaty edukacyjne mogą być na tyle popularne, aby móc zagościć w telewizji. Niestety, z ogromnym bólem serca muszę powiedzieć, że posiadanie w ramówce programu edukacyjnego to wciąż jest awangarda i ogromne ryzyko. Gdy ktoś mówi, że „Celebrity Splash!” jest ryzykownym formatem, to ja się z tym nie zgadzam, gdyż jest to program rozrywkowy, znany na całym świecie. Odbiorcy znajdą się bez trudu. Natomiast podjęcie decyzji, że dajemy budżet na coś, co z góry wiadomo, że nie będzie drugim „Rolnikiem szukającym żony”, to jest to ogromne ryzyko. Dlatego tym bardziej cieszę się, że mój program zaistniał w telewizji.

Ale poznałeś Bogusława Wołoszańskiego?

Tak. Nawet wczoraj spotkaliśmy się podczas realizacji jednego z programów telewizyjnych.

Wie czym się zajmujesz i że jesteś do niego porównywany?

Wydaje mi się, że nie wie (śmiech). Wie na pewno, że zajmujemy się trochę innym wymiarem historii. On jest bardzo osadzony w XX wieku, a ja natomiast skaczę po różnych epokach. Ale dostał ode mnie książkę, więc mam nadzieję, że ją przeczyta.

Jaki jest twój przepis na sukces? 

Przepisem jest trzymanie się swojej linii. Nie mógłbym być ekspertem od mody, dobrych obyczajów, czy muzyki i nawet nie próbuję. Kiedyś ktoś mi proponował prowadzenie programu, który nie jest z mojej bajki. Nie zgodziłem się. Gdy coś promuję, staram się to obudować w komunikat popularnonaukowy. Myślę więc, że u mnie to wszystko tak dobrze działa dzięki spójności wizerunkowej.

Studiowałeś prawo i historię. Prowadziłeś własną firmę zajmującą się importem towarów z Azji. Jesteś twórcą Polimatów, wydałeś książkę, występujesz w reklamach banku, prowadzisz program w telewizji. Nawiązując do nazwy programu Polimaty (polymathēs- „wiedzieć wiele”) jesteś człowiekiem renesansu? Jak ty siebie postrzegasz? 

Im więcej się dowiaduje, tym bardziej myślę o sobie jako o człowieku, który kroczy w naukowej mgle. Nabieram przy tym pokory, ponieważ nie myślę o sobie, jak o naukowcu, ale o człowieku, który poznaje prace innych badaczy i stara się wydobywać je na światło dzienne. To ważne zadanie, ale nigdy nie pozwoli poznać i dowiedzieć się wszystkiego.

Jakie masz plany na przyszłość?

Planuję wydać drugą książkę i mam nadzieję prowadzić drugi sezon „Podróży z historią”.

Na koniec więc szybkie pytanie. Docelowo więc telewizja czy internet?

Jedno i drugie, a nawet i trzecie – w postaci książki. Nie ma znaczenia miejsce, gdzie popularyzuję wiedzę, a jedynie to, że nieustannie to robię!