Do tej pory nasz kulinarny cykl powstawał we wnętrzach sopockiej restauracji Grono di Rucola. Tym razem Kuba Maj, pasjonat kuchni świata zaprasza nas do swojego domu. W tej niezwykłej scenerii, wyjętej niczym prosto z przepełnionych gwarem i słońcem marokańskich uliczek, wydaje się, że lato trwa wiecznie. O tym, że rozpoczął się już październik przypomina jedynie aromat grzybów. Wspólnie z Claudią Filippi - Chodorowską, Honorowym Konsulem Republiki Włoskiej rozmawiamy o jesiennych skarbach, prostych i jednocześnie genialnych przepisach oraz gotujemy. Pysznie, jak zawsze. 

Agata Rudnik: Wydaje mi się, że akurat do grzybów nas Polaków przekonywać nie trzeba… 

Kuba Maj:  To prawda. Nie boimy się ich jeść, a w dodatku jesteśmy jednym z nielicznych krajów, w którym jest tradycja wspólnego chodzenia na grzyby. 

Claudia Filippi - Chodorowska: W Skandynawii ludzie wręcz potykają się o znakomite grzyby, ale nikt ich nie zbiera. Anglicy choć mają grzyby leśne, jedzą tylko pieczarki. We Włoszech zaś rośnie wiele grzybów, które nie występują pod naszą szerokością geograficzną. Są to np. ovuli, których polska nazwa to, uwaga - muchomor cesarski. Absolutnie nie wyglądają jednak jak muchomory. Przypominają beżowe jajeczka, nie mają blaszek, a w przekroju są całe białe. Jada się je w zasadzie tylko na surowo, w formie carpaccio. Ja za to uwielbiam carpaccio z borowików.   

AR: Jak zrobić dobre carpaccio z borowików?  

CFC: Przede wszystkim musimy mieć świeże, twarde i nie za duże borowiki. Kroimy je wzdłuż, razem z nóżką, na cieniusieńkie plastry. Układamy je na płaskim półmisku lub talerzu i kropimy cytryną oraz polewamy oliwą extra vergine. Całość doprawiamy solą i pieprzem, posypujemy drobno posiekaną pietruszką i piórkami parmezanu. To wszystko.   

KM: My szalejemy za borowikami, a Francuzi za to za smardzami…  

CFC: To prawda. W Polsce też występują, w maju. Smardze po włosku to spugnole. Spugna zaś to gąbka. Nazwa pasuje idealnie, bo grzyby te rzeczywiście mają strukturę gąbki. Są puste w środku, można je więc faszerować i zapiekać w piecu. Rewelacja!    

KM: Dla mnie jednak królowymi grzybów są opieńki. Nigdy nie są robaczywe, zawsze są suche. Same w sobie mają ten charakterystyczny pieprzny smak i prawdziwy charakter.   

CFC: Ja za to uwielbiam maślaki, choć jest z nimi sporo roboty. I kanie. Żaby nie były suche, moczę je przez 5-10 minut w mleku. Kapelusz zalewam świeżym mlekiem, a potem wyciągam i wyciskam w dłoniach. Rozgrzewam oliwę i panieruję tylko w mące i w jajku. Bez tartej bułki. Po usmażeniu jeszcze tylko przyprawiam pieprzem i solą. Grzyby są zresztą uniwersalne. Znakomicie smakują same w sobie, doskonale pasują do owoców morza, jak i do ryb, czy do mięs.   

AR: A czy obgotowujemy grzyby przed smażeniem? 

 CFC: Ja tego nie robię i nie rozumiem tej polskiej tradycji. Uważam, że to tylko pozbawianie grzyba wszelkich walorów, w tym smaku i zapachu. 

AR: Czy w restauracjach zamawiamy chętnie potrawy z grzybów?  

 CFC: Tak, a największym powodzeniem cieszą się borowiki z grilla i rydze z patelni.   

KM: Oj tak, goście z zagranicy też je uwielbiają.    

AR: A jeśli nie zbieramy, to gdzie kupujemy grzyby?  

CFC: Dobre grzyby dostępne bywają w delikatesach i na targach.   

KM: Warto też zajrzeć do skupu.   

KM: Claudia, a zaczęłaś już robić te domowe gotowania?  

CFC: Jeszcze nie, ale mam gdzieś z tyłu głowy taki pomysł.  

AR: Na czym to polega?  

KM: To świetna inicjatywa. Pasjonaci kuchni i jedzenia spotykają się razem w mieszkaniu i razem gotują. Zazwyczaj wcześniej się nie znają, a informacja przekazywana jest z ust do ust. Składamy się wspólnie na produkty i wino, gotujemy i biesiadujemy. Z ludźmi jednak różnie bywa. Polacy lubią marudzić, że za drogo, że nie tak… po prostu. A dotarłaś w końcu na Expo?  

CFC: Jeszcze nie, ale mam nadzieję, że uda mi się w październiku. A jakie są twoje wrażenia? Bo ja słyszę różne opinie…   

KM: Były takie kolejki, że ja części pawilonów w środku w ogóle nie zobaczyłem. Jeśli zaś chodzi o nasz polski, to obszedłem go szerokim łukiem, jak tylko poczułem zapach kiełbasy. Stoi tam  buda, grill elektryczny zawalony kiełbasami, a do tego stoi wóda. Nie rozumiem tego. Ktoś bardzo przyłożył się architektonicznie do wizerunku. Całość to prosta forma obita pustymi skrzynkami po jabłkach. Szkoda, że nie były wypełnione owocami, aż się prosiło, ale rozumiem, że przez tak długi czas, to po prostu owoce zgniłyby. Szkoda, że przy okazji eksponowania dobra narodowego w postaci jabłek, nie podawaliśmy np. kaczki z jabłkami, czy szarlotki.  

CFC: Mamy też znakomitą, staropolską zupę owocową - garus. Gotujemy gruszki i jabłka w wodzie z laską cynamonu oraz kilkoma goździkami. Całość zakwaszamy lekko cytryną, by owoce nie ściemniały i dodajemy kwaśną śmietanę. Do tego sprawdzą się kluseczki albo grzanki z białej chałki.  

KM: Powinniśmy być królestwem cydru już od 30 lat. Ja się tylko pytam - dlaczego nikt nie robi tu dobrego calvadosu (winiak francuski o wytrawnym jabłkowym smaku, wyrabiany w departamencie Calvados poprzez destylację cydru - przyp. red.)?   

CFC: Kiedyś była u nas „Złota jesień”, wódka w typie calvadosu, ale dawno już nie widziałam. To rzeczywiście ciekawe, skoro mamy takie ilości jabłek. A pamiętam, że była znakomita…