Aktor, reżyser, konferansjer, kierownik artystyczny. Na scenie od ponad 20 lat. Ostatnio kij w (kulturalne) mrowisko włożył swoim przedstawieniem „O co biega?”, w którym obsadził m.in. celebrytkę Natalię Siwiec. Tomasz Podsiadły, perfekcjonista o ludzkiej twarzy.

Urodził się w Trójmieście i z tym miejscem związana jest spora część jego życia. Pochodzi z rodziny artystycznej, w której od trzech pokoleń życie „obraca się” wokół sceny. Zarówno dziadkowie, jak i rodzice, pielęgnowali w nim pasję związaną z teatrem. 

- Babcia przyjechała tu z Wilna ze skrzynią posagową. W zeszłym roku, gdy remontowałem nasze mieszkanie rodzinne we Wrzeszczu, znalazłem tę skrzynię w piwnicy. Przez dwa miesiące była w renowacji, a teraz mam ją w swoim mieszkaniu i czuję jej niezwykłą moc – mówi Tomasz. 

Gdy miał 6 lat babcia po raz pierwszy zaprowadziła go do opery. Był to „Straszny Dwór”, a on zakochał się w scenie od pierwszego wejrzenia. Jak okazało się kilka lat później – z wzajemnością. 

- Wtedy zapewne niewiele rozumiałem, ale do dziś pamiętam wszystko ze szczegółami.  Od tego czasu wiedziałem, co będę robić. Scena i estrada – to były moje marzenia. Śmieję się czasem, że byłem chowany za kulisami opery, ale rzeczywiście spędzałem tam mnóstwo czasu. Poznawałem wszystko od kuchni i od samego początku interesowała mnie technika sceniczna. Może właśnie dlatego z czasem „przebranżowiłem się” i zacząłem reżyserować - opowiada Tomasz Podsiadły. 

KSIĄŻĘ NA ROWERZE

Rok 1991. Tomasz jest w ósmej klasie szkoły podstawowej i zapewne kolekcjonuje obrazki z gum do żucia i gra w gry video. Ówczesny dyrektor Teatru Miejskiego w Gdyni Krzysztof Wójcicki postanawia zaś zrobić premierę „Księcia i żebraka” w reżyserii Jarosława Kiliana. Potrzebnych jest dwóch chłopaków do głównych ról. Na przesłuchaniach zjawia się 14-letni Tomek (wygląda na lat 10) i nikt nie ma wątpliwości, że jako książę sprawdzi się doskonale. I został nim, na 5 kolejnych sezonów.

-  Jak na tamte czasy było to niesamowite show. O tym spektaklu można było usłyszeć nawet w Krakowie. Huczała o nim cała Polska. Byłem taką dziecięcą gwiazdą, a raz, gdy jechałem na rowerze w moim rodzinnym Dolnym Wrzeszczu, usłyszałem za plecami – Patrz! Książę na rowerze! – śmieje się Tomasz. – Potem grałem w „Przygodach Sindbada Żeglarza” i „Xiędze Bałwochwalczej”. Udało mi się także zagrać u Hanuszkiewicza w „Panu Tadeuszu”, a z Wajdą miałem okazję współpracować przy „Księdze Krzysztofa Kolumba”. 

PRACA JAK ZAWAŁ

Swoją pracę traktuję tak poważnie jak zawał - Ten cytat Quentina Tarantino znajdziemy na stornie internetowej Tomasza www.podsiadly.com. Kiedy w 2001 roku został aktorem Teatru Muzycznego w Gdyni, każdą chwilę spędzał na scenie.

- Moja babcia zawsze powtarzała, że jeśli kocha się to, co się robi, to nie przepracuje się w życiu ani jednego dnia - mówi z przekonaniem w głosie.

Na deskach Muzycznego można go było oglądać w takich hitach, jak „Jesus Christ Superstar”, „Scrooge”, „Draculla”, „Evita”, „Janosik, czyli na szkle malowane”, „Ania z Zielonego Wzgórza”, „Sen nocy letniej”, czy „Pinokio”. Po ośmiu latach na deskach Muzycznego Tomasz podejmuje trudną decyzję, by przejść „na swoje” .

- Doszedłem do takiego momentu, że postanowiłem rozwijać działalność konferansjerską. Trudno jest tuż przed 30-tką zrezygnować z ciepłego etatu i próbować stanąć na własne nogi. Odważyłem się i wiem, że więcej mogę zrobić będąc sam sobie szefem. Choć nie jest łatwo - mówi Tomasz.

W INNEJ ROLI

Zaczyna od współpracy z agencjami artystycznymi. Początkowo były to skromne zlecenia, ale z czasem pojawiają się coraz ciekawsze propozycje. 

- Niezależnie od tego, czy było to otwarcie huty szkła, czy pokazy mody niszowej kolekcji, zawsze do wydarzeń przygotowuję się merytorycznie. Cała zabawa polega bowiem nie na tym, by przeczytać to, co organizator podał nam na kartce, ale dać w tym kawał siebie. 

Ostatnio Tomaszowi  przypadło w udziale prowadzenie m.in. uroczystego otwarcia Pomorskiej Kolei Metropolitalnej. Patrząc na niego, nikt nie ma wątpliwości, że nie brakuje mu ani charyzmy ani osobowości, a to one w tym zawodzie są kluczem do sukcesu. Sam jednak podkreśla, że działalność konferansjerską chce prowadzić równolegle z tą reżyserską.

KTO NIE RYZYKUJE...

Dzień 15 sierpnia 2015 roku. Na deskach Sceny Letniej w Gdyni trwa premiera farsy „O co biega?” w reżyserii Tomasza Podsiadłego. Wszyscy (szczególnie krytycy) w napięciu czekają aż pojawi się służąca Ida – w tej roli kontrowersyjna Natalia Siwiec. Wychodzi na scenę, przyciąga wzrok absolutnie wszystkich widzów i... radzi sobie (ku zaskoczeniu wielu) świetnie. 

- Z Natalią poznaliśmy się przeszło rok temu przy komercyjnym projekcie. Mówiła wtedy, że chciałaby spróbować gry w teatrze, ale wie, że nikt nie da jej takiej szansy - opowiada reżyser. - Postanowiłem zaryzykować. Były momenty, gdy widziałem, że dobrze sobie radzi, ale były i takie, że po prostu bałem się. W trakcie prób bywało różnie, ale dotyczyło to także aktorów zawodowych. Jeśli jednak i widzowie wychodzący ze spektaklu i recenzenci podkreślają, że dała sobie doskonale radę, to najlepszy dowód na to, że było warto. Natalia ma sporo naturalnego wdzięku, ale i pokory, której nierzadko brakuje profesjonalnym aktorom. Wspólnie naprawdę udało nam się naprawdę sporo zrobić - dodaje Tomasz.

Czy celebryci przyciągają widownię? To oczywiste. Lubimy oglądać znane nam osoby. Stąd teraz do Centrum Kultury w Gdyni nieustannie dzwonią widzowie z zapytaniem, kto danego dnia gra Idę i czy będzie to Natalia Siwiec. 

„O co biega?” to komedia omyłek, arcy zabawny tekst i prześmieszne sytuacje. Miejscem akcji jest dom wielebnego pastora. W pastorze podkochuje się nadmiernie religijna Panna Skillon. Jeśli dodamy do tego kontrowersyjną żonę pastora - aktorkę, jej wuja biskupa, który jak na złość wpada z niezapowiedzianą wizytą oraz hitlerowskiego oficera, zbiega z obozu jenieckiego, wtedy zaczyna się prawdziwy bałagan. Nawet mało rozgarnięta acz wygadana służąca, mimo najszczerszych chęci, nie jest w stanie uratować sytuacji. Humor w najlepszym, angielskim wydaniu.

A JAK BĘDĘ MIAŁ CZAS, TO ZŁOŻĘ KRUZENSZTERNA

Pracuje kilkanaście godzin na dobę, a jego życie prywatne często zaciera się z tym zawodowym. Dużo pracuje nad sobą i własnym wizerunkiem. Chodzi na siłownię, zdrowo się odżywia, wie, że ciało jest jak maszyna, będąca narzędziem. Lubi też wszystko dokładnie planować.

- Pod tym względem chyba wrodziłem się w dziadka. Pamiętam, że jak do nas przychodził to mówił: Będę u was 13 minut, potem muszę już iść. Po trzynastu minutach wstawał od stołu i wychodził. Lubię tempo. Czasem biorę na siebie za dużo, wiem o tym - kończy Tomasz Podsiadły. 

Brakuje mu czasu na pasje, ale nie zapomina o tym, co sprawia mu przyjemność. 

- Przez wiele lat kleiłem modele z papieru. Teraz mam przygotowane dwa kadłuby i dwa duże modele, w tym okrętu Kruzensztern, które mam nadzieję, kiedyś dokończę. Już nawet maszty drewniane kupiłem. Najtrudniej jest jednak znaleźć na to czas - mówi Tomasz.

JESTEM Z TRÓJMIASTA

Pracuje w całej Polsce gdyż dziś odległości nie mają znaczenia. Jednak odpoczynek i dom w pełnym tego słowa znaczeniu znajduje w swoim rodzinnym, kochanym Trójmieście. A o co mu tak naprawdę biega? 

- Przede wszystkim biega mi o to, by dobrze bawić się w życiu. Kocham scenę i dobrze pojętą rozrywkę. Świetnie się czuję, gdy widzę ludzi, którzy zobaczą coś, co udało mi się zrealizować i są po prostu uśmiechnięci. Dobrze się czuję we własnej skórze. Staram się też wykorzystać jak najlepiej to, co dostałem od losu. 

Podkreśla, że planami dochodzi do marzeń, a marzeniami do planów. Nie ukrywa, że mierzy wysoko. Wie, że to jest klucz do sukcesu. Nigdy nie miał żadnych układów i ma świadomość tego, że doszedł do wszystkiego pracą własnych rąk. To moja droga - przekonuje Tomasz Podsiadły.