Z Michałem wśród zwierząt - Koniec wielkiej miłości

Stało się. Po trwającej ponad 30 lat wielkiej miłości pozostało już tylko wspomnienie. Nie, to nie nagłówki z plotkarskich portali, a szczera prawda wprost z oliwskiego Zoo. W Wigilię Kondor Baltazar „pobił” swoją długoletnią partnerkę Klaudię, a ta ani myśli mu wybaczyć, ani tym bardziej go zrozumieć. O kulisach tego jakże dramatycznego rozstania oraz o tym, dlaczego gdańskie kondory stały się przepustką do Europy opowiada dyrektor Michał Targowski.  

Panie dyrektorze, jeszcze całkiem niedawno rozmawialiśmy o kondorach, jako przykładnych i wiernych partnerach. A tu proszę, jak w życiu, każda sielanka kiedyś się kończy...

Po 33 latach coś skończyło się nieodwracalnie. Zawsze podawałem kondory jako przykład wierności i zależności na całe życie. Po osiągnięciu dojrzałości płciowej, a więc w wieku kilkunastu lat, zazwyczaj tworzą ona związki na całe życie. Dożyć mogą nawet 80-tki, a więc takie relacje między samicą i samcem trwać mogą nawet kilkadziesiąt lat. Ta wierność ujawnia się m.in. w okresie lęgu. Jajo jest wysiadywane przez każdego z rodziców, którzy idealnie, co 24 godziny się zmieniają. Gdy samica po jednej dobie majestatycznie schodzi z gniazda, samiec już podlatuje, mości sobie miejsce i zaczyna ogrzewać jajo. Gdy za to pisklę się już wykluje, wówczas wspólnie je karmią i wychowują. Związek idealny.

Jaka jest historia Klaudii i Baltazara? 

Tę parę otrzymaliśmy w 1968 roku z ogrodu zoologicznego w Rosario, w Argentynie. Oboje byli na pograniczu młodości i dojrzałości, więc od samego początku postanowiliśmy stworzyć z nich parę. Zamieszkali więc w jednej wolierze. W 1982 roku doczekaliśmy się zniesienia pierwszego jaja i wychowania przez te ptaki potomka o imieniu Oliwka. Był to trzeci taki przypadek w zoo w Europie. Byliśmy z tego bardzo dumni. Pierwszy taki przypadek miał co prawda miejsce w Płocku, ale my od samego początku przemilczeliśmy ten fakt, podkreślając, że jesteśmy trzeci w Europie, co zresztą było zgodne z prawdą (śmiech). 

Z czego wynikał ten sukces? Czy rzeczywiście tak trudno jest rozmnożyć kondory?

Trudność dotyczy zarówno samego kojarzenia ze sobą pary, jak i wysiadywania jaja, które trwa ponad dwa miesiące. Do tego musi być idealny spokój i cisza, bo ptaki te są niezwykle płochliwe. Zdarza się nawet, że gdy czegoś się przestraszą, po prostu niszczą jajo. 

A jednak w oliwskim Zoo się to udało. 

W 1984 roku po raz kolejny para odchowała młode, a potem nastąpił złoty okres – lata 90. i początek XXI wieku, kiedy to praktycznie co roku mieliśmy pisklęta. Rok 2008 był ostatnim, w którym udało się odchować młodego kondora. Co prawda w 2012 roku wykluło się jeszcze pisklę, ale gdy miało trzy tygodnie nagle zniknęło. Nie wiemy co się z nim stało, a podejrzenia były różne. Czasem zdarza się też, że dorosłe osobniki zjadają młode. W tym przypadku nie było jednak żadnych tego śladów.

Jak wygląda opieka nad małym kondorem? Karmienie padlinożercy, to chyba nie lada wyzwanie? 

Na początku lat 90. zakupiliśmy specjalnie do tego celu inkubatory. Dość proste, gdyż wówczas mało jeszcze było dostępnych urządzeń tego typu, a i nasze środki pieniężne były dość ograniczone. Kupiliśmy więc inkubatory przemysłowe, dostosowane do odchowu kurcząt. Parametry opracowaliśmy w oparciu o dane z innych ogrodów zoologicznych, które mogły już pochwalić się pozytywnymi efektami hodowli ptaków drapieżnych. Temperatura inkubacji wynosiła ok. 30oC, a wilgotność ok. 18 proc. Pisklę po wykluciu nie wychodzi samodzielnie z jaja. W pewnym momencie, przedostaje dzióbek do komory powietrznej i zaczyna pukać. Rodzice doskonale wiedzą, kiedy zrobić nakłucie na skorupie, a następnie rozłupują jajo i tym samym dają szanse wyjścia młodego na zewnątrz. My musieliśmy sami sobie z tym poradzić. 

W jaki sposób?

Skonstruowaliśmy specjalną, dość prymitywną lampkę, a przy użyciu tubusu z tektury obserwowaliśmy, jak zarodek się rozwija. Podglądaliśmy cały układ naczyń krwionośnych i widzieliśmy, jak zarodek staje się coraz większy. Około 70. dnia, gdy pojawiło się pierwsze pęknięcie, powiększaliśmy dziurkę. Drugiego dnia już wystawał dzióbek i rozłupywaliśmy całą skorupkę. Gdy pisklę się już wykluło, musieliśmy je odpowiednio wykarmić. Pamiętajmy, że kondory są padlinożercami, a małym podają pokarm w postaci nadtrawionej „papki”, pochodzącej z wola. W latach 90. nasz ogród intensywnie współpracował z ówczesną Akademią Medyczną w Gdańsku, stąd, dzięki prof. Michałowi Woźniakowi udało nam się pozyskać enzym trawienny, pobierany z trzustki świni. Miał on formę małych, płaskich opłatków. Enzym ten dosypywaliśmy do... zmielonych myszy. Tak powstawała dość nieciekawie pachnąca papka. Podawaliśmy ją w trzecim dniu życia pisklęcia. Jeśli pisklę było zdrowe i prawidłowo inkubowane, bardzo szybko przyswajało „pożeranie” tego pokarmu. Po pół roku malucha przenosiliśmy do kurnika, by tam się dalej rozwijał. Z czasem mięsna papka została zastąpiona drobno posiekanym mięsem, a później podawaliśmy już coraz większe kawałki. Dorosłym kondorom podajemy świnki morskie, szczury oraz króliki, bo w naturze to właśnie jest najlepszy dla nich pokarm. 

Kondor stał się symbolem gdańskiego zoo, znajduje się nawet w jego logo. Czym sobie na to zasłużył?

Kondory dały nam przepustkę do lepszego świata. Kiedy w 1982 roku pisklak wykluł się po raz pierwszy, był to mój trzeci rok pracy. Wtedy myślałem, że jesteśmy najlepsi na świecie (śmiech). Panowało wówczas przekonanie, że wartość kondora to cena dobrego samochodu, tzw. zachodniego. Były to jeszcze lata, kiedy się zwierzętami handlowało. Aby otrzymać jakiś ciekawy gatunek, trzeba było po prostu mieć kapitał. Zwierzęta były wyceniane w oparciu o „zachodnie” cenniki, a nasz rynek nie prezentował się zbyt rewelacyjnie. Nie mieliśmy „przebojowych” przychówków, więc taki wyceniony na kilkadziesiąt tysięcy marek kondor, robił ogromne wrażenie. Bardzo szybko zorientowaliśmy się, że kondory dają nam przepustkę do innego świata. Większość tych ptaków, już jako 5-6-latki przekazywaliśmy do innych ogrodów. Jeden pisklak pojechał Anglii, do ośrodka odchowu ptaków drapieżnych. Pracownicy przylecieli po niego małym, prywatnym samolotem z (dosłownie) workiem pieniędzy w dłoniach. Nie pamiętam ile tego było, wiem tylko, że jechałem do banku i formalnie je wymieniałem, bo choć kantory funkcjonowały, nam nie wolno było z nich korzystać.  Pojechałem więc do banku, a pani w okienku z niezwykłym zdziwieniem przyjęła wpłatę „za kondora”. Pod koniec lat 90. dołączyliśmy do stowarzyszenia EAZA (The European Association of Zoos and Aquaria – przyp. red.) i zgodnie z obowiązującymi w nim przepisami, zwierzętami nie wolno handlować. Członkostwo uzyskaliśmy w 1995 roku i to właśnie kondory były naszym ogromnym atutem. Uznano nas za ośrodek, w którym dzieje się coś rozwojowego. 

Czy to już naprawdę koniec miłości Klaudii i Baltazara? O co w ogóle poszło?

On chciał seksu, ją bolała głowa. Plusowe temperatury w grudniu przyspieszyły u samca okres godowy. Kiedy samiec zabierał się do kolejnego krycia, samica nie miała nastoju i została poturbowana przez niego. Samiec podziobał samicę i mocno pookładał ją skrzydłami. Pewne jest to, że nigdy do siebie już nie wrócą. Kolejnych prób łączenia nie będzie, bo następna awantura mogłaby skończyć się tragicznie. W wyniku tego „incydentu” od tej pory żyją w separacji, bez kontaktu wzrokowego. Mamy jeszcze jedną parę, nowe pokolenie, które rośnie w osobnej wolierze. Mają one ok. 15 lat, więc każdy rok już teraz może być optymistyczny i daje szansę na rozmnożenie. Musimy uzbroić się w cierpliwość.