Legenda polskiej sceny muzycznej. Lider grupy Voo Voo, z którą właśnie wydał nową płytę. Dla przyjaciół: Wagiel. Piotr Stelmach z radiowej Trójki mówi o nim: "dobro narodowe." Ma na swoim koncie ponad trzydzieści płyt, tą samą od lat żonę, dwóch zdolnych synów i wnuki. Otwarcie przyznaje się do wieku i tego, że telefon komórkowy ani profil na Facebooku nie są mu do życia potrzebne. Z premedytacją nie pisze też przebojów, bo od muzyki oczekuje magii i unoszenia się nad ziemią. Właśnie to oferuje swojej publiczności. Czytelnikom Prestiżu mówi: Dobry wieczór Państwu. Lekturę wywiadu z Wojciechem Waglewskim, który jest refleksją o życiu, przemijaniu i szczęściu, polecamy nie tylko wieczorem.

Dobry wieczór panie Wojciechu

Dobry wieczór. (uśmiech)

Myśli pan, że muzyka odmładza?

Oj, teraz mnie pani zaskoczyła! Ja nie jestem specjalnie za odmładzaniem, czy za liftingiem, botoksem, itd. Jestem za życiem i myślę, że płyty Voo Voo przede wszystkim są żywe. Dzieje się tak poprzez fakt, że jesteśmy zespołem improwizującym, a nasze utwory są wynikiem pewnych doświadczeń. Przedostatnia płyta była w zasadzie hołdem złożonym zmarłemu przyjacielowi, perkusiście zespołu Piotrkowi "Stopce" Żyżelewiczowi. Na jego miejsce pojawił się Michał Bryndal i staraliśmy się tam połączyć brzmienie wypracowane ze Stopką z inwencją nowego muzyka. Album "Dobry wieczór" jest zupełnie inny, powiedziałbym „bryndalowy”. Michał funkcjonuje już na nim jako współtwórca, wprowadzający własne pomysły, własny wyraźny sposób grania. Wracając do pani pytania to nie zastanawiam się czy muzyka postarza, czy też odmładza…. Rock and roll to nie konkurs piękności. My po prostu gramy, a jeśli zdarza się tak, że na nasze koncerty przychodzą młode dziewczęta, takie jak pani, to cieszy, bo oznacza, że mamy siłę , mamy moc, która młodych ludzi nie zanudza.

Nie jestem aż taka młoda

Ale jest pani dużo młodsza ode mnie i od kolegi Mateusza (Pospieszalski - przyp. red.) - starucha (śmiech).

Zostawmy już ten temat młodości. Wspomniał pan o życiu i doświadczeniu śmierci w zespole. Kiedy los doświadcza człowieka tak mocno, zmienia się perspektywa. Co się zmieniło u pana? Odszedł nie tylko perkusista, ale przede wszystkim przyjaciel...

Ma pani rację, to nie był tylko perkusista, ale jeśli już rozmawiamy o takich sprawach, to odszedł nie tylko Piotruś. Te nieszczęścia jakoś nas dotykają. Wcześniej w wypadku samochodowym zginął chłopak, który nas nagłaśniał, w wypadku samochodowym zginęła też żona Piotrka Żyżelewicza, zmarł manager.  Doświadczenie śmierci jest nam dość bliskie. Oczywiście zgadzam się z panią, że to zmienia perspektywę. My byliśmy i jesteśmy zespołem, ale tak naprawdę nie wiem kiedy staliśmy się rodziną. To już nie są związki czysto zawodowe, więc kiedy ktoś odchodzi, to jest to utrata kogoś bardzo bliskiego. W zespole jest tak, że każdy tworzy i wnosi coś od siebie, a to wszystko składa się na brzmienie zespołu. To wypadkowa czterech indywidualności. Śmierć muzyka powoduje coś takiego, że człowiek zaczyna wątpić, myśleć, co będzie dalej... My też zaczęliśmy się zastanawiać nad tym, czy po śmierci Piotrka jest sens grać w tym zespole. Musieliśmy to przerobić i zrozumieć, że my właśnie dla Piotrka musimy grać.

Mówi pan o kolegach z zespołu. Na scenie też darzy ich pan ogromnym szacunkiem, ale to pan jest osią zespołu Voo Voo. Zastanawiam się, czy tylko Voo Voo. Piotr Stelmach mówi o Panu nie inaczej, jak dobro narodowe, być może ze względu na fakt, że jako jeden z niewielu potrafi Pan pisać piosenki o życiu z odpowiednią estymą. Nie pisze pan o zmianach społecznych, obyczajach, tak jak np. Maciej Maleńczuk, czy Maria Peszek.

Myślę, że jest nas trochę więcej. Choćby Leszek Janerka. Ja mam kłopot z pisaniem. Zdecydowanie wolę teksty mojego syna niż swoje. Fisz jest lepszym poetą, ma znacznie większą swobodę w posługiwaniu się słowem. Ja cierpię przy pisaniu tekstów - piszę je z mozołem. Z kolei pisanie muzyki przychodzi mi bardzo łatwo. Myślę, że sam sobie stawiam przeszkody, ponieważ jakiś czasu temu postanowiłem pisać o rzeczach egzystencjalnych, którymi sztuka powinna się zajmować.

Proszę zatem powiedzieć, jakim rzeczami powinna zajmować się sztuka.

Śmiercią, miłością, kosmosem, Bogiem. Dotarło do mnie, że pisanie tekstów publicystycznych jest kompletnie bez sensu, ale z drugiej strony wiem, że tematy, o których mówię - te główne wątki są niezwykle trudne do opisania, ponieważ bardzo łatwo wpaść w banał. Teraz sprawia mi to coraz mniejszą trudność, bo myślę, że udaje mi się przechodzić od spraw wielkich, od tego kosmosu, miłości śmierci, do bardzo osobistych i bliskich rozmów ze słuchaczem, a może samym sobą… Mam nadzieję, że ten charakter rozmowy odziera te teksty z patosu

„Gdybym teraz był dzieckiem i miał wszystko przed sobą. O Tobie mógłbym tylko śnić, tylko śnić o Tobie. Gdybym miał niewiele lat i niewielki dość był, nie umiałbym przewidzieć, że kiedyś będę z Tobą żył... Jaki sprawił to Bóg?”

To jest piosenka dedykowana mojej żonie. Przesłałem tekst Fiszowi, ponieważ moi synowie także się tam pojawiają. Musiałem więc poprosić Bartka o opinię, ale on powiedział, że ten tekst jest w porządku. To jest ważny tekst dla mnie. Lubię go. Jest bardzo osobisty. Ośmieliła mnie do takich zwierzeń ostatnia płyta nagrana z synami i teksy Fisza.

Syn pana ośmielił? Ja myślałam, że zwykle dzieje się odwrotnie. Jacy są Piotrek i Bartek Waglewscy, czyli Emade i Fisz?

Są niepokorni, nieprzekupni i szukają. Wierzę, że przekazałem im taką życiową niesforność: traktowanie muzyki jako formy poznawania świata. Wydaje mi się, że tak to u nich wygląda, że ich każda pyta jest próbą odkrycia kolejnej kartki, poszukania czegoś zupełnie innego. To cieszy, bo trochę bałem się tego, że zdecydowali się być muzykami...

Dlaczego? Przecież pan to co robi uważa za najwspanialszy zawód na świecie...

Tak, ale nie ma nic gorszego w życiu niż bycie przeciętnym muzykiem, czy artystą. Bycie średnim artystą, czy średnim pracownikiem muzycznym jest po prostu słabe. To rodzi frustrację. Wtedy naprawdę lepiej zmienić zawód i zająć się czymś innym. Wyznaję zasadę, że satysfakcję daje robienie czegokolwiek, ale tylko wtedy, gdy jest się w tym naprawdę dobrym. Po cichu jednak marzyłem, żeby chłopaki zajęli się sztuką, bo to cudowny sposób na życie i okazało się, że są naprawdę dobrzy w tym co robią.

Ta cudowność polega też na tym, że jako "wykwalifikowany pracownik muzyczny" potrafi pan napisać przebój, który będzie śpiewała cała Polska, jak pan nieskromnie powiedział w jednym z wywiadów?

Mówiąc zupełnie nieskromnie to parę tych przebojów napisałem na przykład dla Marysi Peszek, czy dla Maćka Maleńczuka, o których zresztą rozmawialiśmy. Voo Voo jest zespołem nieprzebojowym z premedytacją. Mieliśmy parę rozpoznawalnych piosenek, których radio z różnych powodów nie zaakceptowało, a one i tak zyskały sympatię słuchaczy. Piszę piosenki, które muszą żyć własnym koncertowym życiem. Nie chciałbym grać tej samej piosenki w taki sam sposób przez lata. Teraz np. na koncertach związanych z trasą promującą płytę „Dobry wieczór” nie gramy tych pieśni, które zostały uznane za przeboje. Voo Voo to jest przygoda. Dorobiliśmy się fantastycznej publiczności, która przekazuje naszą muzykę z pokolenia na pokolenie. 

Na jakim koncercie był pan ostatnio?

Ostatnio byłem w Paryżu na bardzo złym koncercie (śmiech), także nie chcę do tego wracać. Z drugiej strony powiem pani, że to fajne zaznać czegoś takiego, bo wtedy człowiek z radością wraca do swego miejsca pracy w przekonaniu, że gra w najlepszym zespole na świecie. (śmiech)

Mówi pan, że chodzi na koncerty po to, żeby się na nich coś wydarzyło, a zespół Voo Voo prowadzi ludzi w nieznane przez co zespół sam w to nieznane wchodzi razem z publicznością. Czy to przechodzenie w pewnym sensie do innego świata to alternatywna odpowiedź na zastaną rzeczywistość?

Nie wybiegałbym z tymi słowami aż tak daleko. Z tego co pamiętam to inną rzeczywistość można znaleźć też w alkoholu albo używkach. Każdy niezależnie od wykonywanego zawodu szuka czegoś, co trudno jest racjonalnie wytłumaczyć, a nawet jeśli nie szuka, to i tak o coś takiego bez przerwy się potyka. Ludziom należy się coś jeszcze co codziennego życia. Myślę, że to jest w kontrze do takiego oderwania się od życia, od spraw codziennych. Oderwanie od świata bardziej kojarzy mi się z muzyka rozrywkową, czy popową: Człowiek sobie ponuci coś fajnego i już się czuje wspaniale. My specjalnie nie chcemy ludzi, a przede wszystkim samych siebie napompować jakąś iluzją. Raczej przypominamy o miłości, śmierci i wszystkim o czym mówiłem, ale jest to podlane takim sosem tajemnicy lub pewnej loterii.

Jest coś co pana drażni albo szokuje? Być może to pytanie brzmi dosyć dziwnie, ale wydaje mi się, że warto je zadać człowiekowi, który jest obecny na polskiej scenie od tak wielu lat, a co za tym idzie jest też obecny w życiu publicznym.

Unikam życia publicznego jak cholera! Moje życie publiczne znajduje się czasami jedynie w jakiejś restauracji. Koncerty na scenie to nie to samo, bo one jednak trochę mnie od publiczności oddzielają. Drażni mnie to, co tak naprawdę drażni wszystkich, czyli podział, którego dokonali politycy. Drażni mnie polityka i drażnią mnie media, które na tym podziale budują własne imperia. Żeby tylko kończyło się na podziale... Nie mogę nie zwrócić uwagi na chamstwo, które jest uprawiane przez polityków, ale to chyba są refleksje i opinie większości Polaków.

Znajomy powiedział mi, że dla wielu osób jest pan mentorem. Czy w pewnym stopniu właśnie tak pan się czuje?

No nie! Proszę nie używać aż takich słów. Ja dzisiaj czuję się dobrze, a czasami gorzej. (śmiech) Zakładam, że być może dla paru osób, a zwłaszcza dla muzyków jestem osobą ważną i to co robię ma dla nich znaczenie nie tylko muzyczne, ale od takiej świadomości do poczucia, że jest się kimś ważnym, przewodnikiem albo mentorem to jeszcze daleka droga. Ja póki co czuję się pracownikiem muzycznym i to mi w zupełności wystarczy. Traktuję to co robię jako formę ekspresji i komunikowania się z ludźmi. Zdecydowanie wolę się dowiadywać od ludzi, albo uczyć się samemu na własny użytek. Wiem za mało, żeby mentorować.

Panie Wojtku, czy to już jest pora na dobranoc? Całkiem niedawno nową płytę nazwał pan „Dobry wieczór”.

Jest późno, ale jeszcze nie pora na dobranoc. Jeśli chodzi o ten tytuł, to on jest wyjątkowo prosty, ale w tym jego siła. Tytuł płyty jest ważny. Wymyślałem od ładnych paru lat naprawdę proste tytuły: „Nowa płyta”, „Płyta” „Płyta z muzyką” i jestem zdziwiony, że wcześniej nie przyszło mi do głowy, by wymyślić coś tak oczywistego i naturalnego jak ten na najnowszej płycie. Przecież ja każdy koncert zaczynam od tych słów. Rzeczy najprostsze, najbardziej dla nas oczywiste po prostu stają naprawdę trafione. 

Żałuje Pan czegoś?

Poza włosami? (śmiech) Nie. Chyba nie.