Nic na przekór sobie

Aleksandra Prusinowska na tle swojego linorytu pt. "Uczta".

Archiwum prywatne

Choć jest autorką precyzyjnych, realistycznych prac, uwielbia twórczość Andrzeja Fogtta i minimalizm. Nie zastanawia się nad inspiracją, w końcu ta sama przychodzi do artysty. Wraz z prof. Januszem Akermannem prowadzi pracownię linorytu na gdańskiej ASP i jest autorką wielu barwnych grafik. Choć twierdzi, że ciężko jest tworzyć coś na przekór sobie, nie ustaje w poszukiwaniu nowych form wyrazu. Jej prace mają w sobie to coś: ducha nowoczesności, ponadczasową prawdę i tajemnicę, przed którą widz zawsze staje najchętniej. Aleksandra Prusinowska.

Wielu artystów wspomina, że już od dziecka wiedzieli, co będą robić. Jak było z tobą?

To był czysty przypadek. Gdy miałam siedem lat rodzice zapisali mnie i starszego brata na kółko plastyczne, prowadzone przez Michała Ereszkowskiego, żebyśmy mieli jakieś zajęcie. Brat dobrze się zapowiadał, miał talent plastyczny, ja nigdy specjalnie się tym nie interesowałam, ale była to dla mnie fajna forma spędzenia czasu, bo lubiłam zajęcia manualne. Na początku nie chcieli mnie tam przyjąć, bo mówili, że jestem za mała i żeby mama przyprowadziła mnie za kilka lat. Ale mama się uparła i udało się. Byłam pracowita i bardzo szybko robiłam postępy. W szkole byłam przeciętnym uczniem, więc zawsze wiedziałam, że nie pójdę na przykład na prawo czy medycynę. Akademia Sztuk Pięknych była dla mnie jedynym wyborem, bo nic innego nie przychodziło mi do głowy. Nie brałam w ogóle pod uwagę, że mogę się nie dostać.

I dostałaś się za pierwszym razem…

Tak, byłam trzecia na liście. Po egzaminach czułam się pewnie, ale ciężko na to pracowałam, bo każdą wolną chwilę poświęcałam na rysunek i malarstwo. Musiałam zrezygnować na przykład z żeglarstwa, które uprawiałam do piętnastego roku życia. Każda przerwa w rysowaniu powoduje, że ręka jest mniej sprawna.

Spotkałaś jakieś osoby, które były dla ciebie zawodowymi drogowskazami, które wpłynęły znacząco na to, kim jesteś dziś jako artystka?

Dlaczego realizm?

Często próbowałam z niego zrezygnować, próbując stworzyć coś w zupełnie innym kierunku, np. coś bardziej ekspresyjnego. Jednak próbując, doszłam do wniosku, że nie jest to zgodne z moim charakterem. Musiałam się pogodzić z tym, że tworzę realistycznie. Podobnie jak mój charakter, realizm jest poukładany i ma w sobie pewną sztywność, bo z góry zakłada, jak pewne rzeczy mają być przedstawione. Ciężko jest walczyć z samym sobą i na przekór sobie robić coś zupełnie innego.

Jednocześnie jednak kreujesz surrealne przestrzenie, nie powielasz tego co widzisz…

Nie jestem zwolenniczką przenoszenia zdjęcia na płótno. W takiej sytuacji lepiej po prostu zrobić zdjęcie, a nie męczyć się przy malowaniu. Zawsze mam jakąś swoją historię do opowiedzenia. Jednak często jest tak, że to, co sobie wyobrażę, zupełnie inaczej wygląda na płótnie czy papierze, niż sobie to wymyśliłam.

Co jest wartościowego w tworzeniu?

Tworzenie jest najbardziej wartościowe dla samego artysty. To forma autoterapii, uzewnętrzniania siebie. Czasami mam problem z pokazaniem swoich prac, bo są niekiedy bardzo osobiste. Nieraz sztuka odkrywa te fragmenty wnętrza, których nie chcemy na co dzień pokazywać, co może wiązać się z zawstydzeniem. To może rodzić dylematy i ambiwalentne odczucia. Nie jestem typem ekshibicjonistki.

Skąd zamiłowanie do dużych formatów?

Ta tendencja chyba pochodzi z mojej uczelni. Gdy się przygotowujesz do dyplomu, łatwiej jest stworzyć dziesięć dużych obrazów niż trzydzieści małych. Namalowanie dużej pracy często zabiera tyle samo czasu, co namalowanie mniejszej. Potem człowiek przyzwyczaja się do dużych płócien i ciężko jest przejść na małe. Poza tym duży format bardziej oddziałuje, a jednocześnie więcej wybacza. Choć ostatnio próbuję się przekonać do mniejszych formatów, bo łatwiej pokazać je w galeriach.

Inspirujesz się snami, czego wyrazem są twoje obrazy z cyklu „Sen”. Co jest w snach pasjonującego?

O snach pisałam pracę magisterską i wtedy skrupulatnie notowałam swoje sny. Pasjonuje mnie w nich to, że zdarzają się tam sytuacje, których nie da się przewidzieć, pojawiają się postaci, które mogą nas zaskoczyć. To wszystko składa się na fikcyjne historie, które często opierają się na emocjach i mocno na nas oddziałują.

Co jeszcze cię inspiruje?

To najgorsze pytanie, bo ja się za bardzo nad inspiracją nie zastanawiam. Często jeden obraz, który tworzę, staje się inspiracją dla drugiego. Jestem trochę marzycielką, więc w mojej głowie cały czas snują się różne historie. Ale dużo dają też wyjścia do ludzi: do pubu, kina, na wystawę. Tam też jest dużo inspiracji.

Masz swój kanon ulubionych artystów?

To mi się bardzo często zmienia, podobnie jak z muzyką. Zależy od okresu, jaki przechodzę w życiu. To, co mi się kiedyś wydawało fascynujące, teraz mnie wręcz nudzi. Kiedyś fascynował mnie impresjonizm, dziś wydaje mi się sztampowy i oklepany. Teraz interesuje mnie sztuka współczesna. Najbardziej podobają mi się rzeczy, których nie jestem w stanie sama zrobić, czyli prace ekspresyjne, abstrakcyjne i minimalistyczne. Cenię twórczość Andrzeja Fogtta, którego z resztą poznałam ostatnio na plenerze. To artysta dużego formatu. W zeszłym roku podobało mi się malarstwo Marcina Kowalika. Ostatnio przykuły moją uwagę najnowsze obrazy Ewy Juszkiewicz.

Tworzysz malarstwo i grafikę. W jaki sposób te dwie formy wyrazu się uzupełniają i czy któraś z nich jest ci bliższa?

Ostatnio dużo czasu poświęciłam na grafikę, bo chciałam jak najlepiej wykorzystać dostęp do prasy na ASP. Przez ostatnie cztery, pięć lat tworzyłam głównie linoryty, dlatego teraz lepiej czuję się w grafice niż w malarstwie. Mam w tym dużą łatwość, potrafię przewidzieć efekty działania i lubię eksperymentować z techniką i tematem. Z malarstwem jest nieco trudniej. Mam kilka obrazów, które od jakiegoś czasu wciąż przemalowuję, bo nie jestem z nich zadowolona. Czasem mam poczucie, że brakuje mi techniki i czuję się, jakbym była początkującą artystką. To może wynikać z tego, że chciałabym się trochę odciąć od tego, co tworzyłam na uczelni i poszukuję nowych form wyrazu. Jeszcze nie udało mi się stworzyć pracy, z której byłabym w stu procentach zadowolona. Cały czas dążę do stworzenia dzieła mojego życia (śmiech).

Jesteś młodą artystką, ale na swoim koncie masz już kilka nagród i wyróżnień, między innymi II miejsce w Podróży Artystycznej Hestii. Czym jest dla ciebie udział w konkursach?

W takich konkursach najważniejszy jest udział w wystawie. Zorganizowanie wystawy wymaga nakładu czasu i energii, a tu wszystko jest zrobione za ciebie. Nie musisz się martwić o zawieszenie obrazów czy katalog. To przede wszystkim świetna forma promocji dla artysty. Wygrana jest zawsze miłym dodatkiem, ale ogromnym sukcesem jest już sam udział w wystawie.

Nad czym obecnie pracujesz?

Pracuję nad dwoma cyklami obrazów, które chcę pokazać na wystawach w 2015 roku. Ostatnio głównie zajmowałam się tylko grafiką, która jest bardzo czasochłonna i teraz chcę wrócić do malowania. Jeden cykl ma roboczy tytuł „Koniec świata” i przedstawia różne warianty tego, co by się mogło wydarzyć, gdyby ten koniec świata nastąpił. Drugi cykl przedstawia postaci, wtapiające się w tło jak kameleon, poprzez kompozycję figur i wzorów. Dwie wystawy odbędą się już na pewno: jedna na przełomie maja i czerwca w Galerii Miejskiej w Częstochowie, druga w sierpniu w Dworku Sierakowskich w Sopocie. Prowadzę też rozmowy z galerią Next w Bydgoszczy, gdzie planuję pokazać prace na targach sztuki.