Piękne, wrześniowe przedpołudnie. Z Adamem Darskim poznajemy się na chwilę przed rozpoczęciem sesji zdjęciowej dla Prestiżu na terenie złomowca Baltic w Gdyni. To miejsce niezwykłe, specyficzne, które dzięki pasji właścicieli zaczarowało czasoprzestrzeń - ujarzmiło upływający czas i stworzyło rzeczywistość alternatywną. Wiem, że dziwnie brzmi, niemniej trzeba tam zajrzeć, by do końca zrozumieć, o czym mówię. Inna nazwa tego miejsca to Najt Kluboskup - industrialna, surowa przestrzeń pełna najróżniejszych przedmiotów z minionych epok, od sprzętów domowego użytku, przez urządzenia RTV i AGD, po sprzęt militarny. Mój rozmówca, gdy wszedł do środka, zaniemówił. Podobnie Lord Jack Knife, który wziął udział z Nergalem w sesji zdjęciowej. Lord to jeden z najbardziej znanych na świecie przedstawicieli subkultury barberskiej - w uproszczeniu brodaczy i wąsaczy. Z tym środowiskiem wiele wspólnego ma także bohater tego wywiadu, Adam Nergal Darski. 

Po kilkugodzinnej sesji niewiele mówiący dotychczas Nergal zmienia się w gadułę. Czas na wywiad. - Pojedziesz ze mną - pyta? Nie mam wyjścia i chwilę później jestem z moim rozmówcą w drodze do Sopotu. W tle słychać najnowszą płytę Johna Portera, a ja dziwię się, że ten zwolennik najcięższych dźwięków słucha takiej muzyki. - Słucham dobrej muzyki - Porter, Julia Marcell, Organek - to tylko niektóre moje muzyczne odkrycia w ostatnim czasie - mówi ze śmiechem Adam.  

Dojechaliśmy na miejsce. Adam zaprasza mnie do swojego domu. - Chodź, zobaczysz jak mieszkam, a ja zostawię rzeczy i pójdziemy na obiad - mówi. Stylowy dom robi wrażenie. Królują tu czerń i biel oraz jasne przestronne wnętrza. Moją uwagę przykuwają czarne świeczki, a Adam śmieje się z tego pod nosem. Wychodzimy przez taras, który przypomina ganek z dawnych filmów. - Widzisz tu jest jak na wsi. Spokój, cisza. Sąsiadka, która łapie ostatnie promienie słońca, krzyczy do nas: dzień dobry. 

Chwilę później siedzimy w jednej z sopockich knajp i zamawiamy sałatę z gruszkami i kozim serem. Kim jest Adam Nergal Darski? Chłodnym i pewnym siebie facetem, który uprawia personalny marketing? Nowym dyktatorem mody, a może królem życia? Przeczytajcie sami.

 

Jesteś celebrytą?

A co to znaczy? Jeżeli zastanowimy się nad etymologią tego słowa, to wydaje mi się, że pochodzi ono od czasownika „cerebrare” czyli wielbić, sławić. Domyślam się, że chodzi o celebrowanie życia i jeśli to jest definicja, którą przyjmiemy, to chyba zawsze byłem celebrytą, bo zawsze kochałem życie. Amor fati - umiłowanie losu - jak mawiał jeden z moich mistrzów Friedrich Nietzsche. To hasło, które zawsze mi przyświecało z tyłu głowy i wiąże się ono z bezwzględną miłością do wszystkiego co żyje, co nas inspiruje i co nas otacza. Oczywiście w kontekście popkulturowym słowo celebryta zyskało swoje nowe znaczenie i implikuje niefajne skojarzenia związane raczej z czymś, co jest próżne i puste. To taki balon medialny, który się pompuje, ale nie ma w nim żadnej treści. Ta definicja dotyczy ludzi, którzy nie inspirują świata, ale są, błyszczą, a ktoś im robi zdjęcia - czasem oficjalnie, a czasem z ukrycia. Zatem wszystko zależy od tego, jakie kryteria przyjmiemy... Wiesz, chyba zacząłem za bardzo kombinować... Może powinienem od razu na dzień dobry postawić kreskę i powiedzieć: Nie, nie jestem celebrytą, ale odpowiedziałem na to pytanie w ten sposób, bo przede wszystkim jestem sobą.

Czyli kim?

Adamem Nergalem Darskim. W dalszej kolejności muzykiem i artystą, który daje się też eksplorować do wielu innych projektów. (uśmiech)

Niezwiązanych z muzyką.... Przejdźmy zatem do sedna. Przecież ty dzięki popularności, którą zdobyłeś możesz dziś sprzedać ludziom projekt niekoniecznie muzyczny. Gdybyś był zwykłym, szarym człowiekiem, który nie jest znany, to pewnie parę osób powiedziałoby o tym, co robisz, że jest nowatorskie i fajne, ale nie wmówisz mi, że nie trzeba mieć znanej twarzy i nazwiska, by móc promować nowe rzeczy...

Nie trzeba, ale ta twarz może ułatwić prowadzenie i promocję jakiegoś projektu albo biznesu. Rozumiem, że nawiązujesz do Barberiana? To moje nowe dziecko, zabawka, szalenie inspirująca. Barberian to barbershop, czyli salon dla mężczyzn brodatych i wąsatych, ale nie tylko. To takie męskie SPA bez obciachu. To przestrzeń dla nas, tylko dla nas. To miejsce charakterne, wyjątkowe, z bardzo indywidualnym i charyzmatycznym stylem. 

Barberian... fajnie brzmi!

Tak, ta nazwa to owoc słownego ping- ponga (śmiech). Pamiętam, że jeszcze rok temu ten projekt miał nazwę „Wąsy” i chciałem, żeby właśnie tak zostało.

Bardzo po polsku

Tak, z Polską się kojarzy. Uważam, że ta nazwa była przewrotna i fajna, ale jakiś czas później, na etapie omawiania koncepcji i filozofii, uznaliśmy, że „Wąsy” brzmią jednak za bardzo lokalnie. Pojawiło się pytanie: A co jeśli ten nasz projekt eksploduje na świat? Jak Belg albo Francuz będzie wymawiał „wąsy”? Nie chcemy utrudniać facetom życia, chcemy je ułatwiać (śmiech). Rzuciłem hasło „barberżyńca”...trawestacja słowa barbarzyńca. 

Znowu gra słowna...

No tak. Barberzyńca, czyli po angielsku barberian. Uznaliśmy, że to fantastyczna i bardzo oryginalna nazwa, ale wracając do twojego pytania...

No właśnie. Liczę na odpowiedź

Tak, z premedytacją używam swojej twarzy i nawet idę z tą twarzą i projektem do telewizji śniadaniowej, bo czuję misję, uczestniczę w czymś fajnym i chcę to przekazywać dalej. Korzystam ze swojej twarzy, ale jednocześnie chcę postawić wyraźną granicę między tym, co robię w zakresie kultury barberskiej, kultury wąsaczy i brodaczy - jak zwał tak zwał - a między tym co robię z Behemothem.

Dla zespołu są granice?

Oczywiście. Nie chodzę z zespołem do pierwszego lepszego programu w TV. Selektywnie podchodzę do mediów w których chcemy się pokazywać. Przede wszystkim jesteśmy zespołem niszowym i tę niszę eksplorujemy... oraz pielęgnujemy. Pod niemalże każdą szerokością geograficzną radzimy sobie świetnie. Nie potrzebujemy więc  wspomagać się prasą tabloidową, bo to nie jest nasz target. Nasi ludzie są zupełnie gdzie indziej, dlatego pilnuję tej granicy do bólu. 

Dla Barberiana robisz wyjątek?

Przekroczyłem już chyba wszystkie możliwe granice, ponieważ uważam, że to jest świetny projekt. Takich lokali, gdzie goli i pielęgnuje się brody jest raptem kilka na naszej mapie. Kultura barberska w Polsce umarła dawno temu. Kiedyś też goliło się brzytwą, ale to być może pamięta mój ojciec, ja urodziłem się za późno. Komuna zrobiła swoje - mam tu na myśli porządek z małymi rzemieślnikami, którzy uprawiali zawód golibrody. Renesans na golibrodę rozpoczął się w Europie kilka lat temu, a może nawet dobrą dekadę temu, ale w Polsce ludzie dopiero się o tym dowiadują. Większość z nich nadal nie ma jednak pojęcia o tym, kim jest barbierz. Chciałbym, żeby słowo barber zaczęło funkcjonować w naszym języku i kulturze tak samo jak rzeźnik, młynarz, czy fryzjer. Barber, czyli bękart fryzjerstwa... ale jednocześnie coś dużo więcej niż po prostu fryzjer męski. To jest piękna koncepcja!

Kogo ty chcesz zarazić tą piękną koncepcją? Polskich mężczyzn?

Przede wszystkim, ale nie tylko... Założeniem Barberiana jest stworzenie komfortowej przestrzeni dla mężczyzn, w której ci będą się czuli po prostu dobrze. Bez obciachu, skrępowania i wstydu będą mogli zadbać o siebie, o swój wygląd , ale nie tylko... Będą mogli też porozmawiać i spędzać czas w świetnym towarzystwie. Jedną z podstawowych zasad Barberiana jest współpraca z ludźmi, z którymi mamy świetny przelot i rozumiemy się bez słów. Nie pracujemy z osobami toksycznymi i nie wchodzimy w sytuacje biznesowe, czy towarzyskie, które nam nie odpowiadają. Wszystko opiera się na bardzo ludzkich, przyjacielskich zasadach. Zaobserwowałem, że kobiety takiej przestrzeni mają mnóstwo. Mężczyźni niewiele.

Gdzie chodzą mężczyźni?

Idą do burdelu, na siłownię albo na piwo.

Stereotypowo.

Ale tak wygląda męska rzeczywistość. Wciąż jest bardzo zero jedynkowa. Warto pracować nad jej odczarowywaniem...

Jak polski facet idzie do fryzjera to już jest dobrze. Nie oszukujmy się - na wakacjach w Egipcie nadal spotkasz Polaka w skarpetach i sandałach. Jak ty chcesz zachęcić takiego faceta do pielęgnacji brody?!

Ci goście w sandałach ubranych na skarpety istnieli i istnieć będą, ale to przecież tylko część naszego społeczeństwa. Jest też inna – to ludzie coraz bardziej świadomi i otwarci. Myślę, że tego typu osób będzie przybywać. Oczywiście to proces, który może trwać, ale co z tego? Ok, możemy postawić krzyżyk i powiedzieć: Polacy są szarzy, nie nadążają za światem, to pijacy i złodzieje, ale to będzie nie tylko krzywdzące dla nas, ale i głupie. Lepiej zawsze widzieć szklankę do połowy pełną. Bo przecież ten proces, o którym wspomniałem, już się toczy: zdecydowanie więcej podróżujemy, a to oznacza, że uczymy się świata, zapraszamy go do siebie. Koncepcja Barberiana jest takim zapraszaniem świata do Polski. To przenoszenie wspaniałej subkultury na nasz grunt, także po to, aby wzbogacić nasz świat. Zauważ, że cały czas rozmawiamy nie o biznesie, ale o misji.

Misjonarz Adam Nergal Darski...? 

(śmiech) Prawda,  że ładnie brzmi? Ważne w tym projekcie jest to, że nie stoi za nim pan w garniturze z walizką pełną pieniędzy, ale trzech zajawkowiczów - tylu jest inwestorów i wspólników w Barberianie. I my wszyscy wierzymy, że ten projekt jest skazany na powodzenie. Koniec i kropka. Takie rzeczy się czuje. To tak jak idziesz na randkę i czujesz dziwne mrowienie, ekscytację. Mój organizm wysyła mi takie sygnały. Ta koncepcja jest spójna z moją osobowością. Zależy mi na tym, żeby trochę odczarować polskiego mężczyznę.

O tym mówiłam. A jak Ty dbasz o siebie? 

Od czasu do czasu chadzam do kosmetyczki. Zdarza mi się robić manicure. Dbanie o siebie w moim przypadku wynika z czystej higieny i poczucia estetyki. Zawsze było dla mnie oczywiste to, że jeśli wymagam od kobiety, żeby dbała o siebie, to myślę, że kobieta ma prawo dokładnie tego samego wymagać od mężczyzn. Krótka piłka, prosty rachunek. Myślę, że wielu facetów wciąż po prostu tego nie rozumie. Być może to jakaś spuścizna patriarchatu, ale emancypacja kobiet robi swoje. Trzeba zainspirować mężczyzn i ich zachęcić. Jak przyjdą z ładnie ostrzyżoną brodą, nasmarowaną pachnącym olejem, to nikt nie będzie kwestionował ich męskości ani orientacji seksualnej. Trudno o bardziej męski atrybut, prawda?

No właśnie. Myślisz, że broda to dziś jedyny symbol męskości?

Nie jedyny, ale bardzo archetypiczny, wyrazisty, charyzmatyczny. Jeżeli weźmiemy pod lupę kulturę grecką, hellenistyczną, to żadnego z przedstawicieli tej kultury, choćby filozofa, nie zobaczymy bez brody. To ciekawostka historyczna, a zarazem dobry komentarz do twojego pytania.

Sugerujesz, że broda jest symbolem mądrości?

Tak było od zarania...

Gdyby dzisiaj tak było...

Specjalnie odniosłem to do przeszłości. Dzisiaj oczywiście broda nie oznacza, że mamy do czynienia z mędrcem... raczej z hipsterem albo drwalem, choć przecież jedno nie wyklucza drugiego, prawda? (śmiech). Większość facetów jest zbudowana w taki sposób, że w związku z cyklem biologicznym ubywa nam włosów tam, gdzie byśmy chcieli je mieć. Nie będę wchodził w żadne szczegóły, ale jeśli już rosną tam gdzie nie chcemy, to też możemy o nie zadbać, uczynić z nich nasz atut. Takie myślenie jest naturalne i męskie.

A jak ktoś powie, że wizyta w salonie barberskim to przykład snobizmu?

W odrobinie snobizmu nie ma nic złego tak samo jak egoizm w zdrowych proporcjach jest ważny do prawidłowego funkcjonowania w dzisiejszym świecie, prawda? Po to zarabiamy pieniądze, żeby je wydawać, często na siebie. Jeżeli zachowamy jakiś umiar i znamy granice to ok. Po to przecież żyjemy.

Myślisz, że możesz być takim wzorem do naśladowania dla mężczyzn albo ikoną stylu jak Prince, czy David Beckham?

Ja przede wszystkim jestem sobą. Mam jakieś pomysły w głowie, które uważam za zdrowe, i które mam nadzieje trafiają na podatny grunt. Ja bardzo dużo biorę od świata i bardzo dużo muszę oddawać. Tak samo jak inspirują mnie różne sytuacje, miejsca, kultury, czy ludzie, tak samo ja chciałbym coś dać od siebie i w efekcie również inspirować świat, wzbogacać go. Energia musi płynąć. To najzgrabniejszy komentarz do tego, o czym rozmawiamy. Chcę żeby rzeczywistość była bardziej kolorowa, ciekawsza, pełna, wartościowa i kompletna. Za Barberianem zatem nie stoi artysta, tylko misjonarz zajawkowicz (śmiech).

Ty to branie i dawanie przekładasz na wszystkie części życia? Bliżej ci do altruisty, czy może jednak do egoisty?

Uczę się dawać. Bardzo powoli, ale się uczę. Ten proces u mnie bardzo późno się zaczął. Jak śledzę biografie filantropów, to widzę, że zaczynali od siebie. Kiedy zabezpieczył przyszłość swoją i swoich najbliższych, kiedy zbudował już stabilny fundament, to przenosił to dalej, na świat. Żeby pomagać komuś, to najpierw trzeba pomóc sobie. Trzeba poczuć, że stąpa się po twardym gruncie. Podobnie jest z inspiracją. Jestem naładowany tym, czym nasiąknąłem podróżując po świecie. Tym co zobaczyłem, przeczytałem, zwiedziłem... a teraz to wszystko filtruję w sobie i muszę się tym podzielić ze światem. Jak nie będę się tym dzielił, to pęknę albo się uduszę. Powtórzę się, energia musi płynąć.

Jesteś otwartym człowiekiem?

Mam nadzieję, że bardzo.

To dosyć dojrzale zabrzmiało. Mam wrażenie, że wbrew pozorom jesteś strasznie poukładanym człowiekiem

Nie wiem, ale jeżeli mnie zapytasz, gdzie widzę siebie za dziesięć lat to...

To co? Nie boisz się takich pytań?

Nie. Przerabiałem takie pytania pracując z coachem i mądrze jest je zadawać. Jeśli tylko chcemy, możemy zaplanować swoją przyszłość. Oczywiście nie musimy tego robić, ale wtedy nie rozpaczajmy, że życie nam się nie klei lub że tracimy nad nim kontrolę. Ja codziennie pracuję nad tym, żeby właśnie ogarniać, żeby dbać o siebie, swoje życie, otoczenie, najbliższych. Mimo wrodzonego buntu i kontestacji wyssanej z mlekiem matki odczuwam coraz większą symbiozę i harmonię z otaczającym mnie światem. Ale zaznaczam, że jest to proces. Nie mówię: jestem. Mówię: staję się. Widzisz różnicę? Popełniłem miliony błędów i wciąż zdarzają mi się fuck-upy, ale przynajmniej kierunek, w którym idę, staje się coraz bardziej jasny.

A co z tym planowaniem życia?

Ja żyję chwilą. To pierwsza myśl z którą się budzę i z którą zasypiam. Tu i teraz to jedyna wartość, której jestem pewien, ale to nie oznacza, że nie mogę planować przyszłości. Oczywiście są siły na które nie mam wpływu: kataklizmy, wojny etc. ale już nie torturuję siebie, bo coś jest poza moją kontrolą a tak kiedyś bywało... Jeżeli żyjesz chwilą tak jak ja i potrafisz czerpać radość z codziennych, nawet najmniejszych rytuałów życia, to tak zwany koniec cię mniej przeraża. Śmierć cię mniej przeraża, brak jutra czyli jakiejś dalszej perspektywy - bo najważniejsza jest obecność w tym właśnie momencie. Plany, które mam na jutro i na dwa lata wprzód owszem, są dla mnie ważne ale nie jestem nimi chorobliwie zdeterminowany. 

Czyli jak?

Są ludzie, którzy nawet jak osiągną zamierzony cel to i tak są ciągle niezadowoleni, bo zawsze pragną czegoś więcej. Nauczyłem się robić stop-klatki. Czyli pauzy, dzięki którym przyglądam się owocom swojej pracy, daję sobie chwilę na refleksję, na prostą radość płynącą z obcowania z życiem. Dla mnie celem jest właśnie ta chwila. Jest mnóstwo rzeczy, które się dzieją, cudownie byłoby, żeby one się udały, ale nawet jak się coś zesra po drodze, to coraz częściej wzruszam ramionami... i uśmiecham się do siebie. Wiesz, jeśli ponury żniwiarz jutro wylosuje mój numerek, to umieram ze świadomością, że naprawdę żyłem zajebistym życiem.

Powiedziałeś kiedyś, że nie wierzysz w Boga, ale wierzysz w człowieka...

Maksim Gorki to powiedział, a ja mu to ukradłem i powtarzam.

Lubisz tak powtarzać?

Tak. Lubię też ludzi, bo potrzebuję ich do życia i symbiozy. Lubię samotność tak samo jak lubię towarzystwo. Zachowuję właściwe dla mnie proporcje.

Potrafisz się cieszyć z małych rzeczy?

Pewnie. Zobacz na tę sytuację. Jestem zdrowy, smakuję mi sałata którą jem, jest piękna pogoda – w tych prostych sytuacjach zawiera się wszystko. Ta chwila nie potrzebuje niczego więcej. Otaczam się fajnymi ludźmi, których potrzebuję i którym jestem potrzebny, mam rodziców, którzy żyją i się kochają - a to dziś jest rzadkością. To pierwsze przykłady, które przychodzą mi na myśl, bo są najbliżej. 

A reszta?

Reszta się jakoś ułoży, nawet jeśli teraz się nie układa.

Masz poczucie zazdrości?

Nie, nie mam poczucia zazdrości wobec kogokolwiek ani czegokolwiek. 

A może ty za dużo dostałeś od losu?

Bardzo dużo dostałem i jestem za to bardzo wdzięczny. 

Dziwny ten nasz wywiad. Spodziewałam się jakichś kontrowersji, a tu nic. Poukładany facet...

Przykro mi, że cie rozczarowałem (śmiech). Są ludzie, którzy i tak znajdą kontrowersje we wszystkim co robię. 

Czym kierujesz się w życiu? Mam wrażenie, że pokonujesz wszystkie przeszkody, a poczucie strachu jest ci obce?

W ogóle nie kieruję się w życiu strachem. Wielu ludzi ma zakorzeniony jakiś strach przed tym co robią, ale ja do nich nie należę. Zawsze kieruję się ciekawością. Więcej... nieznane mnie podnieca. 

A lubisz ryzyko?

Do pewnego stopnia tak.

Co to znaczy do pewnego stopnia?

Np. nie pojechałbym do Afryki i nie uprawiałbym seksu bez zabezpieczenia z tamtejszą dziewczyną. Jest wiele takich przykładów. Nie mam tych granic rozpisanych na kartce, ale słucham intuicji. Wiem, czego nie przekroczę i już.

Masz tematy „tabu”?

Nie.

Kiedy czytałam twoją biografię miałam wrażenie, że powiedziałeś już chyba wszystko?

Mam nadzieję, że wszystkiego nie powiedziałem, bo to by świadczyło o tym, że jestem bardzo płytkim człowiekiem. Zgaduję, że historia tego kundla który krąży wokół naszego stołu jest bogatsza niż 400 stron mojej książki...

Zdradzisz mi, czego jeszcze nie powiedziałeś?

Kiedyś może (smiech).

Czego ci życzyć? W ogóle interesuje cię to, czego ludzie ci życzą?

Interesuje, bo uważam, że dobre i nawet te najbardziej błahe życzenia trzeba przyjmować i brać do siebie, do serca. To dobre słowo, energia, którą ktoś do ciebie wysyła. Nie jest mądre odrzucanie tego. Zawsze przyjmę i szczerze podziękuję za życzenia zdrowia, bo to jedyna rzecz, której nie jestem w stanie sobie kupić. 

Zatem życzę ci zdrowia i dziękuję za rozmowę.