Na tropie ameryki

Na lunchu z Lennym Kravitzem

Archiwum prywatne

Raz bryluje na ceremonii rozdania Oskarów, innym razem siedzi ramię w ramię z Barackiem Obamą. Niestety ma też do czynienia ze strzelaninami, a takich w Stanach nie brakuje. Tak w skrócie wygląda życie korespondenta RMF FM Pawła Żuchowskiego. Wszystkie nieprzyjemne sytuacje rekompensuje mu jednak widok z okna na Kapitol.

Od jak dawna mieszkasz w Stanach i dlaczego chciałeś pojechać?

Do Stanów Zjednoczonych pojechałem na dwa lata. Właściwie pojechaliśmy, bo jest tutaj ze mną również moja żona Lidia Krawczuk, dziennikarka RMF Classic, no i teraz także nasz syn, który urodził się w ubiegłym roku. W każdym razie z tych dwóch lat zrobiło się trochę więcej i w lipcu minie pięć lat od kiedy mieszkamy w stolicy USA. Przyjechałem ponieważ uważałem, że na pewno jest to szansa na to, aby zobaczyć kawałek świata. 

Gdzie dokładnie urządziłeś swoje nowe gniazdo?

To mieszkanie w fajnym apartamentowcu w Arlington. Mamy jednak wrażenie jakbyśmy mieszkali w samym Waszyngtonie, bo z okna mamy widok na Capitol i całą stolicę USA. Mieszkamy już za rzeką Potomac, a więc z dala od całego waszyngtońskiego zgiełku, ale to w sumie zaledwie 3 stacje metra od Białego Domu. A stacja metra jest przy samym budynku. Tak więc jak trzeba to dosłownie chwila i jestem w samym centrum amerykańskiej stolicy.

Czy po latach masz już jakieś swoje przemyślenia jaki jest typowy Amerykanin? Czy wybijają się na wierzch jakieś cechy, które według ciebie charakteryzują ten naród?

Pewnie mam zupełnie inne zdanie o Amerykanach niż przeciętny Polak. Z pewnością dlatego, że poznałem wielu, którzy są naprawdę fajnymi, wartościowymi ludźmi. Wcale nie grubymi. Nie jedzą hamburgerów na śniadanie i nie mają nadwagi. Przy tym mają ogromną wiedzę, być może większą niż nie jeden nasz rodak. To jest olbrzymi kraj, wielokulturowy. Czasem słyszę, że „znów coś tam się dzieje w USA”. Ale zauważmy, że w Europie też się sporo dzieje. Popatrzmy na wielkość tego kraju, sam Teksas ma obszar podobny do Polski. Tu się dzieje i musi się dziać. Na takim terenie i przy tylu ludziach zawsze ktoś coś „wywinie”. 

Wschód czy zachód? Który kierunek bardziej przypadł Ci do gustu i dlaczego?

Mieszkam na wschodnim wybrzeżu. Lubię tą część USA. Mam blisko do Nowego Jorku, w którym nie jestem w stanie policzyć ile razy byłem. Lubię chodzić sobie ulicami tego miasta. Ot tak, bez celu. Zawsze człowiek zobaczy coś nowego. W zachodniej części byłem kilka razy. Ale zdecydowanie mniej. Najczęściej lecę tam na ceremonię wręczenia Oscarów. W tym roku planuję pojechać na wakacje na drugie wybrzeże. Niestety najczęściej lecimy gdzieś służbowo. Wpadamy na kilka dni, robimy i gonimy dalej. Taka jest praca reportera. Czasem nie ma czasu na to by zwiedzić jakieś miasto. Bardzo lubię zachodnie wybrzeże San Francisco. Nie jestem zachwycony Los Angeles, a Hollywood mnie rozczarowało. Niech będzie, że wolę wschodnią część USA.

Obserwujesz amerykańską politykę z bliska, czy nasi politycy mają się czego uczyć, czy wręcz przeciwnie?

Oczywiście, że mamy się czego uczyć... Daleko nam do amerykańskiego stylu uprawiania polityki. Do klasy ich polityków i szacunku do prezydenta, nawet jak się jest w opozycji. Tutaj szanuje się urząd. Można się z prezydentem nie zgadzać, ale pewne słowa nigdy nie padają. Na pewno nie publicznie. A u nas? Bagno.

Wiele mówi się o wolności w tym kraju, czy nie jest przesadna? Czy nie popada się w skrajność i absurd?

Pewnie jest. Choćby kwestia dostępu do broni. Ludzie uważają, że mają prawo ją mieć. A potem dochodzi do tragedii. Nie ma miesiąca bym nie mówił o kolejnej strzelaninie w Stanach Zjednoczonych. Byłem na miejscu strzelaniny w kinie w Aurorze w Colorado w 2012 roku. Byłem też w szkole w Newtown w Connecticut. To jedno z najsmutniejszych wydarzeń jakie przyszło mi relacjonować. Ale jeżeli chodzi o inne sprawy to na pewno w tym kraju żyje się lepiej. Luźniej, swobodniej. Ale to nie jest tak, że tu nie ma zasad, że ludzie mogą robić co chcą. Tutaj jest wolność do pewnego stopnia. Ale jak ktoś łamie prawo, jakieś zasady, normy to już nie ma zabawy. 

Od zawsze ważny w tym kraju był kolor skóry. Czy do tej pory można spotkać ataki na tle rasowym, czy odkąd Stany mają ciemnoskórego prezydenta to faktycznie już przeszłość? 

To jest temat na długą dyskusję. Bardzo długą. Na pewno wciąż są różne przypadki o jakie pytasz. Ale mam wrażenie, że doszło też do pewnego rodzaju paranoi. Trzeba być nad wyraz poprawnym by nikogo nie urazić. Ja natomiast kilka razy usłyszałem: „ty białasie” - z ust Afroamerykanina. Gdyby było na odwrót, gdybym ja kogoś nazwał w sposób określający jego kolor skóry, mógłbym zostać oskarżony o rasizm. Ale czarnoskórym mieszkańcom najczęściej uchodzi to na sucho.

Podobno w Stanach liczy się wielkość auta. 

Eeeee, może kiedyś tak było. Paliwo jest coraz droższe. Amerykanie przesiadają się do małych, ekonomicznych samochodów.

Jacy są Polacy w Ameryce? 

Przynoszą nam bardzo często wstyd. 

Dlaczego tak uważasz?

Polacy mieszkający za granicą często mają bardzo roszczeniową postawę. Wystarczy też popatrzeć jak wyglądają polonijne dzielnice. Jak się tam zachowujemy. Tymczasem Polska się zmieniła. A nasze polonijne dzielnice wyglądają jak niektóre części kraju jeszcze 20 czy 30 lat temu. Tam czas się zatrzymał. 

Opowiedz jak wygląda praca korespondenta na co dzień?

Nigdy nie wiesz co się stanie. Wstajesz i masz wrażenie, że wydawcy nie zamówili zbyt wielu materiałów i będzie spokojnie. A za chwilę pakujesz walizkę i lecisz na drugi koniec Stanów lub do innego kraju bo dzieje się tam coś ważnego. Były takie wyjazdy, że nie miałem czasu walizki spakować, brałem tylko sprzęt reporterski i goniłem czym prędzej na lotnisko. Ale to jest fajne w tej pracy. Każdy dzień jest inny.

Dzięki tej pracy mogłeś pojechać chociażby do Kostaryki, a finałem tej podróży była książka. Opowiedz coś o tej historii.

Pojechałem na Kostarykę, aby odnaleźć i porozmawiać z Floribeth Morą Diaz, która twierdziła że uzdrowił ją papież Jan Paweł II. Nie wiedziałem dokładnie, gdzie ona mieszka. Nawiązałem kontakt z kimś, kto miał mi pomóc do niej dotrzeć, ale o tej osobie zbyt wiele nie wiedziałem. Moja żona obawiała się tej wyprawy w nieznane. Jak to w życiu bywa zawsze musi wydarzyć się coś niespodziewanego. Pojechałem do San Jose, a ostatecznie rozmawiałem z uzdrowioną kobietą gdzieś pod granicą z Panamą. Gdzieś w pobliżu wulkanu, na obrzeżach lasu deszczowego. Rozmawiałem też z lekarzami i księżmi – świadkami cudu, o którym usłyszał cały świat. I dzięki któremu kanonizowano Jana Pawła II. Powstała też książka, w której oprócz informacji o cudzie, opisuję przygody w Kostaryce. 

Gdybyś miał przypomnieć sobie jakieś najciekawsze, najdziwniejsze, a może najstraszniejsze wydarzenie, które tam przeżyłeś?

Na zawsze zapamiętam choćby wyjazd do Sandy Hook, gdzie szaleniec strzelał do dzieci w szkole. Wielka tragedia. A trzeba tam było pracować, przygotowywać materiały. 

Czy spełniłeś swój amerykański sen? Czy to były dobre lata?

Mam nadzieję, że on wciąż przede mną, a te fajne lata, które tu spędziłem to dopiero wstęp.