Tęsknota za czymś, co zostało utracone, potężna i nieoswojona siła pożądania, która wywołuje w nas lęk, próba dotknięcia świata, którego już dawno nie ma, albo nie istniał wcale - bajki bez morału, bynajmniej nie dla dzieci. Malarstwo Marty Julii Piórko, choć nasycone poetyką kiczu, tylko z pozoru stanowi lekką opowiastkę przyprawioną pikantnym żartem. Jedna z najbardziej utalentowanych malarek młodszego pokolenia pochodzi z Trójmiasta. 

Jak wielu artystów, bardzo wcześnie rozpoznałaś swój talent i widziałaś, co chcesz robić. Twoje poszukiwania własnej drogi artystycznej zaczęły się od fascynacji fotorealizmem. Co cię najbardziej pociągało w tym nurcie malarskim?

Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam fotorealistycze obrazy, zachwyciły mnie absolutnie. Biła z nich pewna naturalność. Duże wrażenie zrobiło nam mnie to, że za pomocą malarskiego warsztatu można opowiedzieć praktycznie wszystko. Inspirował mnie hiperrealizm amerykański i sama fotografia. Tak powstała seria fotorealistycznych portretów. Są to trochę wyzywające obrazy, utrzymane w cukierkowej kolorystyce zepsutego dzieciństwa, zaczerpniętej z kolorowych czasopism.

W pewnym momencie w swoim malarstwie zaczęłaś jednak odchodzić od fotorealistycznych przestawień, a skłaniać się ku pop surrealizmowi, który ociera się o baśniowe narracje... 

Fotorealizm przestał być dla mnie wystarczający. Czułam, że chcę opowiadać o rzeczach, których nie można przekazać za pomocą realistycznych obrazów. Zaczęłam kreować świat odbiegający od rzeczywistości, przeistaczać ją w baśń. Na moich płótnach, jak w marzeniach sennych, przeszłość miesza się z teraźniejszością, a postaci z różnych epok odnajdują się w tej samej przestrzeni, dzięki wspólnym obawom i pragnieniom. 

Pytanie, które denerwuje wielu twórców, ale za to odbiorcy i czytelnicy lubią je zadawać: co cię inspiruje?

Wszystko może mnie zainspirować: fotografia, życie, zdarzenia. Jeśli jesteś dobrym obserwatorem, może to być najmniejszy drobiazg czy nawet sam kolor. Przede wszystkim jednak, inspirują mnie fotografie z okresu wiktoriańskiego i edwardiańskiego, motywy zaczerpnięte z atlasu anatomicznego, zwierzęta, trofea myśliwskie i  malarstwo dawnych mistrzów.

Skąd się wzięła fascynacja starą fotografią?

Z dzieciństwa. Lubiłam wtedy przeglądać stare albumy. Do tej pory lubię oglądać takie rzeczy. W starej fotografii jest pewna magia, tajemnica. Często przedstawiają one przecież osoby, które już dawno nie żyją. Każda z nich miała swoje życie, swoją historię, której my nie znamy. Zostały po nich tylko te fotografie. 

Twoje obrazy nasiąknięte są erotyką. Jedna z teorii mówi, że od wieków obrazy powstawały po to, żeby zaspokoić erotyczne potrzeby mężczyzn związane z patrzeniem. A twoim zdaniem, po co powstają takie obrazy?

To jest temat, który zawsze fascynuje. Mimo to, że cielesność w dzisiejszych czasach otacza nas z każdej strony, to i tak jest on pociągający. Wynika to z natury człowieka. Słyszałam, że niektórzy uważają moje prace za wyzywające. Tak naprawdę nie dzieje się na nich nic gorszącego, jeśli spojrzymy na nie obiektywnie. Podsuwam odbiorcy jedynie sugestię tego,  co mogłoby się wydarzyć. Reszta historii jest po stronie patrzącego. Jeśli widz czuje się zaniepokojony, to może właśnie odnalazł swoje ukryte pragnienia.

Nie myślałaś o tym, żeby w podobnej konwencji namalować męskie ciało. Wiele pań z pewnością by to ucieszyło …

Nieraz myślałam. Jednak ciało kobiety jest piękniejsze, bardziej miękkie i plastyczne. 

Czym jest kobiecość?

To potężna siła, którą kobieta odkrywa w sobie dojrzewając. Nie jest ona związana z cielesnością, raczej z tym, co jest w głowie. To doświadczenie, pewność siebie, inteligencja i pasja. 

Zwierzęta to jeden z twoich ulubionych motywów. Często personifikowane, nieraz przedstawiane z przymrużeniem oka. Łatwiej wyrazić pewne prawdy odwołując się do świata zwierząt?

Często portretuję zwierzęta i postaci ludzko - zwierzęce. Pomieszanie gatunków, zakłócenie praw natury daje mi przestrzeń do pokazania ludzkich emocji. Zwierzęta reprezentują życiowe siły natury, jednocześnie przekazują treści symboliczne. Taka dwoistość jest głównym tematem moich twórczych zainteresowań. Szukam takich historii, w których niewinność spotyka się z rządzą, moralność z zepsuciem, radość przeplata się ze smutkiem. Wizerunki zwierząt świetnie się sprawdzają w takich tematach, dzięki nim kwestionuję granicę tego, co ludzkie i co nieludzkie. 

Twoje obrazy są bardzo osobiste. Czy malowanie pomaga w życiu?

Na pewno. Gdy nie maluję, zaczyna mi czegoś brakować i wydaje mi się, że życie jest bez sensu. Podczas tworzenia, oprócz tego, że jestem skupiona, mam dużo czasu na różne przemyślenia. Zdarza się, że sam proces twórczy wzbudza we mnie dużo emocji i zaczynam na przykład płakać podczas malowania. To jest bardzo oczyszczające. Malowanie to forma medytacji. 

Jednym z bardzo osobistych obrazów jest „Trajektoria miłości”…

Ten obraz jest związany z jednym z trudniejszych doświadczeń z mojego życia. Mówi oczywiście o miłości – pięknej, ale też bolesnej. Powstał bardzo szybko i bardzo go lubię. Można powiedzieć, że pomógł mi przetrwać bardzo trudny moment.

Przywiązujesz się do swoich obrazów?

Bardzo. Gdy sprzedałam pierwszy obraz, miałam doła przez długi czas. Obrazy to moje dzieci: wkładam w nie dużo pracy, mieszkam z nimi. Niektóre rozstania są bolesne, ale wybrałam taki zawód. Muszę pozwolić cieszyć się moimi pracami innym.

Twoje pierwsze prace powstawały na dużych formatach. Ale od jakiegoś czasu tworzysz też serię mniejszych obrazów. W których z nich lepiej się odnajdujesz?

Trudno to porównać. Mały obraz jest odskocznią od bardzo czasochłonnych, dużych formatów. To, że są mniejsze i monochromatyczne, to dla mnie forma zabawy. Są one też poniekąd odpowiedzią na potrzeby odbiorcy – nieco łatwiej jest zaaranżować we wnętrzu mały obraz, kiedy mamy już urządzone mieszkanie, a obraz kupowany jest w celu dekoracyjnym. Oczywiście klient, który kupuje obraz w celu tworzenia kolekcji, nie patrzy na wymiar, tylko na inne kwestie. 

Kicz, to pojęcie, którego dziś boi się wielu z nas. Ty świadomie operujesz kiczem, sprawiasz, że zachwyca na nowo, urzeka. Co pociąga cię w kiczu?

Przede wszystkim jego ładność. Kicz, to zabawa z widzem, puszczanie oka do odbiorcy. Trochę go podpuszczam, czy weźmie to na serio i się na przykład oburzy czy jest w stanie przyjąć mój sposób wiedzenia. Cieszy mnie, kiedy na twarzy odbiorcy pojawia się ten specyficzny uśmiech – wtedy wiem, że to zrozumiał, wszedł w moją grę. 

Pokolenie artystów urodzonych w latach 80., bardzo chętnie odwołuje się do narracji kiczu. Jak myślisz, z czego to wynika?

Na pewno z tego, że dorastali w kiczowatych czasach. Wydaje mi się, że to forma nostalgii, ale i niespełnionych marzeń, bo kiedyś nie wszystko, co „ładne”, było na wyciągnięcie ręki.

Ostatnio jedna z twoich prac „Siostry” została wyróżniona w konkursie malarskim Animalis. To jeden z tych obrazów, który zdaje się dosięgać mrocznej tajemnicy. O czym jest ta praca?

Opowiada o mrocznym dzieciństwie. Nie bardzo lubiłam być dzieckiem. Nie specjalnie też lubiłam bawić się z rówieśnikami, wolałam spędzać czas z dorosłymi. Dzieciństwo jest mitologizowane w naszej kulturze – przedstawia się je jako słodkie i piękne, a przecież nieraz bywa podszyte mrokiem. 

Czego nigdy nie namalowałby Marta Julia Piórko? 

Abstrakcji. To dzieło czysto formalne: kolor, kompozycja, faktura. Mnie interesują ludzkie historie i emocje. Dlatego wybrałam malarstwo narracyjne - aby opowiadać o człowieku i jego niejednoznacznej naturze.

Gdzie w Trójmieście można kupić twoje obrazy? 

Sprzedaję i wystawiam głównie w Warszawie. Mam nadzieję, że niebawem znajdę ciekawe miejsce w Trójmieście, gdzie będę mogła pokazać swoje prace, może jeszcze w tym roku. Zainteresowani póki co mogą zobaczyć moje prace Galerii Triada, Art Affairs i Sopockim Domu Aukcyjnym.