Mróz jest moim przyjacielem

Archiwum Norberta Pokorskiego

Podczas, gdy jedni szukają „wypraw” all inclusive do Egiptu, czy na Kretę, on wyrusza tam, gdzie temperatura sięga 70 stopni na minusie. Norbert Pokorski, biolog, organizator i uczestnik wypraw polarnych opowiedział mi, jak zaprzyjaźnić się z mrozem, czego najbardziej boi się w Arktyce i jak prać ubrania na Biegunie Północnym.

Lato za pasem, a my spotykamy się po to, by rozmawiać o wielkich mrozach...

Niektórzy odpoczywają w Egipcie, inni w Ameryce Południowej, a ja po prostu lubię Arktykę i tam się najlepiej czuję. Dziewicza przyroda, spokój i cisza to to, czego szukam.

Gdzie w takim razie ostatnio pan to wszystko odnalazł?

Już dwa miesiące tego roku spędziłem na wyprawach. Zaczęło się w lutym od norweskiej Hardangerviddy. To był trochę przypadek, bo mój kolega namawiał mnie na ten wyjazd już w 2012 roku, po wspólnej wyprawie na Spitsbergen. Ten płaskowyż utworzony przez lodowiec jest popularny wśród turystów, ale przede wszystkim wiosną i latem. My wybraliśmy się tam w dość nietypowym momencie, ale dzięki temu szliśmy poza szlakami i mogliśmy potrenować do bardziej wymagających warunków. Po powrocie znów wybrałem się na Hardangerviddę, tym razem z drugim kolegą. Za mną już pierwsza tegoroczna wyprawa na Spitsbergen. Był to jednak wyjazd komercyjny, podczas którego pracowałem jako przewodnik. 

Często polarnicy podkreślają, że to Spitsbergen jest ich ukochanym miejscem na Ziemi. Czy w pana przypadku też tak jest?

Nie. No może kiedyś tak rzeczywiście było, gdy w 1998 roku wybrałem się tam po raz pierwszy. Teraz jest to miejsce bardzo turystyczne, gdzie nie ma już ciszy i spokoju. Słychać ryk silników skuterów i czuć smród spalin. Tak jest niemal w każdym miejscu Spitzbergenu, poza obrzeżami południowymi i północnymi, ale tam trzeba iść tydzień lub dwa. Moim ulubionym miejscem jest Grenlandia, a szczególnie jej północ i miejscowość Siorapaluk. Tam mam już swoich prawdziwych przyjaciół, którzy m.in. uczą mnie jak być prawdziwym Inuitą. Najchętniej zamieszkałbym tam na stałe, choć jeszcze jestem za słabym myśliwym i sam bym się tam nie utrzymał (śmiech). Jeszcze trochę czasu musi minąć, bym mógł np. łowić harpunem foki na obszarze równym Zatoce Gdańskiej. To właśnie na Grenlandii dla mnie jest ta prawdziwa Arktyka. Rzadko kto tam przyjeżdża, chyba, że tacy wytrawni, zaprawieni w bojach turyści. Tam nie spotyka się ludzi, tylko dzikie zwierzęta. Na szczęście misie boją się tu człowieka i nie podchodzą do niego. W przeciwieństwie do Spitzbergenu, gdzie niedźwiedzie jedzą ludzi. 

Powiedział pan, że Spitsbergen to miejsce turystyczne. Trudno mi w to uwierzyć, że pojawi się w katalogach obok Tunezji, czy Wysp Kanaryjskich.

Ale już tak jest! Bez problemu możemy wykupić wycieczkę letnią lub zimową na Spitsbergen, także w polskich biurach podróży. W ofercie jest wszystko. Na Biegun Północny możne polecieć sobie także turystycznie, posiedzieć na nim, jeździć psimi zaprzęgami, czy też przejść ostatnie 100 km do Bieguna. To bardzo turystyczne miejsce. Teraz, kiedy tam byłem, to widziałem, że powstają kolejne dwa hotele, a cała infrastruktura się rozbudowuje. Kiedyś, jak spotykało się tam kogoś raz na jakiś czas, to człowiek zatrzymał się, pogadał. Teraz na parkingach stoi ponad 400 skuterów. Jedną z dolin nazwaliśmy z kolegą Road 66, bo rzeczywiście tamtejszy ruch przypominał ten, na amerykańskich autostradach. Tam naprawdę trzeba uważać, by nie zostać przejechanym. 

Czy rzeczywiście tak po prostu, bez żadnego przygotowania można turystycznie wybrać się na wyprawę polarną?

Od tego właśnie jest Spitzbergen. Wykupujemy wycieczkę, a dalej wszystko już zależy od zasobności naszego portfela. Nie trzeba mieć naprawdę żadnego doświadczenia. Na miejscu są przewodnicy, którzy powiedzą, jak się przygotować i jaką wycieczkę wybrać. To oni się nami zajmują i wszystko za nas robią. Nie trzeba być żadnym specem i można pojechać ot tak, z marszu. Cena takiego wyjazdu wynosi jednak od kilku do kilkunastu tysięcy euro. Jeśli chcemy zorganizować własną wyprawę, to już jednak bardziej skomplikowana akcja. Nie da się tak naprawdę wstać po prostu od biurka, kupić najdroższy sprzęt i ruszyć na Spitsbergen. To tak nie działa. Choć nazwałem go miejscem turystycznym, to jednak mimo wszystko jest dość wymagający. Tam jest naprawdę zimno, są niedźwiedzie polarne, to jest po prostu Arktyka. Ważne jest doświadczenie i twarda psychika. Życie szybko weryfikuje nasze możliwości. Ja doświadczenie polarne zdobywałem bardzo powoli, kroczek po kroczku. Robienie rzeczy niesamowitych, potwornie wielkich jest domeną albo ludzi bez wyobraźni, albo tych z ogromnym doświadczeniem. 

Skoro dobry sprzęt to nie wszystko, co jest najbardziej liczy się w walce z wielkimi mrozami?

Podczas jednej z wypraw spotkaliśmy grupę czterech Ukraińców, którzy mieli sprzęt, nazwijmy to z sieciowego sklepu sportowego, a zrobili naprawdę ekstra trasę przez lodowce. Mieli przede wszystkim mocną psychikę. Mam wielki szacunek do takich ludzi. Ja po Arktyce chodzę już od blisko 18 lat i doświadczałem różnych, często bardzo trudnych warunków. Jeśli ktoś wie, że źle znosi niskie temperatury, bo tu normą jest minus 40, czy minus 50 stopni, nie akceptuje huraganowych wiatrów i ciągłego zmęczenia, to po co jechać tam na siłę? 

Czy nie jest tak, że kiedy jest się w takiej wszechogarniającej pustce i zimie, to budzą się demony?

Absolutnie najważniejsza we wszystkich wyprawach jest psychika. To nie jest tak, że po prostu ciepło się ubiorę, pochodzę sobie 2-3 godziny i wrócę do domu. Mieszkasz w namiocie, śpisz w śpiworze, a wyprawa trwa nawet dwa miesiące. Mrozu nie można się bać. Zawsze powtarzam, że na Arktyce mróz jest twoim przyjacielem. Jest zimno, ale dzięki temu, że jest mróz, to łatwo można np. wysuszyć rzeczy. Wystarczy je wyłożyć poza namiot, a pięknie się wymrożą. Wrogiem jest ciepło ciała. Gdy człowiek się poci, mokre ubranie zamienia się w lód. Wówczas można nawet zginąć. Moim kolegom, czy klientom wypraw mówię - nie bój się mrozu, bój się ciepła. Gdy jest ci zimno, wiesz, że przeżyjesz. Moi przyjaciele Inuici powtarzają, że mróz jest w głowie. Poza tym nie można się poddawać. Tam nie możesz powiedzieć – jestem zmęczony, nie dam rady, zabieram swoje zabawki i wracam do domu. 

Zastanawiam się jak mieszka się w namiocie w takich warunkach...

Nie można po prostu zrzucić ciuchów i wskoczyć w śpiwór. Trzeba wszystko rozłożyć, oczyścić z lodu i sprawdzić, czy nic nie jest podarte itp. Na przykład łapawice, muszą być zawsze zacerowane, bo nigdy nie wiesz, czy pogoda nie ulegnie nagłemu załamaniu, zerwie się huraganowy wiatr, a temperatura jeszcze mocniej spadnie, a wówczas możesz nawet stracić palce. W namiocie trzeba być pedantem. Przyznaję, jestem skrupulatny, ale to wszystko służy temu, by w ekstremalnych sytuacjach wiedzieć, gdzie co jest. Proszę sobie wyobrazić sytuację, kiedy jest noc polarna, ciemno, nic nie widać, a ja szukam latarki i nie mogę jej znaleźć. Podobnie szybko trzeba reagować, gdy podejdzie do nas niedźwiedź polarny. Musisz wiedzieć, gdzie jest schowana naładowana broń. Gdy mam wszystko dokładnie tak samo ustawione przez 18 lat, to wiem, że np. muszę wziąć trzeci worek od lewej, za kuchenką, bo tam są zapałki. Gdy tracisz czas na szukanie, wówczas może być za późno. Miałem oczywiście wiele trudnych sytuacji, kiedy np. na Grenlandii zastaliśmy huraganowy wiatr przy podejściu na lądolód i przez dwie i pół godziny rozstawialiśmy namiot przy minus 70 stopniach. 

Czego się pan najbardziej obawia w Arktyce? 

Niedźwiedzi polarnych. Są bardzo inteligentne i potrafią niezwykle upodobnić się do człowieka. Poza tym z mrozem potrafię sobie już radzić, a zwierzęta są nieprzewidywalne. To żywe istoty. Najtrudniejszym przeciwnikiem są osobniki doświadczone, które dokładnie wiedzą czego chcą. Jeśli taki dorosły samiec, czy samica chcą zjeść człowieka, to ten ma naprawdę małe szanse, by sobie poradzić. 

Wyprawy w ciche i spokojne miejsca, dom na wsi – czy jest pan odludkiem?

To, że mieszkam na wsi wynika z tego, że tu się urodziłem i stąd pochodzą moi rodzice. Na kawałku ziemi od rodziców zbudowałem dom. Za nic  nie chciałbym mieszkać w mieście. Ja lubię ludzi, lubię spotykać się z innymi, czy wyskoczyć na imprezę. Przede wszystkim jednak cenię sobie ciszę i spokój. Nie lubię zgiełku miasta i ryku silników, czy smrodu spalin. Cieszą mnie za to zwierzęta, ogród i po prostu przyroda. Arktykę lubię nie dlatego, że jest tam tak pusto, ja po prostu dobrze się tam czuję. W Siorapaluk mam swoich przyjaciół. Nie przepadam też za wyprawami samotnymi, bo samemu jest nudno. Lubię z kimś porozmawiać, posiedzieć w namiocie. 

Na koniec wypada mi zapytać o najbliższe plany wyjazdowe.

Nie wiem, czy w tym roku uda mi się zrobić jeszcze coś dużego. Marzy mi się, pewien szczyt, nie zdobyty jeszcze przez Polaków. Nie wiem jednak, czy w tym momencie dam radę fizycznie i finansowo. W przyszłym roku ruszamy z kolegą na Spitsbergen, gdzie chcemy potrenować z kajakami. W Arktyce wbrew pozorom jest problem z lodem, bo w efekcie ocieplenia się klimatu, prawie go już nie ma. Sanki zamieniamy więc na kajaki i chcemy zobaczyć, jak to się sprawdzi. Chcemy przejść wschodnie wybrzeże w 50 dni. Chciałbym też spędzić więcej czasu z Inuitami, by lepiej opanować ich język i nie mówić już tylko „Kali chcieć zjeść”, tylko prowadzić z nimi normalne rozmowy. Chciałbym zostać prawdziwym Inuitą, opanować dialekt i nauczyć się bardzo dobrze polować. Podoba mi się takie życie z dala od cywilizacji, mieszkanie w igloo i polowanie z harpunami. To już jedna z ostatnich takich osad. Chciałbym pojechać tam na pół roku lub na cały rok. Potem planuję ostatni etap mojego tzw. Arktycznego Trio, ale to na razie tajemnica, bo nikt na świecie tego nie zrobił. Najpierw chcemy jednak zobaczyć z kolegą, czy w ogóle jest to wykonalne. Dopiero wówczas podejmiemy się tego zadania. To plany na najbliższe 3 lata.