Jest zima, a nasz termometr wskazuje plus 25 stopni C. Siedzimy w jednej z kawiarni w miejscowości Ayia Napa. Popijając kawę wpatrujemy się w niosącą spokój lazurową wodę i złoty piasek. Nissi Beach jest uważana za najpiękniejszą plażę Cypru i jedną z ładniejszych na świecie. Zosia Klepacka, reprezentantka Polski w windsurfingu, mistrzyni i dwukrotna wicemistrzyni świata w olimpijskiej klasie RS:X i brązowa medalistka Igrzysk Olimpijskich w Londynie 2012 roku, na wszystkich tutejszych plażach czuje się jak u siebie. Jak własną kieszeń zna też plaże Bałtyku - od Gdańska po Hel.

Pamiętam jak rok temu, dokładnie na tej cypryjskiej plaży, bawiłaś się z Zuzią Bobińską. Ta mała, chora na mukowiscydozę dziewczynka, zawładnęła twoim sercem. Jak to się stało?

Jeszcze podczas Igrzysk w Londynie obiecałam Zuzi piękne, kolorowe wakacje, więc słowa musiałam dotrzymać. To bardzo bliska mi mała osoba. Od wielu lat przyjaźnię się z jej mamą, z którą mieszkam po sąsiedzku. Razem się wychowywałyśmy. Kiedy urodziła się Zuzia, okazało się, że choruje na mukowiscydozę – śmiertelną, genetyczną i przewlekłą chorobę. Nigdy nie była w egzotycznym miejscu, dlatego postanowiłam zabrać ją tam, gdzie są piękne widoki i ciepła woda. Chciałam, żeby mogła pobiegać po plaży i poczuć się jak zdrowe dziecko.

Dlaczego akurat Cypr?

Przyjeżdżam na tą wyspę regularnie od ośmiu lat. Jesienią i zimą trenuję głównie w tym miejscu. Dla mnie ma wiele zalet – przede wszystkim jest stosunkowo blisko Polski. Po zaledwie trzech godzinach lotu z Warszawy, znajduję się w miejscu, w którym nawet zimą temperatura nie schodzi poniżej dwudziestu stopni. Można pływać praktycznie przez dwanaście miesięcy. Jest też bardzo dobry wiatr, ciepła woda i wyjątkowo czyste powietrze – idealne warunki żeglarskie.

Wakacje między palmami to dla Zuzi tylko dodatek do wielkiej, ogólnopolskiej licytacji, jaką postanowiłaś zorganizować. Na jej rzecz wystawiłaś na aukcję swój olimpijski medal.

Wszystko zaczęło się, gdy byłam w Argentynie. Tam trenowałam do olimpiady, ale w pewnym momencie zabrakło mi motywacji. Potrzebowałam wsparcia, więc zdzwoniłam do Moniki, mamy Zuzi. Okazało się, że dużo bardziej niż ja, pomocy potrzebuje pięcioletnia wtedy Zuzia. Z powodu kolejnych zdrowotnych komplikacji, ponownie trafiła do szpitala. Właśnie po tej rozmowie postanowiłam, że na Igrzyska do Londynu jadę wyłącznie po medal, a celem jest zlicytowanie go na pomoc dla Zuzi. Jej rodzina nie jest zamożna, każde pieniądze pomocne w leczeniu dziecka są im potrzebne.

Olimpijski medal to marzenie każdego sportowca, a ty po zdobyciu go, nawet nie zdążyłaś się nim nacieszyć.

Medal to zaledwie symbol. Wszystko co dla mnie ważne, noszę w swoim sercu. Pieniądze za zlicytowany krążek pozwoliły na spokojne leczenie Zuzi. Były potrzebne, aby dłużej żyła.

Ale przecież od dziecka marzyłaś o tym medalu.

To prawda. Gdy miałam osiem lat i oglądałam w telewizji sportowców, byłam nimi zafascynowana. Ciarki przechodziły mi po plecach, kiedy grano im Mazurka Dąbrowskiego. To wtedy moim marzeniem stało się pojechanie na igrzyska olimpijskie, reprezentowanie kraju na arenie międzynarodowej. Wyobrażałam sobie, że jestem dobrym i znanym na całym świecie sportowcem, bo sport jest piękny. Można wygrywać i pokazywać swoje umiejętności, ale warto też wyciągnąć rękę do ludzi, którzy potrzebują pomocy, a nie przechodzić obok nich obojętnie. Takie działanie również należy do moich zadań, zadań sportowca.

Pamiętam jeden z telewizyjnych wywiadów, gdy dziennikarka na żywo przed kamerą zapytała cię, czy domyślasz się, jaką niespodziankę dla ciebie przygotowano. Nie wiedziałaś, że Jan Kulczyk, biznesmen i jeden z najbogatszych ludzi w Polsce, wylicytował twój medal?

Uwierz, naprawdę nie miałam pojęcia. Medal został zlicytowany przez anonimowego dobroczyńcę, który zdecydował się zapłacić za niego 40 tysięcy złotych. Nie wiedziałam kim on był. Wiedziałam tylko, jakie kwoty wpływają na konto Zuzi. W sumie było to ponad 86 tysięcy złotych.

Wtedy, podczas spotkania rodziny olimpijskiej w siedzibie Polskiego Komitetu Olimpijskiego usłyszałaś od Jana Kulczyka słowa: "Pani Zosiu, tak naprawdę, wywalczyła pani ten medal dwukrotnie. W Londynie, a potem raz jeszcze, w Warszawie. Za każdym razem w cudownym, niepowtarzalnym stylu. On musi wrócić do Pani".

Byłam totalnie zaskoczona i nie będę ukrywała, że się rozpłakałam. Ze szczęścia. Takiego finału chyba nikt się nie spodziewał.

Wydaje się, że jesteś kobietą z żelaza. W minionym roku już trzy tygodnie po urodzeniu córki, stałaś na desce w Zatoce Puckiej i trenowałaś.

To był ciężki czas. Karmiłam wtedy Marysię piersią, dlatego bez pomocy najbliższych nie dałabym sobie rady. Na miesiąc przyjechali ze mną do Pucka i zajmowali się nią i trzyletnim Mariankiem. Ja musiałam wrócić do treningów. Po olimpiadzie w Londynie zrobiłam sobie przerwę, która trwała niemal rok. We wrześniu chciałam startować w żeglarskich mistrzostwach Polski w Gdańsku. Trud się opłacił, zdobyłam złoty medal żeglarskich mistrzostw Polski w deskowej klasie RS:X.

Mówią na ciebie "Warszawska Syrenka", ale przecież równie często jak na Zalewie Zegrzyńskim, trenujesz w okolicach Trójmiasta.

Uprawiam sport, który wymaga dość specyficznych warunków pogodowych, w związku z czym bywam w bardzo różnych miejscach na świecie. Raz na Cyprze, innym razem w Argentynie, czy Australii. Jednak od kwietnia do końca września żegluję na wodach Zatoki Puckiej. W tym czasie jest tam dobry wiatr i odpowiednia temperatura wody. Również w Trójmieście jestem tak często, jak tylko się da.

Słyszałam, że teraz częstotliwość twoich przyjazdów się zwiększy.

To prawda. Będę też trenowała w Sopocie i w Gdańsku. Lubię tam pływać, szczególnie w Górkach Zachodnich. Jest tam bardzo dobry akwen z odpowiednią falą. W 2015 roku w Sopocie odbędą się Mistrzostwa Świata w RS:X, czyli w mojej klasie. Do Trójmiasta zjadą najlepsi żeglarze z całego globu. Z pewnością będzie to widowiskowa impreza. Liczę na doping polskich kibiców. Mnie do tego czasu czekają kolejne tysiące godzin ćwiczeń, setki startów i niemało wyrzeczeń. Osiągnięcia i utrzymanie formy wymaga wielogodzinnych treningów.

Ciągle, po tylu latach na wodzie, kochasz windsurfing?

Mój tato pływał w Legii Warszawa, należał do sekcji żeglarskiej. Od kiedy z rodzeństwem pojawiliśmy się na świecie, można powiedzieć, że „pchał nas” w stronę wody. Całe wakacje spędzaliśmy na basenach nad Wisłą. Z drugiej strony można powiedzieć, że swój duży udział w mojej karierze ma też cztery lata starszy brat. Gdy miałam dziesięć lat, on już trenował. Brał udział w mistrzostwach Warszawy klasy Cadet na Zalewie Zegrzyńskim. Nie miał załoganta, więc do pomocy wziął mnie. Tak się zaczęło, w 1996 roku. Na początku była to zabawa, potem pasja i spełnianie marzeń. Z czasem bardzo mi się spodobało i pokochałam żeglowanie. Chciałam pływać i wiedziałam, że muszę być dobra w tym co robię. Dzięki wynikom mogłam mieć wsparcie finansowe, stypendia. Teraz jestem zawodowym sportowcem. Kiedy jadę na zawody, muszę dobrze żeglować. Wiem, że jeśli dam z siebie wszystko, medal sam przyjdzie. To prosta zależność.

Nie miałaś chwili zwątpienia?

Tylko raz, gdy miałam piętnaście lat. To był prawdziwy kryzys. Do tego stopnia, że chciałam zrezygnować ze sportu. Nie wytrzymywałam ciężkich treningów. Akurat tak się stało, że w tym czasie zdobyłam złoty medal mistrzostw świata juniorów. To mnie zmotywowało, żeby zostać i pracować dalej.

Teraz ponad 200 dni w roku jesteś poza domem. Wymagają tego od ciebie treningi – jeśli nie na wodzie, to kondycyjnie – na Mazurach biegasz, w Tatrach jeździsz na snowboardzie. Jak radzisz sobie z rozłąką z rodziną?

Jeśli tylko mogę, na zgrupowania zabieram rodzinę, nawet jeśli trenuję za granicą. Rodzina była ze mną również na olimpiadzie w Londynie.

Nieprawdopodobne, że mimo niewielkiej ilości wolnego czasu, znajdujesz jeszcze czas na działalność społeczną.

W dużych miastach młodzież zwykle przesiaduje po klatkach lub biega po ulicach. Z raperem Rafałem Poniedzielskim (Pono) uznaliśmy, że trzeba im pokazać, w jaki sposób fajnie spędzać czas i spełniać swoje marzenia, bez względu na to kim się jest i skąd pochodzi. W 2006 roku założyliśmy fundację Hey Przygodo.

Na czym polega wasza działalność?

Chcemy zarażać dzieciaki i młodzież muzyką oraz sportem. Prowadzimy m.in. zajęcia i warsztaty muzyczne. Ja, gdy tylko mogę, chodzę do szkół i opowiadam o swojej dyscyplinie, świetnych ludziach i zakątkach świata, które dzięki niej poznałam. To działa i mam nadzieję, będzie działało dalej.