Sekret tkwi w Mayonesie

Na tych gitarach gra cała plejada najlepszych polskich, a także światowych muzyków. Mayones – jedne z najlepszych i najbardziej znanych w świecie gitar od prawie 30 lat produkowane są w Gdańsku przez rodzinę Dziewulskich. W historii tej marki intrygujące jest wszystko, począwszy od nazwy, przez historię i rozwój, po pełną zagadek przyszłość.

Niespełna 30 lat temu zaczynali produkcję w  przydomowym warsztacie. Wkładali w to całe swoje serce, pasję i zamiłowanie do muzyki. Wtedy nie przypuszczali nawet, że za jakiś czas będzie ich znał cały muzyczny świat.

W rytmie rock and rolla

To, co jeszcze w  czasach głębokiego PRL-u wydawało się tylko mrzonką, dziś jest niezaprzeczalnym faktem. Scorpions, Paradise Lost, Limp Bizkit, The Rasmus, Katatonia, Tiamat – muzycy tych niezwykle popularnych zespołów w czasie żywiołowych koncertów wydobywają piękne dźwięki właśnie z  gdańskich „majonezów”.

Wszystko zaczęło się w czasach „radosnego” PRL-u. Na świecie eksplodowała moda na rock and rolla, triumfy święciła muzyka rockowa. Moda przyszła do Polski, rockowe zespoły zaczęły powstawać jak grzyby po deszczu. Naturalną potrzebą było zatem dostarczenie muzykom gitar elektrycznych, które wtedy były w naszym kraju czymś tak egzotycznym, jak śnieg w Afryce.

– Gdy komuś udało się z  zagranicy przywieźć jakiegoś fendera czy gibsona, to w środowisku był po prostu gościem – wspomina właścicielka firmy Halina Dziewulska. – Postanowiliśmy zatem wraz z mężem i  grupką zapaleńców robić to, co robiliśmy do tej pory, czyli produkować gitary, ale elektryczne i  na szerszą niż dotychczas skalę. Można powiedzieć, że trafiliśmy w niszę, bo oprócz całej rzeszy muzyków rockowych w gitary elektryczne zaopatrywały się orkiestry górnicze. Kopalnie były wtedy bardzo bogate, orkiestry uświetniały każde święto lub jubileusz. Nierzadko o piątej rano przed moim domem ustawiały się kolejki górników, którzy przyjeżdżali po odbiór zamówionych gitar – dodaje pani Halina.

To były piękne pionierskie czasy, pełne przeciwności losu, które dzisiaj wydają się banalne, ale wtedy mogące stanowić o być albo nie być firmy. Nie było wtedy biznesplanów, banków, kredytów, leasingu, strategii marketingowej, itp. Produkcja nie była łatwa, były olbrzymie problemy ze zdobyciem narzędzi, części. Taka po prostu była rzeczywistość szarego ponurego PRL-u.

– Na kompresor z przydziału czekaliśmy osiem miesięcy. Magnesy do przetworników wyciągaliśmy z zamków do szafek, bo przecież wtedy nie można było magnesów kupić w sklepie. Dzisiaj się z tego śmiejemy, ale wtedy ogołacaliśmy z zamków chyba każdy sklep metalowy w  Trójmieście. To był taki pionierski okres, że nieważne było, czym to drewno się wyrąbywało, tylko cieszyliśmy się, że wióry lecą – opowiada Halina Dziewulska.

Gibson wzorem

Na początku produkcja wzorowana była na gitarach słynnych światowych producentów – Fendera i Gibsona. Bazowano nie tylko na sprawdzonych projektach, ale też na potrzebach rynku. W tamtych czasach wszyscy chcieli grać na gibsonach i  fenderach, ale że ich zakup był praktycznie niemożliwy, to dzięki gdańskiej firmie mieli choć namiastkę tego wielkiego muzycznego świata. Z czasem zapotrzebowanie na gitary było coraz większe, rosła zatem produkcja. Przełomowy moment to umowy na podwykonawstwo z dużymi firmami zagranicznymi. Dzięki temu pracownicy i właściciele nabrali wielkiego doświadczenia, a firma zyskała kapitał na rozwój.

– Cały czas inwestowaliśmy też w sprzęt, kupowaliśmy coraz więcej drewna do produkcji gitar i nawet nie zauważyliśmy, kiedy ta firma zaczęła nam się rozrastać. Z czasem opracowaliśmy swoje własne autorskie modele. Zaczęliśmy promować swoje kształty, swoje opracowania techniczne, swój design. Opatentowaliśmy między innymi nasz autorski pomysł na łączenie gryfu z deską, tak aby oba elementy stanowiły jedną całość. Patent ten stosujemy w  Regiusie, naszym topowym modelu. Z  roku na rok stawaliśmy się coraz ważniejszym graczem na światowym rynku. Rozwinęliśmy współpracę z muzykami, między innymi z Jarkiem Śmietaną. Muzycy właśnie bardzo dużo nam pomagali w kwestii dźwięków, brzmienia. Dzisiaj Mayones to marka rozpoznawalna w całym muzycznym świecie – dodaje pani Halina.

Na randkę z gitarą

Dzisiaj na produkcji pracuje 25 osób. Wszyscy są muzykami. Od jakiegoś czasu warunkiem zatrudnienia w firmie jest umiejętność gry na gitarze. Jak przekonują właściciele, inaczej się odbiera instrument, inaczej się na niego patrzy, inaczej się go dotyka, kiedy się na nim gra.

– Sekret naszych gitar tkwi w… majonezie – śmieje się Dawid Dziewulski, który przejął schedę po ojcu i dzisiaj zarządza firmą Mayones. – A tak na poważnie, to najważniejsze czynniki to brzmienie, wygoda gry, design. Mayones nie idzie w kierunku masowej produkcji, cenimy sobie pracę nad gitarą wraz z  muzykiem. Produkcja niszowa, na indywidualne zamówienie, to jest coś, co lubimy najbardziej. Uwielbiamy ręczną robotę. Maszyna oczywiście zrobi wszystko idealnie, precyzyjnie, ale każda gitara wykonana przez maszynę jest taka sama. Gitara wykonana ręcznie ma swoją duszę, kawałek serca tego, kto ją stworzył. Robimy produkt dla wrażliwych i wyjątkowych ludzi mających określone, bardzo skonkretyzowane wymagania, prezentujących na scenie jakiś wizerunek, do którego też trzeba dopasować takie elementy jak gitara.

A pani Halina od razu dodaje: – Gitara musi mieć tak zwany feeling, musi mieć to coś, co sprawi, że w sklepie, pośród 300 innych gitar, muzyk zwróci uwagę właśnie na nią.

Zupełnie jak z kobietą. Musi mieć to coś. Może być piękna, może być zgrabna, ale jeśli nie ma tej duszy, to mało kto będzie ją pożądał. Muzyk musi najpierw się nią zauroczyć, a później umówić się z nią na randkę. Musi na niej po prostu pograć, a  jego pożądanie musi rosnąć wraz z  każdym kolejnym szarpnięciem struny i każdym kolejnym dźwiękiem. Nie ma innej drogi – obrazowo przekonuje Halina Dziewulska.

Gwiazdy i Mayones

Na taką randkę wybrał się między innymi Wes Borland, gitarzysta Limp Bizkit. Grając koncert w Niemczech, wszedł do sklepu, który sprzedawał między innymi gitary gdańskiej firmy. Przetestował jedną z nich i już wiedział, na czym zagra najbliższy koncert.

„To było w Kolonii. W sklepie pełno gitar, ale ta jedna od razu wpadła mi w oko. Model Regius wydobywał z siebie takie dźwięki, że po prostu zapragnąłem go mieć. Skontaktowałem się z producentami i przy okazji koncertu Limp Bizkit w Polsce otrzymałem od nich dwie gitary. Gram na nich do dzisiaj, są fantastyczne” – tak w mailu do „Prestiżu” napisał Wes Borland.

A Anders Nystrom z Katatonii mówi: – Długo szukałem odpowiedniego instrumentu i w końcu Mayones stworzył serię gitar moich marzeń. Będę grał na nich do grobowej deski. Brzmią niesamowicie, wyglądają rewelacyjnie i są niezwykle ergonomiczne.

Gwiazdy grające na mayonesach są ich najlepszą rekomendacją. Grają na nich tak znakomici muzycy jak Paweł Mąciwoda, gitarzysta Scorpions, Aaron Aedy i Greg Mackintosh z Paradise Lost, Johan Hallgren z Pain of Salvation, Eero Heinonen z The Rasmus, Johan Edlund z Tiamat czy Wojciech Pilichowski, Jarek Śmietana, Adrian Kulik, Artur Orzech i wielu innych.

Wybierają mayonesy nie tylko dlatego, że świetnie brzmią, ale też dlatego, że producent chętnie realizuje nietypowe zachcianki muzyków. Tworząc gitary dla Jarosława Śmietany, dopasowano grubość i profil gryfu do długości jego palców. Dla innych muzyków na podstrunnicy umieszczano ich znaki zodiaku lub przy znaku firmowym malowano inicjały właściciela gitary, które dodatkowo jeszcze ozdabiano diamentami.

W hołdzie Chopinowi

Oryginalny wygląd ma też najnowsze dziecko gdańskiej firmy. To model Regius Nokturn stworzony specjalnie z okazji 200. rocznicy urodzin Fryderyka Chopina. Gitara posiada jasną klonową podstrunnicę z hebanowymi wstawkami, wykonaną na wzór klawiatury fortepianu, oraz top w klasycznym czarnym kolorze. Na instrumencie widnieje profil kompozytora i  jego charakterystyczny podpis, co dodatkowo podkreśla jego jubileuszowy charakter. Nie ulega wątpliwości, że Mayones lubi Chopina. Z całą pewnością byłaby to sympatia odwzajemniona, gdyby tylko ten wielki polski kompozytor żył w dzisiejszych czasach.

Jakub Jakubowski