3000 rekwizytów, 223 nakrycia głowy, 210 kostiumów, 5000 korali, 450 m2 horyzontów (płócienna scenografia w tle) i prawie setka artystów - tak w liczbach przedstawia się musical „Chłopi” w reżyserii Wojciecha Kościelniaka. Spektakularna premiera wystawiona na otwarcie Teatru Muzycznego oczarowała widzów i z pewnością zapisze się złotymi głoskami w historii teatru w Polsce. 

Po trwającym trzy lata remoncie gdyński Teatr Muzyczny na nowo otwiera swoje podwoje. I to z przytupem, bo na widzów czeka nie tylko nowoczesne oblicze budynku i scen, ale także spektakl, o którym już po premierze można powiedzieć jedno: wbija w fotel, w głowie robi zamęt, a w duszy wzbudza niepokój. 

Bo „Chłopi w reżyserii Wojciecha Kościelniaka, mówią wiele o nas samych. Niezależnie od mnogości aktorów, przedmiotów, czy scenografii warto choć na chwilę zatrzymać się w tym wirze śpiewu i tańca. Zatrzymać się i pomyśleć jak bardzo ponadczasowe treści nam przekazują. Czworokąt uczuć głównych bohaterów: Boryna, Jagna, Antek, Hanka – ich relacje, namiętności, ambicje i uprzedzenia – jakże łatwo możemy wyobrazić je sobie w dzisiejszych czasach. 

Całość stanowiła nie lada wyzwanie, bo jak kilkuset stronnicową powieść „zmieścić” w nieco ponad trzech godzinach? Reżyserowi udało się to idealnie. Wybrał wątki najbardziej wyraziste, oparte na relacjach międzyludzkich, silnie zakorzenionych w wiejskiej społeczności uprzedzeniach, a wszystko doprawił je znakomitą muzyką (Piotr Dziubek), spektakularną choreografią (Ewelina Adamska – Porczyk) i imponującymi kostiumami (Katarzyna Paciorek).

– Ta treść doskonale nadaje się na scenariusz przede wszystkim dzięki świetnym dialogom. Co więcej, pracę nad tekstem zdecydowanie ułatwia to, że w zasadzie akcja toczy się w jednej zamkniętej społeczności – tłumaczy Wojciech Kościelniak. 

W tej społeczności najwięcej emocji budzi oczywiście Jagna, wiejska femme fatale, która mężczyznom z reguły nie odmawia („com ja winowata, że jak mnie złapie, jak przyciśnie który, to aż mnie w dołku ściśnie”). W spektaklu premierowym wcieliła się w nią Karolina Trębacz, choć na zmianę postać ta kreowana będzie również przez Renię Gosławską. Trzeba przyznać, że Karolina Trębacz dokonała czegoś, o czym marzy chyba każdy aktor. Wykreowała postać, o której będą mówiły kolejne pokolenia fanów musicalu. Ile pracy, trudu i emocji włożyła w pracę nad postacią Jagny, wie chyba tylko ona sama. No może również widzowie z pierwszych rzędów, którzy dostrzegli na twarzy Karoliny Trębacz ujście tych emocji podczas końcowego wyjścia, gdy prawie 1000 osób biło brawo na stojąco. 

– Bardzo dobrze czuję się w tej roli, bo stanowi dla mnie ogromne wyzwanie. Tak naprawdę najtrudniejsza jest dla mnie końcowa scena, bo jestem na scenie nago. Ta nagość jest jednak w pełni uzasadniona, dlatego też nie miałam żadnego oporu, by się na ten krok zdecydować – opowiada Karolina Trębacz. 

Nie sposób pominąć również pozostałych aktorów. Wielką klasę udowodnił Bernard Szyc w roli Boryny – apodyktycznego, zawziętego gospodarza, który poświęca rodzinę w imię niezaspokojonych żądzy. To aktor znakomity, kompletny, który jest gwarantem sukcesu, każdego spektaklu, w którym jest obsadzany („Skrzypek na dachu”, „Lalka”, „Spamalot”, „Francesco”, „Grease”, „Kiss me, Kate”, „Chicago”). Jest swoistą wartością dodaną – do Muzycznego chodzi się nie tylko na spektakl, ale też na Szyca. 

Podobną drogą podąża Rafał Ostrowski wcielający się w rolę Antka, syna Boryny. Znakomity tanecznie i wokalnie, pokazujący całą gamę uczuć i emocji. „Chłopi” to musical, w którym uwagę zwraca się nie tylko na głównych bohaterów. Świetne są zarówno role drugoplanowe, jak i te będące dalszym, ale niezwykle charakterystycznym tłem. Mowa tu przede wszystkim o prawiącym życiowe morały Ślepcu (Tomasz Fogiel), Kubie, parobku Boryny (Zbigniew Sikora), czy też o Mai Gadzińskiej, młodej adeptce Studium Wokalno – Aktorskiego im. Danuty Baduszkowej, która niezwykle charakterystycznie zagrała Anioła.

„Chłopi” to teatralne arcydzieło, musical, który jest swoistym hołdem złożonym patronce teatru, Danucie Baduszkowej. Przeniesienie powieści Reymonta na deski teatru było jej wielkim marzeniem. Marzeniem, które w rzeczywistość chciał zmienić Maciej Korwin, wieloletni dyrektor Teatru Muzycznego. On też nie doczekał tej wielkiej chwili, ale patrząc, gdzieś z góry na to, co zaczął, a dokończyli inni, z pewnością rozpiera go duma i radość.