Czym jest patriotyzm gospodarczy, jak się objawia, czy w ogóle jest potrzebny i jaki stosunek mamy do firm z udziałem Skarbu Państwa – na te pytania starali się odpowiedzieć uczestnicy debaty z cyklu „Czas na patriotyzm gospodarczy” zorganizowanej przez Puls Biznesu. W Biznes Klubie stadionu PGE Arena spotkali się prezesi największych firm z udziałem skarbu państwa, przedstawiciele rządu, biznesmeni i dziennikarze.

Debata przebiegała pod hasłem „Polskie firmy z tradycjami”. Kiedyś państwowe molochy utrzymywane z pieniędzy podatników, dziś prężne przedsiębiorstwa w przeważającej większości znakomicie radzące sobie na rynku, często w starciu z międzynarodową konkurencją. Mowa głównie o takich firmach, jak KGHM, PKO BP, Grupa Lotos, PGNiG, PGE, czy PZU. Według najnowszych badań, wśród największych firm z Europy Środkowo – Wschodniej co trzecia jest polska i coraz więcej Polaków jest dumnych z państwowych firm. jak zauważył minister skarbu Włodzimierz Karpiński, tradycja jest istotnym elementem budowania silnej marki i może być znaczącą kartą przetargową w relacjach biznesowych.

– Nasze firmy umiejętnie to wykorzystują. Bo jeśli spojrzymy na aktywa spółek skarbu państwa w 2006 r., to miały wartość około 32 mld zł. Dzisiaj jest to około 105 mld zł. Aktywa zostały więc trzykrotnie powiększone. Każdy powinien zapytać, co może zrobić dla polskiej gospodarki. Wydaje się, że najlepszą jej promocją jest wzrost gospodarczy. Szyderstwa opozycyjnych polityków o zielonej wyspie były bardzo mocno niezasłużone. Dobra sytuacja gospodarcza była wynikiem pracowitości Polaków, umiejętności menedżerów, a także zasobów w spółkach skarbu państwa. Dzięki temu wzrósł znacznie prestiż Polski — powiedział szef resortu skarbu.

Włodzimierz Karpiński wywołał temat menadżerów. Dyskusja o ich kompetencjach, wynagrodzeniach była bardzo merytoryczna. Nie da się ukryć, że za każdym sukcesem stoją konkretni ludzie. Dzisiaj jednak w sektorze publicznym trudno o dobrego menadżera, który weźmie na siebie odpowiedzialność za strategię rozwoju firmy, wyprowadzania jej z kryzysu, czy też przeobrażenia jej w nowoczesne przedsiębiorstwo. Dlaczego? Przede wszystkim zarobki – dużo mniejsze niż w sektorze prywatnym. Po drugie – związki zawodowe sprzeciwiające się każdej niepopularnej, ale koniecznej z ekonomicznego punktu widzenia, decyzji. Po trzecie – konieczność brania udziału w konkursach na stanowiska prezesa w firmach z udziałem skarbu państwa.

Menadżerów z doświadczeniem i wiedzą zdolnych pokierować takim przedsiębiorstwem jak choćby PKP, czy Poczta Polska nie ma wielu. To są ludzie, którzy mają pracę, nie mogą narzekać na brak ofert. W przypadku tak wysoko wykwalifikowanych specjalistów musi obowiązywać pewna dyskrecja, a przecież konkursy są jawne.

– Trzeba dążyć do maksymalnej profesjonalizacji władztwa w firmach oraz do wzmocnienia nadzoru. To zresztą właśnie się dzieje. Jestem zwolennikiem rewitalizacji ustawy o nadzorze właścicielskim i zaczęliśmy już dialog w tej sprawie. Potrzebujemy przecież w spółkach ludzi kompetentnych i zdolnych do realizowania polityki państwa, choć ostatecznie odpowiedzialność i tak biorą rządzący - powiedział w Gdańsku minister Włodzimierz Karpiński. 

O tym jak ważna jest rola skutecznego menadżera świadczy przykład PZU. Prezes Andrzej Klesyk nie tylko zwiększa sukcesywnie zysk netto spółki, ale przede wszystkim konsekwentnie restrukturyzuje przedsiębiorstwo, które przez lata postrzegane było betonowo spuścizna po PRL-owskiej rzeczywistości, a dziś jest nowoczesnym, europejskim ubezpieczycielem. Wynik finansowy netto Grupy PZU za 2012 rok był o prawie 40% lepszy od wykazanego na koniec 2011 r. 

– Zysk netto wzrósł pomimo widocznego spowolnienia na rynku ubezpieczeń oraz gorszych wyników z działalności inwestycyjnej. Zawdzięczamy to konsekwentnie realizowanej strategii, która zakłada modernizację i restrukturyzację Grupy PZU oraz dyscyplinę kosztową. Łatwo jednak nie jest. Kiedyś PZU miało 100 procent udział w rynku. Jak przyszedłem do firmy wielu moich pracowników pytało, komu to przeszkadzało, dlaczego musimy zmagać się z konkurencją. Przez lata PZU był jak urząd, jeszcze niedawno tylko 10 procent naszych zasobów ludzkich pracowało w dziale sprzedaży, strategicznym z punktu widzenia przychodu i potencjalnego zysku. Reszta zakorzeniona była w tak zwanym backoffice’ie. To świadczy o mentalności ludzi, którą musiałem zmienić – mówił prezes PZU Andrzej Klesyk.