Czego to ludzie nie wymyślą – pierwsze, co przyszło mi na myśl, gdy usłyszałam o trójmiejskim bicykliście. Gdy zobaczyłam w oddali mężczyznę w kraciastej marynarce, jadącego na pomarańczowym bicyklu, już wiedziałam, że rozmowa będzie niezwykle ciekawa i inspirująca. Jacek Pietrzak, trójmiejski biznesmenem, ujął mnie nie tylko swoją pasją, ale też artystyczną duszą i intrygującym podejściem do życia, tego całkiem codziennego.

Wyróżniasz się bardzo jadąc dostojnie na bicyklu, wzbudzasz zainteresowanie, ludzie robią Ci zdjęcia. To chyba miłe?

JP: Jeśli widok tak pozytywnie zakręconej osoby, jaką niewątpliwie jestem sprawia komuś przyjemność, to nie mam nic przeciwko. Zawsze w moim życiu jakoś tak naturalnie wychodziło, że miałem nietypowe zainteresowania, zawsze chadzałem własnymi ścieżkami. Mam artystyczną duszę, jestem przyzwyczajony do tego, że czasami skupiam na sobie uwagę. Jako młody człowiek śpiewałem w chórze Jana Łukaszewskiego. Uprawiałem różne sporty. Tańczyłem kiedyś w Teatrze Ekspresji Wojciecha Misiuro, wystąpiłem w takich spektaklach jak „Umarli potrafią tańczyć” i „Dantończycy”. Potem wyjechałem do Anglii i tam pracowałem m.in. dla Al-Fayeda przy wystroju wnętrz w klimacie starożytnego Egiptu w londyńskim Harrodsie. Ludzie spacerują po tym słynnym domu handlowym i nie zdają sobie sprawy z tego, że jest w nim ukryta polska historia i kawałek mojej pracy. Miałem też okazję pracować przy wystroju wnętrz w Pałacu pod Londynem, gdzie Beatlesi niegdyś nagrywali płytę Abbey Road. Generalnie, zawsze byłem widoczny, zawsze była jakaś publika, która oceniała mnie osobiście, czy też efekty mojej pracy, ale nie czułem nigdy z tego powodu żadnego obciążenia. Tak samo jest z jazdą na bicyklu, co doskonale koresponduje z moimi artystycznymi korzeniami.  

Skąd w ogóle pomysł na to, by jeździć bicyklem?

JP: Na targach mody w Poznaniu zorganizowana była impreza branżowa w klimacie retro. Pojawił się tam na swoim bicyklu Łukasz Cybulski (www.bicykle.pl), nieźle zakręcony facet, który pod Łodzią produkuje te rowery, jako jeden z niewielu na świecie zresztą. Wspólnie z kolegą jeździli i udostępniali pojazdy do zdjęć. Ja oczywiście z tego skorzystałem, chciałem też próbować jeździć. Spodobała mi się najbardziej ta niezwykła wysokość, którą ma się ochotę okiełznać. Co nie jest zresztą takie proste. Wziąłem wizytówkę i niedługo potem pojechałem po swój własny bicykl. 

Zafascynowała cię jego inność? 

JP: Myślę sobie, że ten kształt jest ze mną już od dziecka. Wydaje mi się, że w domu rodzinnym była figurka bicyklisty. Poza tym przeglądając różne starocie natrafiałem gdzieś na ten kształt, który zawsze kojarzył mi się klasą i prestiżem. W tamtych czasach przecież stać było na niego jedynie elity, a ja zawsze marzyłem żeby go okiełznać. Dla mnie bicykl ma również niezwykle seksowną formę, nie sądzisz? Stąd od razu spodobał mi się pomysł tego, by mieć taki pojazd na własność. Pojechałem do Łukasza Cybulskiego. Jego warsztat położony jest w lesie, tam też uczyłem się jeździć i zaliczałem niezłe wywrotki i siniaki. W XIX wieku, gdy zaczęto powszechnie korzystać z bicykli, wiele osób ginęło, przewracając się np. na kocich łbach. O wypadek zresztą nietrudno, bo bicykl nie ma hamulców, a jedynie spowalniacz. Sekretem jest przede wszystkim umiejętność balansowania. Najtrudniejsze jest wchodzenie, schodzenia i łapanie balansu. Jak to już się opanuje, to już tylko z górki! A tak naprawdę z górki niezbyt można, a zwłaszcza jeśli na jej końcu trzeba skręcić. Wyhamować się nie da, trzeba więc wyskakiwać z bicykla! Jeżdżę od 2009 roku i jak na razie bezwypadkowo. Dodam, że mój bicykl w całości jest wykonany według prawideł z XIX wieku. 

Bicykl jest rzeczywiście piękny. No i ten kolor… który zresztą nie jest przypadkowy, prawda? 

JP: Czarno - pomarańczowy jak barwy Harley Davidson oczywiście! Harleye to moja druga miłość. Podobnie jak stare samochody. Oldtimery mają duszę. Tęsknię za czasami, gdy organizowałem Harley Davidson Power Station. Były to duże imprezy plenerowe nie tylko dla motocyklistów. Wspólnie z innymi dzieliło się pasje, nawiązywało się przyjaźnie. Człowiek na kilka dni przenosił się w zupełnie inny świat. Świat szczery, bezpieczny, po prostu prawdziwy. 

Skąd u ciebie ten powrót do przeszłości? Czy to tęsknota za dawnymi czasami?

JP: Za pewnymi ich elementami. Przede wszystkim za zamiłowaniem do piękna i szczegółów, a więc tego, czego brakuje nam obecnie. Dążymy do minimalizmu w każdej dziedzinie życia, a ja się zastanawiam, czy to nie wynika po prostu z pośpiechu. Pracuję teraz nad dużym projektem internetowym, stąd wiem też ile dzieciaki spędzają obecnie czasu przed komputerem bezpowrotnie tracąc coś bezcennego, czyli nasze zapomniane „podwórka”, którego jestem klasycznym wychowankiem. Wielogodzinne gry i zabawy z rówieśnikami na świeżym powietrzu, kreowane jedynie własną nieograniczoną wyobraźnią. Tam rodziły się marzenia. Podwórka pozwalały na zawiązywanie prawdziwych, głębokich relacji z rówieśnikami, a czasami wielkich przyjaźni, które trwają do dziś. Marzy mi się taki powrót do przeszłości i chciałbym coś w tym kierunku robić. By nie zapominać o tym skąd pochodzimy, w jakich czasach dorastaliśmy i jak te czasy nas ukształtowały. Mam już nawet pewien pomysł na promowanie prostych i przyjemnych sposobów spędzania wolnego czasu, o których często niestety zapominamy.

Widzę ile masz też w sobie życzliwości do dzieci (te w zasadzie cały czas zaczepiały nas, pytały o rower, chciały robić sobie zdjęcia) i cierpliwości. Dajesz się fotografować, do tego jesteś całkowicie wyluzowany.

JP: Po prostu to lubię. To co robię, wywołuje uśmiech, a to do mnie wraca. Jadę sobie ścieżką nadmorską z Jelitkowa do Sopotu, ludzie się do mnie uśmiechają, pozdrawiają. Udziela mi się dobry nastrój. Poza tym, nawet, gdy mam gorszy dzień, to też pomaga. Cały czas muszę być skupiony, dzięki temu nie myślę o innych problemach. 

Często wyruszasz w takie trasy?

JP: Raczej nie. Staram się to celebrować, by nie spowszedniało. Nie jest to taki rodzaj pasji, że mogę przemknąć niezauważony. Wiem, że będę zaczepiany i inni będą mi się przyglądać. Ja sam zresztą lubię oglądać „wariatów”. Ludzie z pasją mnie inspirują, znam ich wielu. 

Widzę i słyszę twoją pasję i chęć do tego, by innym też było dzięki twoim działaniom przyjemnie. Ot, tak po prostu, odskocznia od codzienności...

JP: Jestem chyba jedynym bicyklistą na Pomorzu i kiedy jeżdżę sobie nadmorskimi alejkami wywołuję raczej pozytywny odbiór, nie spotkałem się do tej pory z żadnymi negatywnymi reakcjami. Cieszę się, że mogę przekazywać pozytywną energię i sam ją otrzymuję w ilościach hurtowych. Czasami jestem zapraszany dla uświetnienia różnych eventów i niekiedy przyjmuję takie zaproszenia. Poza tym jadąc na bicyklu siedzę cały czas wysoko i z tej perspektywy świat wygląda inaczej. Mam poczucie, że dotykam innego wymiaru i odczuwam te same doznania co cykliści z XIX w. Relaks w czystej postaci, naprawdę polecam! 

Muszę, jak na kobietę przystało, zapytać o twój strój, który jest idealnie dopasowany. Każdy jego element doskonale pasuje do reszty. 

JP: Spodnie i marynarkę w kratę uszył mi na miarę kostiumograf z Teatru Muzycznego. Historia zatoczyła koło, bo przecież kiedyś właśnie tam po raz pierwszy występowałem na scenie. Mam też przez niego uszyty frak zamszowy i spodnie z kantem – na wielkie wyjścia, czy raczej wyjazdy. Buty gdzieś dorwałem, już nie pamiętam gdzie. Kaszkiet kupiłem u pani, która ma ponad 90 lat i nadal prowadzi sklep z czapkami w Gdańsku Głównym. Te skórzane rękawiczki otrzymałem od mojego przyjaciela. Należały do jego ojca, który w latach 70. podrywał na nie panny. Skarpety, na które kiedyś, nie wiedzieć czemu mówiło się golfy, upolowałem w jakimś tzw. niemodnym sklepie. Takich nie znajdę przecież w sieciówkach, czy nie wiadomo jak markowych sklepach, tylko w lekko zapomnianych miejscach, które mają swój klimat i urok. Szelki dostałem pod choinkę od narzeczonej. 

A narzeczonej nie martwią twoje pasje? 

JP: Takiego mnie wzięła (uśmiech). Wspiera moje działania, czego dowodem są chociażby te szelki. Tylko jak wyjeżdżam kontestować swoje pasje i długo się nie odzywam, to dzwoni i sprawdza, czy wszystko jest ok i pyta, czy jeszcze jestem cały.