Nieprzewidywalny w tym co myśli, szczery w tym co mówi, konsekwentny w tym co robi.  Już przed rozmową zastrzega, że nie ma to być przesłodzona rozmowa.  Nie boję się powiedzieć prawdy – deklaruje na dzień dobry. Kolekcjoner pomyj na swój temat – jak to sam pięknie ujął, człowiek – instytucja, który krytyki się nie boi. Arkadiusz Hronowski, właściciel SPATiF-u, nowego klubu muzycznego B90 i organizator SOUNDRIVE FEST.

Spotykamy się w Spatifie. Traktujesz to miejsce jak swój drugi dom?

– Dokładnie tak, dobrze to ujęłaś. Nic dodać nic ująć. W moim życiu wszystko kręci się wokół Spatifu, Sopockiej Odessy – to wszystko razem jest ze sobą ściśle powiązane. 

– Jak sądzisz, co jest siłą tego miejsca? Skąd wzięła się legenda, renoma SPATiF-u? Czy ludzi tak kręci i przyciąga to miejsce ze względu na otoczkę niedostępności, elitarności? Czy może przyciąga liberalna atmosfera miejsca?

– SPATiF powstał w latach 50. ubiegłego stulecia. Na jego, nazwijmy to, legendę pracowało całe mnóstwo osób. Zarówno kolejni najemcy, jak również jego bywalcy. Dziś SPATiF kontynuuje swe dzieło w zupełnie odmiennej rzeczywistości niż 50 lat temu. Dla jednych jest już cieniem swojej świetności, a dla innych wciąż miejscem magicznym. Na pewno to miejsce różni się zdecydowanie od wszystkich innych miejsc swoją atmosferą, liberalnością, dekadencją i konsekwencją. Dowodem jest to, że wiele lokali, które powstają, chcą być jak SPATiF. Ale nie da się podrobić The Rolling Stones.

– Od 11 lat prowadzisz SPATiF, jesteś twórcą portalu Soundrive.pl i Soundrive Festival, gitarzystą w zespole VULGAR, właścicielem niezależnej wytwórni płytowej Sopocka Odessa, a niebawem otworzysz na terenie Stoczni Gdańskiej największy w Trójmieście klub koncertowy B90. Nie masz czasem dość? Mnogość projektów, w które się angażujesz, nie męczy Cię? 

– Wręcz przeciwnie, to mnie jeszcze bardziej nakręca. Klub B90 totalnie mną zawładnął – jakbym się zakochał. Jestem kompletnie zajarany tym wszystkim. Każdy news, który przychodzi z „bookingu”, jest dla mnie małą ekscytacją. Mnie akurat praca sprawia przyjemność.

– Klub jeszcze nie powstał, a niektórzy już wieszczą rychły jego upadek. Wiele osób twierdzi wręcz, że w Gdańsku nie ma zapotrzebowania na tego typu obiekty. 

– Tak się składa, że jestem kolekcjonerem pomyj na mój temat. Uwielbiam to. Z  kolegą z zespołu Vulgar, Krzyśkiem Sadowskim potrafimy już nawet po stylu niektórych komentarzy na nasz temat rozpoznać, kto je pisze. Przeważnie pomyje na nas wylewają nasi znajomi, którym w życiu się nie udało oraz konkurencja. Moja teoria na ten temat jest taka – ilość twoich wrogów świadczy o wielkości twojego sukcesu. Często słyszę od ludzi, których znam, że mogę nie dać sobie rady. Pamiętam jak 15 lat temu otwieraliśmy „Piątkę” w Sopocie, było dokładnie tak samo. Wszyscy nam wróżyli plajtę. Mnie paradoksalnie słowa krytyki i zwątpienia napędzają, ale też ostrzegają. Gdybym ten klub otwierał dziesięć lat temu, pewnie bym poległ. Dziś jestem na innej pozycji, mam większe doświadczenie i bardzo dobrze znam branżę. Jestem również praktykiem z jednej i z drugiej strony – gdyż gram w niszowej kapeli. Kapeli, która jest dymana na kasę i sam organizuję koncerty, nie dymając kapel na kasę. W B90 przechodzę tylko do innej ligi. Koszty utrzymania tego obiektu są wbrew pozorom dużo niższe niż Spatifu. Drugi element tak zwanego ryzyka to skala przedsięwzięcia. Na cztery koncerty trzy są niedochodowe, ale czwarty ma taki dochód, że pokryje tamte trzy. 

– W B90 zapowiada się spektakularnie. 150 koncertów rocznie. Myślisz, że znajdzie się publiczność na tak wiele koncertów w ciągu roku?

– Wierzę, że tak. Powiem więcej – tych koncertów będzie znacznie więcej. Traktuję jeden wykon, jako jeden koncert. Będzie dużo koncertów niszowych zespołów, które będziemy promować i którym zamierzamy płacić honoraria. Będziemy je wybierać ze zgłoszeń naszego portalu Soundrive.pl. Na małej scenie koncerty będą darmowe. Może na początek przyjdzie dziesięć osób, potem dwadzieścia. Kurde, to jest misja, wiesz, trzeba zbudować w społeczeństwie taki nawyk. W Polsce ludzie boją się chodzić na koncerty zespołów, których nie znają. U nas na koncerty chodzi się na zasadzie lansu. Trzeba to zmienić.

– Powiedziałeś w jednym z wywiadów: „Idziemy w niszę, stawiamy na jakość artystyczną, a niekoniecznie na to, żeby ściągać gwiazdy za milion dolarów”. Opłaca się być entuzjastą, misjonarzem niekomercyjnych działań artystycznych? 

– Żeby nie było, że jestem jakimś misjonarzem, bo tak naprawdę jestem sprytną jednostką i załatwiłem na to mecenasa. I nie boję się tego powiedzieć głośno: tak, mam sponsora, wychodziłem tę kasę i przeznaczam ją na wspieranie tych młodych zespołów. I nikt im nie będzie kazał ze sceny dziękować sponsorowi. I wierzę w to, że wcześniej, czy później któraś z tych kapel zacznie przyciągać ludzi. Mam bowiem taką nadzieję, że poprzez tak szeroko zakrojoną działalność wytworzy się w społeczeństwie pewna kultura koncertowa. 

– Macie też duże ambicje – Iggy Pop, Ultravox, Skunk Anansie…

– Tak, mamy ambicje sprowadzać duże zespoły. Ta praca, którą teraz wykonujemy jest najcięższą pracą; z jednej strony ona mnie mocno kręci, nigdy wcześniej tego nie robiłem. Zdaję sobie sprawę, że jestem jeszcze kompletnym leszczem na tym polu, ale odkrywanie nowych tajników tej pracy, bookingu jest dla mnie kręcące. Jestem podbudowany patrząc na mojego 25. letniego syna, który ma niezłą wiedzę muzyczną, nie wspominając już o efektach jego pracy jeśli chodzi o B90. Dla niego nie jest problemem zadzwonić do managementu Iggy’ego Popa i rozmawiać jak równy z równym. Rozmawiał z nimi, przekonał ich do tego, by u nas zagrali. Niestety Iggy, póki co, jest poza naszym zasięgiem finansowym (śmiech). 

– W jednym z wywiadów powiedziałeś, że na otwarcie Klubu B90 zagra gwiazda z „milionami odsłon na Youtubie”. Ale nie jest to Chris Botti? (śmiech)

– Chris Botti… Mam żal do dziennikarzy, że przypięli mu łatkę jazzmana. Przychodzi do SPATiF-u pewna pani na koncert Wody Dżestylowanej, gdzie jest grany jazz w brzmieniu odpowiednim do tego gatunku i pyta: „czy wy kiedyś zagracie jakaś normalny jazz?” Dla niej prawdziwym jazzem jest k…a Botti, którego muzyka to nic innego, jak granie ładnych melodii np. na ekskluzywnych promach karaibskich. Ok, jest przystojny, dobrze wygląda, ma ładny garnitur, gra piękne melodie, profesjonalnie to wszystko brzmi, ale nic poza tym. Co do otwarcia mamy jeden problem, dość prozaiczny, mianowicie chcemy otworzyć klub pod koniec czerwca i mamy zamiar zaprosić gwiazdę. Póki co, nie zdradzamy jednak szczegółów. 

– Jakiś czas temu sporo zamieszania wywołał Twój wpis na temat organizowania koncertów i prowadzenia klubów. Czy nie jest tak, że to sami muzycy poniekąd strzelają sobie w kolano godząc się na kiepskie warunki i granie za pół darmo? Przecież gdyby tego nie robili, nie byłoby takich sytuacji. Zwłaszcza muzyk o rozpoznawalnym nazwisku nie powinien godzić się na granie po tak zwanych kosztach…

– Tak, mój wpis na facebooku wywołał niemałą polemikę. Patrzę na to z mojego punktu widzenia. Jeśli ja się decyduję na jakąś kapelę, która ma wystąpić na scenie, to nie są to jacyś garażowcy, którzy ledwo znają dwa akordy. Tacy tu nie zagrają. Dla takich są miejsca gdzie indziej. Tutaj grają przygotowani, świadomi i w miarę doświadczeni muzycy. I tacy muzycy nie mogą sobie pozwolić na granie za darmo. Ale niestety grają, a dlaczego grają? Bo są frajerami. Tylko niech później nie narzekają że ich nie szanują na mieście. Jest to problem, którego nie rozwiążę ani ja, ani nikt inny. Ale tak zwany kij w mrowisko został włożony. Pamiętam jak nasz zespół dostał propozycję grania w pewnym klubie. Pytam się o warunki techniczne, a właściciel mówi, że musimy przyjechać z własnym nagłośnieniem. Byłem zdumiony. To tak jakbym poszedł do restauracji z własnym talerzem, nożem i widelcem. Tacy ludzie sami się eliminują, ale niestety na ich miejsce przychodzą następni. 

– Wracając do Twojego klubu koncertowego. B90 oraz Soundrive Festival mają być w zamierzeniu silnym artystycznym frontem w opozycji do komercyjnej rozrywki?

– Nasza managerka Oliwia, która zajmuje się patronatami uderza do różnych największych stacji radiowych i telewizyjnych, jednak wszystkie te wielkie stacje – jak słusznie przeczuwałem – zlewają nasz festiwal. Olać je. Jeżeli chcemy stać się imprezą, na której będziemy promować kapele będące u progu sławy – to konsekwentnie to realizujmy. Ja o wiele bardziej szanuję pięć małych portali, które mają sto tysięcy wejść miesięcznie, które piszą rzetelnie i rzeczowo. One mają dla mnie większe znaczenie, bo tam jest 100 procent mojego targetu. Nie jak w przypadku wielkich stacji czy portali, gdzie codziennie wchodzą miliony ludzi, z których część odwiedza stronę żeby przeczytać prognozę pogody, druga część żeby zostawić jakiś hejterski komentarz, a jeszcze inni żeby zajrzeć w horoskop. Małe radia, małe portale – uwierz mi – są świetne. Tam pracują ludzie z pasją. Niszowe media mają siłę, tylko potrzeba im wsparcia mecenasów, którzy będą ich wspierać.