Joanna Krupa skalpel to extreme, którego nie uznaję

O swojej pasji, jaką jest pomoc zwierzętom, popularności i tym, z czego jest dumna w swoim życiu. Ale też o mężczyznach, operacjach plastycznych i domowych sposobach upiększających ciało, opowiedziała nam znana modelka Joanna Krupa.

Niedawno gościła Pani w Trójmieście, gdzie wspierała Pani akcję pomocy dla Ciapkowa - schroniska dla zwierząt w Gdyni. Uczestniczy Pani w wielu tego typu akcjach. Skąd to zamiłowanie do pomocy czworonogom?

- Kocham zwierzęta i robię wszystko, żeby im pomóc. Ostatnio byłam w Rzeszowie i tam też odwiedziłam schronisko, przyniosłam jedzenie dla psów, miski, obroże. Cieszy mnie fakt, że nie tylko osoby prywatne i publiczne angażują się w pomoc zwierzętom, ale także instytucje i firmy prywatne, jak choćby Centrum Handlowe Klif, które zorganizowało pomoc dla Ciapkowa. Razem możemy zrobić więcej. Od dziecka rodzice uczyli mnie, że każdego trzeba kochać i traktować tak, jak samemu chce się być traktowanym. To bierze się z wychowania. Miłość, którą otrzymałam od rodziców w ten sposób owocuje. Całe życie miałam psy. Zwierzęta to istoty, które nigdy cię nie skrzywdzą, zawsze są wdzięczne. One nie mają głosu, same się nie obronią. Podobnie jak dzieci i dlatego też działam w domach dziecka. 

- Jest Pani wrażliwą kobietą?

- Oj i to bardzo. Gdy widzę uśmiech małego dziecka, któremu sprawiło się radość, któremu się pomogło, od razu się wzruszam. Każdemu też polecam wizytę w schronisku dla zwierząt. Sposób w jaki psy patrzą na Ciebie powoduje w człowieku uczucie, które trudno nawet zdefiniować. Z jednej strony widzisz szczerą radość, a z drugiej, jak popatrzysz takiemu zwierzakowi w oczy, odbija się w nich ogrom cierpienia, przez które przebija nadzieja. Nadzieja, że go przygarniesz, zaopiekujesz się nim, dasz mu dom, miłość i czas. Często w takich sytuacjach człowiek się rozkleja. Nie rozumiem, jak można krzywdzić zwierzęta? Przecież to bezbronne istoty, które czują, które obdarzają człowieka zaufaniem, bezgraniczną przyjaźnią, przywiązują się do niego.

- Ma Pani własne zwierzęta?

- Miałam siedem psów. Niestety dwa z nich ostatnio umarły ze starości.  Mam teraz dwa yorki. Ten, który dołączył do stadka ostatni, został przygarnięty z przytułku. Podobno ma osiem lat, ale nie wygląda na tyle. Drugi york ma pięć lat i zachowuje się jak przywódca całego stadka, najbardziej rozrabia. Jest jeszcze Shaggy, mieszaniec teriera. Pyszczek podobny ma do małpki. Zawsze śmieję się, że jego mama miała romans z małpą. To ulubiony pies mojej mamy. Mam jeszcze dwa psy rasy cavalier king charles spaniel. 

- Czy wszystkie te psiaki są przygarnięte ze schronisk i przytułków dla zwierząt?

- Tak. Nie spotkałam się z tym w Polsce na szeroką skalę, ale w Stanach Zjednoczonych mamy dobrze funkcjonujące Rescue Group - to takie nieformalne organizacje, które ratują zwierzęta. Zabierają je z ulic, od właścicieli, którzy sobie z nimi nie radzą, źle je traktują, itp. I moje psy są właśnie z takiej grupy. Zamiast od hodowcy można adoptować psa z takiej grupy. Pomagam aktywnie w leczeniu i znajdowaniu im nowych domów, opiekuję się tymi psami. Marzę o tym, aby kiedyś stworzyć wielki ośrodek, gdzie mogłyby trafiać wszystkie niechciane zwierzaki.

- Tego typu działania sprawiają że staje się Pani jeszcze bardziej popularna. Lubi Pani swoją popularność?

- W tym biznesie jestem już od tylu lat, że popularność mi nie przeszkadza. Lubię to również z pragmatycznego punktu widzenia. Mm bardziej jest się popularnym, tym większy głos się ma. Mogę dzięki temu więcej zrobić dla spraw, które są bliskie memu sercu. Ja kocham to, co robię i  popularność super z tym współgra. Jeśli dzięki temu, że ludzie mnie znają i lubią, mogę pomóc, to dlaczego tego nie robić? Dlaczego mam nie wykorzystać mojej popularności, aby zrobić coś dobrego na tym świecie? 

- Porozmawiajmy chwilę o urodzie. Wiele młodych kobiet wzoruje się na Pani. Chce stosować te same zabiegi na twarz i ciało, poznać tajniki. Co trzeba robić, żeby być jak Joanna Krupa? 

- Po prostu o siebie dbać. Od młodości, a nie od czasu, gdy pojawią się pierwsze zmarszczki i podkrążone oczy. Myślę, że każda dziewczyna ma problem z cellulitem, mniejszy lub większy. Ja też się z tym zmagam i dlatego walczę z nim na wszystkich frontach (śmiech). W Polsce chodzę do Skin Clinic na specjalne masaże. Mam też swój krem antycelulitowy. Jeśli chodzi o twarz, to nie robię zbyt wiele. Stosuję głównie kremy, które nawilżają skórę. Zdradzę jednak swój mały, rodzinny sekret. Na noc, pod oczy nakładam wazelinę. To metoda mojej cioci Krysi z Tarnowa. Ma blisko 70 lat - mam nadzieje, że się nie obrazi (śmiech) - i praktycznie nie ma zmarszczek. Przez całe życie używała tylko wazelinę. Wiadomo, że ja nie mogę przez cały czas używać samej wazeliny, ale zawsze wieczorem nakładam ją pod oczy, żeby uniknąć zmarszczek. Staram się też nie spać twarzą na poduszce. 

- A jeśli chodzi o operacje plastyczne i drobne zabiegi upiększające? 

- Takie zabiegi, jak lasery, mikrodermabrazja, które odmładzają skórę, oczywiście stosowałam. Zgadzam się z tym, że kobiety powinny dbać o siebie. Szczególnie młode dziewczyny, które często myślą, że zaczną dbać o siebie po czterdziestce. Wtedy już będzie za późno. Mama, odkąd pamiętam, mówiła mi, że muszę uważać szczególnie na okolice oczu, bo tu najłatwiej robią się zmarszczki. Zawsze też kazała mi nosić okulary przeciwsłoneczne.

- Na pierwszy rzut oka widać, że jest Pani osobą bardzo naturalną. A jak radzi sobie Pani z kultem piękna lansowanym przede wszystkim w USA? 

- Uważam, że wszystko jest dla ludzi, nawet operacje plastyczne. Ale pod warunkiem, że umie się z dobrodziejstw dzisiejszej medycyny korzystać z rozsądkiem. Wiele kobiet jednak traci gdzieś ten rozsądek i przekracza granice. Od operacji plastycznych można się uzależnić i to w Stanach Zjednoczonych widać na każdym kroku. Sztuczne kobiety, które wyglądają jak lalki - nie podoba mi się to. Jak chodzę sobie ulicami Miami to często wydaje mi się, że kobiety tamtejsze to jedna, wielka rodzina. Wszystkie wyglądają tak samo, podobne do siebie jak dwie krople wody - sztuczne biusty, zrobione usta, ponaciągane i wygładzone botoksem twarze, a na tych twarzach pozbawionych konturów maluje się makijaż permanentny. To extreme, którego osobiście nie uznaję, ale w środowisku, w którym żyję, to normalne. Nikogo to nie razi. Ja na pewno nigdy tak wyglądać nie będę, nie zrobię z siebie kukły. Ważne jest, żeby dbać o siebie jak się jest młodym, to później takie operacje nie będą ci potrzebne. Ewentualnie drobne zabiegi. 

- Czy Pani zdaniem Polacy mają lepszy styl niż Amerykanie?

- Polacy, na co dzień bardzo dbają o to, żeby wyglądać elegancko. W USA jest bardziej na luzie. Do sklepu spożywczego można wyjść w dresie i nikogo to nie razi. W Polsce natomiast, większość kobiet nawet do galerii handlowej zakłada szpilki. Nie widzę w Polsce zbyt wielu osób ubranych na luzie. 

- Z czego Pani jest najbardziej dumna?

- Jestem dumna z mojej rodziny, z przyjaciół, których mam, a także z siebie i z tego, co robię. Ludzie, których spotykam w życiu dziękują mi za to, co robię dla zwierząt. To dla mnie ogromnie budujące. Nie robię tego na pokaz, ja kocham pomagać zwierzętom i robię to bardzo często. Nie zawsze o tym mówię, ale czasem muszę, bo wydaje mi się, że dzięki temu zmotywuję innych do podobnych działań. Każdy może zrobić coś małego. Nie chodzi tylko o pieniądze, można na przykład poświęcić czas, albo reagować na krzywdę zwierząt, którą widzi się na ulicy. Od kiedy przyjechałam do Polski trzy lata temu, mentalność w stosunku do zwierząt bardzo się zmieniła. Jestem z tego powodu dumna z Polski i z Polaków.

- I naprawdę nie ma Pani w swojej szafie żadnego futra ani skóry?

- Nie. I nigdy nie miałam. Moja mama w dawnych czasach, kiedy to było bardzo modne, kupiła sobie futro. Kiedy jednak się dowiedziała jak to wszystko działa, że skóra jest zrywana na żywo ze zwierząt, wyrzuciła je. 

- A propos mamy - czy to prawda, że mama chce wrócić do Polski?

- Czasami tak mówi. Ona kocha Polskę z całego serca, nigdy tego nie ukrywała. Do USA przyjechała w 1981 roku, kilkanaście miesięcy później dojechał tata. Początki na emigracji były bardzo ciężko, tym bardziej, że rodzice po jakimś czasie się rozwiedli. Na początku mieszkaliśmy u rodziny, mama ciężko pracowała w fabryce przez siedem dni w tygodniu po 12 godzin, abyśmy mogli sobie wynająć mieszkanie. Polskę cały czas ma w sercu, ale myślę, że to jest normalne, szczególnie dla tej fali emigracji, która opuściła kraj na początku lat 80. 

- Jak udało się Pani zrobić karierę w Stanach Zjednoczonych?

- Dzięki rodzicom, mojej konsekwencji i silnemu charakterowi oraz dzięki przypadkowi. Zawsze chciałam być modelką, pozowałam do zdjęć, chodziłam na castingi, ale w Chicago nie było szans na poważne zlecenia. Pewnego dnia postanowiłam, że przeniosę się do Los Angeles, pójdę do szkoły dla modelek i tam poszukam szczęścia. Rodzicie wzięli kredyt, aby mi to umożliwić. Ale moja kariera nabrała tempa, bo po prostu ktoś mnie zauważył. Tym kimś była agentka, która zobaczyła moje zdjęcia w portfolio jednego z fotografów, który robił mi zdjęcia na okładkę holenderskiej edycji magazynu Maxim. Skontaktowała się ze mną, zaproponowała współpracę i potem już wszystko potoczyło się lawinowo. 

- Pani zdjęcia można oglądać w najlepszych magazynach na całym świecie. Nie chodzi Pani jednak po wybiegach. Żałuje Pani tego?

- Nie. Nigdy nie uważałam siebie za wielką modelkę i trochę mnie krępuje fakt, jak ktoś o mnie mówi supermodelka. Supermodelką to były Linda Evangelista, Cindy Crawford, czy Heidi Klum. Ja spełniam się w tym, co robię i jestem w pełni zadowolona z tego, jak potoczyła się moja kariera. Na wybiegu nawet chyba źle bym się czuła. Jestem jednak trochę za niska i - w co trudno chyba uwierzyć - powinnam jeszcze trochę schudnąć (śmiech). A ja nie chcę i nigdy nie chciałam być wieszakiem na ubrania. Wkurza mnie lansowanie tego trendu na anoreksję.

- Takie są jednak realia świata mody i dziewczyny marzące o karierze modelki dążą do tego, aby być jak najbardziej szczupłe. Obserwuje to Pani chociażby z perspektywy programu Top Model.

- Tak, ale to nie znaczy, że trzeba to pochwalać. Dziewczyny przychodzące na castingi są różne, jedne faktycznie bardzo chude, aż za chude, inne mają trochę ciała, aczkolwiek dla normalnej kobiety, te ich „trochę ciała”, to i tak jest bardzo szczupła sylwetka. One mają marzenia, chcą chodzić po najważniejszych wybiegach, pracować dla najlepszych projektantów. To ważne, aby marzyć, aby stawiać sobie wysoko poprzeczkę, ale nie można się w tym zatracić. Marzenia nie mogą być realizowane kosztem zdrowia. Myślę, że program Top Model nie tylko pokazuje rozrywkę i walkę o realizację marzeń, ale też spełnia rolę edukacyjną.

- Od pewnego czasu jest Pani twarzą, a także udziałowcem gdańskiej firmy Esotiq. W jaki sposób nawiązała się ta współpraca i jak ona wygląda?

- To był wspólny pomysł. Razem dobrze nam się pracuje. Nie jestem tylko twarzą Esotiq, ale mam trochę do powiedzenia, jeśli chodzi o design. Nie chciałam też nigdy, żeby cokolwiek z tych produktów było testowanych na zwierzętach. Nie chcę podpisywać swoim imieniem czegoś, co nie jest dobre. Bielizna Esotiq jest bardzo kobieca, delikatna, pasuje każdej kobiecie i wydaje mi się, że na każdy gust. Nie jest za bardzo sexy, co nie każdej kobiecie odpowiada. Niektóre mają kompleksy, które chcą ukryć i niektóre fasony Esotiq dają taką możliwość. Pracownice butików Esotiq pomagają też dobrać odpowiednią bieliznę. 

- Mówi Pani o kompleksach - trudno uwierzyć, że Pani również ma kompleksy?

- (śmiech) Każda kobieta ma kompleksy. Ja na przykład nie lubię swojego nosa. Wolę zdjęcia z profilu. Kiedy jest nieodpowiednie światło, widać też cellulit. Chociaż po masażach i kosmetykach, które stosuję, dużo się poprawiło przez ostatni rok. Chodzę też na siłownię. Czasem wstaję rano, mam małe i opuchnięte oczy, wtedy wyglądam jak Chińczyk (śmiech). Są jeszcze te dni w miesiącu każdej kobiety, kiedy źle się czujemy. Podobnie jak nie mam przy sobie mojego samoopalacza, też źle się czuje. Niektóre kobiety lubią mieć jasną karnację. Ja wolę być opalona, wtedy nie widać pewnych mankamentów. Z kompleksami można jednak żyć, ważne aby z nimi walczyć, ale też je zaakceptować. Nie traktować ich obsesyjnie. Każda kobieta jest piękna, jeśli tylko taką się czuje, gdy zaakceptuje siebie. Nie można non stop patrzeć w lustro i wmawiać sobie, że jestem gruba, brzydka, mam cellulit ,krzywe nogi i mały biust. Seksapil to dusza, charakter, osobowość, świadomość, a nie piersi w rozmiarze C i figura niczym z wybiegu o Armaniego.  

- Wspomniała Pani o siłowni. Co trzeba zrobić, żeby mieć taką figurę? Diety, mordercze treningi?

- Nigdy nie byłam na diecie i nie zamierzam. Za to na siłownię chodzę 3 - 4 razy w tygodniu po godzinie. To są zajęcia fitness w grupach i dzięki temu mam większą motywację niż gdybym miała ćwiczyć sama, bądź z indywidualnym trenerem. Grupa ludzi i fajna muzyka dopinguje do tego, żeby zostać i dać z siebie wszystko.

- A co Pani ceni w mężczyznach?

- Ciężko powiedzieć. Nie ma jednej rzeczy, która za tym przemawia. Jak się pozna człowieka, to jest coś, co przyciąga. W pierwszej chwili tym, co zwraca uwagę jest uśmiech. Często widać też w oczach, czy ktoś jest dobry czy nie. Mój narzeczony Romain ujął mnie najpierw swoimi dołeczkami w policzkach, a potem swoją niebywałą wręcz skromnością, naturalnością i klasą. Zanim go poznałam byłam w bardzo toksycznym związku. On był bardzo bogaty i gdy opadło pierwsze zauroczenie, przejrzałam na oczy. Facet traktował mnie przedmiotowo, egoistycznie, czułam się jak jego trofeum. Na szczęście szybko z nim zerwałam a potem poznałam Romaina, który okazał się zupełnym przeciwieństwem. Przy nim mogę być sobą, mogę być naturalna, a spokój i bezpieczeństwo, jakie czuję w jego ramionach, to uczucie, którego nie zamieniłabym na żadne inne. 

- A jeśli chodzi o charakter? Jaki powinien być idealny facet?

- Najważniejsze, żeby kochał zwierzęta i żeby był blisko mojej rodziny. Jeśli ktoś, kogo poznaję, powiedziałby, że mam za dużo psów, to wiem, że nie byłaby to osoba dla mnie. 

- Bywa Pani często w Polsce. A jest takie miejsce na ziemi, gdzie czuje się Pani najlepiej?

- To mój dom rodzinny w Los Angeles. Tu jestem najbardziej zrelaksowana. Spędzam czas z moimi pieskami. To najlepsze miejsce na świecie. Tu mogę poleniuchować na kanapie przed telewizorem i chociaż przez chwilę nie martwić się o to, że gdzieś muszę lecieć. Jeśli chodzi o Polskę uwielbiam Kraków. Warszawska Starówka też jest przepiękna. Gdańsk również. Polska w ogóle jest piękna. Jak byłam w Rzeszowie na Top Model i nagrywaliśmy początki castingu, zdecydowaliśmy że wypożyczymy samochód i pojedziemy do Tarnowa i Krakowa. Romain nie mógł uwierzyć, jak pięknie jest w Polsce, że nawet te małe domki są tak piękne. Jest pełno zieleni. Nie tak jak w USA. Byliśmy pod wielkim wrażeniem. 

- Jemu chyba Pani pieski nie przeszkadzają?

- Nie. Gdyby tak było, nie spędziłabym z nim ponad pięciu lat. (śmiech) Mój były chłopak, z którym spędziłam rok, nie dbał o zwierzęta. Kiedy przyjeżdżał do Los Angeles, nie siedział w ogóle w moim domu, tylko w hotelu.

- W ten sposób można wywnioskować, że psy są dla Pani ważniejsze niż mężczyźni?

- (Śmiech) Nie tyle, że ważniejsze, ale myślę, że wszystko powinno ze sobą współgrać.