Beata Jakuszewska - Samotnie po dzikiej Afryce

Podróżując autostopem nigdy nie wiadomo, co się wydarzy i to właśnie jest cudowne

 

Kiedy się podróżuje samemu i nie ma u boku osoby, z którą można dzielić się wrażeniami, człowiek otwiera się bardziej na świat.

To, że podróżuje sama, nie znaczy, że jest samotna. Cały czas trafia na ludzi, u których śpi, z którymi je, bawi się, rozmawia. Jest szczęśliwa. Beata Jakuszewska – młoda dziewczyna zwiedzająca samotnie najdalsze zakątki świata.

Niewiele potrzeba do szczęścia. Wystarczy drugi człowiek, możliwość obcowania z nim. Przenikanie się języka, kultur, tradycji. Poznawanie, oswajanie i zwyczajna ludzka życzliwość. Beata Jakuszewska twierdzi, że ta odbija się, jak w lustrze. Kiedy wychodzi się do ludzi z uśmiechem, to ten uśmiech wraca.

Być, nie mieć

Psychologia to jedna z ulubionych nauk Beaty i drugi już kierunek, na którym studiuje. Daje wielką wiedzę o życiu, o ludziach. Pozwala nabrać dystansu do świata, pomaga zagłębić się w marzeniach. W głowie Beaty mocno zakodowane są jakże proste słowa: „to możliwość spełniania marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące”. Nie przestaje więc marzyć. Po studiach zamierza ruszyć w świat. Twierdzi, że całe jej życie jest nie kończącą się podróżą, również w głąb siebie. Nieczęsto można spotkać kogoś tak spontanicznego, pełnego pasji, chcącego być w ciągłym ruchu. Ludzie trzymają się zwykle czegoś. Swojego kąta, rodziny, pracy. Muszą wszystko mieć, z w życiu chodzi o to, by być. Być sobą. Doświadczyć jak najwięcej, zobaczyć i poczuć na własnej skórze. Beata nie ma wątpliwości. Podróże to jej sposób na życie. Wędrowała po kontynencie afrykańskim, azjatyckim i europejskim. Najchętniej wspomina ten pierwszy.

– Jestem zakochana w Afryce. To jest najpiękniejszy kontynent na świecie. Nie miałam pojęcia, że tam pojadę. W najbardziej urokliwym miejscu wylądowałam przez przypadek i zakochałam się. Po Afryce podróżowałam głównie autostopem – mówi.

W świecie pełnym kontrastów

Do Afryki pojechała od razu po pierwszych studiach filologiczno-dziennikarskich. Tak po prostu. Spontanicznie. Spakowała plecak, pożegnała się z najbliższymi i ruszyła w drogę. Tak to się zaczęło i tak trwało: bez planu, bez terminu, bez konkretnego celu. Dojechała między innymi do Marrakeszu w południowym Maroku. Wylądowała tam zupełnie sama. Nie przeszkadzała jej ta samotność, bo wcale takiej nie odczuwała. Wciąż spotykała nowych ludzi.

– Marakesz to miasto niesamowitych kontrastów. Nigdy wcześniej nie widziałam takiego miejsca, gdzie miesza i styka się ze sobą wszystko: języki, kolory skóry… – opowiada podróżniczka. – Wiadomo, że gdy przenikają się kultury, człowiek w naturalny sposób się rozwija.

Marakesz był jednak tylko jednym z wielu przystanków w jej podróży. Wreszcie, po przejechaniu autostopem i przewędrowaniu pieszo łącznie ok. 13 tys. km, Beata Jakuszewska się zatrzymała. Było to w małej marokańskiej wiosce M’hamid el Ghizzlane, nazywanej „wrotami Sahary”. Tam spotkała ludzi, których nie zapomni do końca życia – nomadów z plemienia Arib.

Dom jest tam, gdzie jesteś ty

Nie znała arabskiego, ale nie bała się improwizować. Bez trudu zdobyła zaufanie i znalazła wspólny język z nomadami. Nomadowie to ludy pasterskie, prowadzące koczowniczy tryb życia, nie przywiązujące się do miejsca, bez problemu je porzucające w poszukiwaniu nowego. Wraz ze swą rodziną, bo ta jest dla nich ważna, a często zwierzętami, głównie wielbłądami, przemierzają Saharę. Na pustyni Beata spędziła z nomadami sześć miesięcy. Poruszyli ją swoją filozofią życia.

– Dom jest tam, gdzie jesteś ty! Tam, gdzie czujesz szczęście! Bo dom to nie budynek. To przepełnione miłością serce. To szczęśliwa dusza, która śpiewa. To w końcu relacje, jakie tworzysz ze światem – z ludźmi, zwierzętami, piaskiem, kamieniami, drzewami, ziemią, powietrzem. To jest Dom. Serce nomadów bije we mnie! – mówi wzruszona.

Zarazili ją prostą, dziecięcą, nieskażoną niczym radością i nadali nowe imię: Lalla Fatima. Ona nie pozostała dłużna i nadała starającemu się o jej względy nomadowi, który zwał się Rahmoun, nowe polskie imię: Ryszard. Rysiek oświadczył się Lalli, a kiedy ta odrzuciła jego oświadczyny, podarował jej białą chustę ze swojego turbanu. Dopiero potem dowiedziała się, że to „magiczna” chusta. Według miejscowych wierzeń taka chusta ma oznaczać, że osoba nią obdarowana kiedyś na pewno do swojego darczyńcy wróci, pełna miłości podsycanej tęsknotą.

O Ryszardzie Beata wspomina chętnie i często. To on się o nią troszczył, opiekował, dodawał otuchy, a nawet towarzyszył w dalszej podróży. Podobnie traktowali ją inni, troskę ludzi czuła na każdym kroku. Bezinteresowną. Tak zwyczajnie po prostu czuła, że ludzie są dobrzy i chcą jej pomagać. Chcieli ją karmić, gościć, a nawet wspomagać pieniędzmi. Ona zaś poznawała ich osobliwe ceremoniały. Jednym z takich ceremoniałów było przyrządzanie i picie herbaty. „Należy pić małymi łyczkami i słuchać przy tym małych opowieści…”. To zapamiętała.

Zaufać wielbłądowi

Życie na pustyni podobno nabiera nowego wymiaru. Bezkresnego. Nie kończąca się opowieść. Bezkres myśli i odczuwania, jak to wspomina Beata. Pustka i cisza. Człowiek staje sam na sam ze sobą. „Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono” – napisała niegdyś Wisława Szymborska. Beata wspomina, jak została sama na ogromnej, pustej przestrzeni. Nie wiedziała w którą stronę iść i w końcu zaufała… wielbłądowi. Przeczuwała, że niejednokrotnie przemierzające ten szlak zwierzę zna właściwą drogę. Nie myliła się. To zdarzenie nie wpłynęło na jej postrzeganie wszechogarniającej pustynnej przestrzeni. Zaczarowała ją ta muzyka tworzona przez wędrujące piaski Sahary. Pobudzała wszystkie zmysły. Pustynia pachniała, mimo że nie rosną na niej żadne kwiaty. Gdzieniegdzie widać szczątki zeschniętych roślin... Niezwykłe jest w niej to, że istnieje na niej jakieś życie, że wręcz pachnie tym prawdziwym życiem, a co do tego Beata nie ma wątpliwości. Sahara pachnie życiem. Zafascynowana tym życiem Beata nie potrafiła stamtąd wyjechać. Odkrywała bogactwo w pustce. Intensywne przeżywanie własnych myśli. Spotykanie się z nimi. To, na co człowiek żyjący w cywilizacji konsumpcyjnej nie ma czasu. Tylko goni gdzieś. Żyje według zasad ekonomii, a nie poszukuje prawdy o sobie samym i sensie życia. Dla takiego człowieka pytania egzystencjalne przestają mieć sens. Ta bezkresna pustka to taka chwila prawdy. Milion myśli, którym człowiek musi stawić czoła.

– To przeraża niejednego, ale w końcu uczy być sam na sam ze sobą – twierdzi Beata. Nie bała się poddać temu. Oddychała Saharą. Tarzała w piasku tak długo, aż odkryła, że jest częścią tej Sahary. Piaski pustyni wchłonęły ją bez reszty. Tak stała się jedną z nich. Nomadów.

– Dla typowego nomady, takiego z pustyni, Sahara jest całym światem i nie wyobrażają sobie życia gdzie indziej. Większość z nich nie wie do tej pory, że istnieje coś więcej na świecie poza Saharą – opowiada Beata.

Życie jest podróżą

Beata jest kobietą niezwykłą. Inne w jej wieku skupione są albo na robieniu kariery, albo na „poszukiwaniu tego jedynego”. Ona jest inna. Ma odwagę podążać za głosem serca. Żyć jak chce, a nie jak chcą inni. Wie, że niedługo znów ruszy w świat. I prędko nie wróci.

– Myślę, że całe moje życie będzie już teraz podróżą, że to będzie nie kończąca się podróż. Nie zakładam, że nie wrócę i nie będę mieszkać tutaj, ale na pewno mam zamiar objechać wszystkie kontynenty, chciałabym wszędzie dotrzeć – deklaruje z uśmiechem.

Ten uśmiech z jej twarzy nie znika chyba nigdy. Jak sama mówi, uśmiech zawsze do niej wraca. Nawet na samym końcu świata, nawet w oczach wielbłąda na samym środku skąpanej w słońcu Sahary.

Izabela Pek