Marta Sikorska - projektuje na miarę

Mówi, że jest rzemieślnikiem, a nie artystką. Od dziecka układała przedmioty i przesuwała meble według własnego pomysłu (doprowadzając tym rodziców do szału). Jej realizacje można znaleźć w  takich magazynach jak „Weranda”, czy „Dobre Wnętrze”. Marta Sikorska – jak teraz pielęgnuje swoje pasje i jak sprawia, że każdy projekt idealnie pasuje do klienta?

Tak naprawdę już jako dziecko urządzałam wszystkim mieszkania, czy tego chcieli, czy nie przestawiałam meble, a rodzice denerwowali się, że co jakiś czas bibeloty zmieniały miejsce. A ja przecież ciągle chciałam dążyć do perfekcji. Nie wspominając już o tym, że raz wspólnie z koleżanką przesuwałyśmy fortepian przy pomocy kostki mydła. Wszystkie pieniądze, czy z kieszonkowego, czy ze stypendium wydawałam na przedmioty do domu. Chciałam się po prostu otaczać tym, co jest przyjemne dla oka.

O tym, że istnieje taki kierunek, jak architektura wnętrz dowiedziałam się w ostatniej klasie liceum. Miałam wiele do nadrobienia. Malarstwo, rysunek. Byłam jednak bardzo systematyczna, dlatego bez problemu dostałam się na Akademię Sztuk Pięknych. Czy jestem artystką? Zdecydowanie nie. Zawsze podkreślam, że jestem rzemieślnikiem. Najlepszym na to dowodem jest to, że rzeźba wychodziła mi wprost genialnie, kiedy miałam przed sobą modela. Gorzej, gdy musiałam sama coś wymyślić… Na drugim roku studiów miałam zajęcia z prof. Jackiem Dominiczakiem, z którym zresztą do dziś się przyjaźnię. To był dla mnie moment przełomowy. Szybko zdecydowałam się na podjęcie studiów podyplomowych pod jego czujnym okiem. To dzięki Niemu wreszcie mogłam pracować na przestrzennych modelach i nauczyłam się szacunku i etyki do zastanego miejsca. Bardzo to sobie cenię. Inspiracje? To dla mnie przede wszystkim filmy i … ludzie. Uwielbiam filmy Woody’ego Allena, mam poczucie, że w nich wnętrza są idealnie zbudowane do postaci. Inspiruje mnie to, jak ludzie żyją, jak spędzają wolny czas, co czytają. Zawsze tłumaczę, że nie można podążać ślepo za modą. Nie u każdego sprawdzi się np. tak popularny styl prowansalski lub kuchnia w czerni połysku. Przy okazji informuję o ryzyku, trochę jak ubezpieczyciel. Z klientami relacje nie zawsze są łatwe. Często towarzyszą im frustracja, zniecierpliwienie czy niepewność. Staram się jednak tworzyć atmosferę pracy zespołowej i zapewnić przy tym poczucie bezpieczeństwa. Zdarza się też, że utrzymuję dany kontakt jeszcze długo po zakończeniu projektu. W ramach sympatii udzielam też rad „ponadprogramowych”.

Przy każdym projekcie sama bardzo dużo się uczę. Mam w sobie spore pokłady pokory. Wiem też, że podstawą dobrego projektu jest dialog z klientami. Każde wnętrze „prowadzę” od początku do końca. Dzięki temu wiem, że kiedy zleceniodawca zadzwoni do mnie nawet po kilku latach w sprawie jakiejś drobnej śrubki, to ja dokładnie będę wiedzieć o co chodzi i będę w stanie mu pomóc. Zdarza się, że wnętrza powstają w długich odstępach czasu, wówczas tym bardziej ważne jest moje zaangażowanie i indywidualne podejście. Do każdego projektu podchodzę zresztą w sposób spersonalizowany. Wszystko staram się dostosować nie tylko do liczby użytkowników danego wnętrza i ich wieku, ale także do tego jak spędzają wolny czas, jakie mają pasje i jakie są relacje między nimi. Teraz jest trend na duże łazienki, warto się jednak zastanowić po co nam takie rozwiązanie, jeżeli nie mamy czasu na to, by w tym wnętrzu przebywać. Podobnie jest z sypialnią. Coraz częściej pary decydują się na spanie w osobnych pomieszczeniach. Jakiś czas temu było to nie do pomyślenia, teraz, ze względu na tryb życia wiele osób decyduje się na dwie sypialnie. Przede mną jedno z największych wyzwań. Właśnie urządzam dom dla siebie i mojego narzeczonego. Ćwiczę na sobie umiejętność kompromisu, ale takiego, w którym żadna ze stron nie pozostanie z poczuciem straty. Wiem, że różnice nas wzbogacają, dlatego też np. szukam jak najlepszego miejsca na zbiór ponad trzech tysięcy książek, należących do mojego partnera.

Nie mam typowego hobby. No chyba, że uznać za hobby moją pracę. Jakkolwiek to brzmi. Nie lubię wyjeżdżać. Nigdzie nie jestem w stanie wytrzymać dłużej niż tydzień. Tęsknię po prostu za moim domem, wnętrzami, przedmiotami. Moją pasją jest to, co robię. Tak chyba powinno być, prawda?