Mirosław Baka

Festiwal Polskich Filmów Fabularnych to niewątpliwie wielkie święto polskiego kina. Atmosfera jest gorąca, a na czerwonym dywanie jasno świecą wielkie gwiazdy rodzimej kinematografii. Z czym im się kojarzy festiwal? Jakie przeżyli podczas nirgo przygody? Specjalnie dla
czytelników „Prestiżu” mówią: Ewa Błaszczyk, Ewa Kasprzyk, Krzysztof Globisz i Mirosław Baka.

Mirosław Baka

Wydaje mi się, że kiedyś ludzie, którzy spotykali się na festiwalu, mieli więcej czasu dla siebie. Teraz wszyscy wpadają jak po ogień, żeby pokazać swój film i jechać dalej. Zazdroszczę tym wszystkim krytykom i dziennikarzom, że z racji zawodu muszą być na festiwalu, to przecież świetna okazja do spotkania znajomych. Ja czasami odpuszczałem sobie obejrzenie jakiegoś filmu na korzyść porozmawiania z kimś, kogo dawno nie widziałem. A teraz dawny klimat się zatarł, biega się pomiędzy teatrem, a kinem, stoi w kolejkach, żeby załapać się na film. Festiwal stracił też coś, co było taką jego drugą twarzą. Pierwsza to pokazy filmów i spotkania w foyer, ale wszyscy doskonale wiedzą, że drugą stroną było „Piekiełko” w hotelu Gdynia. Wieczory i noce spędzał tam chyba cały polski filmowy świat, dużo znanych twarzy. Sam pamiętam wiele miłych chwil w tym miejscu, które kończyły się rano, gdzieś nad brzegiem morza. Miało to swój urok.

Ewa Błaszczyk

Festiwal wspominam miło, szczególnie ten z 1985 roku. Byłam wtedy u progu mojej kariery, to był mój pierwszy festiwal i dostałam nagrodę za pierwszoplanową rolę kobiecą w filmie „Nadzór”. Wtedy jeszcze impreza odbywała się w Gdańsku. Bardzo lubię gościć na festiwalu, bo oglądam wszystko w pigułce. To takie żywe, wszędzie coś się dzieje, w normalnym rytmie życia nie miałabym czasu, żeby tyle zobaczyć. Cieszę się, że do programu wprowadzono kino offowe, dzięki czemu jest po prostu ciekawiej. Widać co frapuje młodych ludzi, jaki jest ich komunikat, w jakim świecie żyją, o czym robią filmy. Festiwal to także niespodzianki. Lubię, jak ktoś „na boku”, po cichutku robi coś dobrego i ten film wygrywa, tak jak „Rewers”. To jest fantastyczne.

Krzysztof Globisz

Na festiwalu w Gdyni miałem okazję być dwa razy. Pierwszy raz jako uczestnik, drugi jako prowadzący galę. Obydwu pobytów nie wspominam najlepiej. Za pierwszym razem nic z tego dla mnie nie wynikło, za drugim przekonałem się o niefrasobliwości przygotowujących galę. Teksty dostawałem w ostatniej chwili, dosłownie w momencie wchodzenia na scenę. Prawdopodobnie zawodowi konferansjerzy mają tą wyższość nade mną, że potrafią sobie radzić w podobnych sytuacjach, ale ja nie potrafiłem. Gdyński festiwal do dziś jakoś mnie nie przekonuje. Uważam, że w Polsce jest wiele festiwali mniejszej rangi, a jednocześnie bardziej profesjonalnych, na których mówi się o filmach, a nie o filmowym światku. Teraz jednak słyszałem o dużych zmianach w programie i formule festiwalu w Gdyni, co daje nadzieje, że może coś dobrego się jednak wydarzy.

Ewa Kasprzyk

Najbardziej zapadł mi w pamięci festiwal z 2001 roku. Upadły wieże WTC, festiwal naładowany był adrenaliną i emocjami, a ja dostałam wtedy nagrodę za rolę w filmie „Bellissima”. W czasie, w którym robiłam ten film umierała moja mama, więc gdy dostałam nagrodę była ona dla mnie także pewnym odreagowaniem przykrych emocji, które towarzyszyły mi w ostatnim czasie. Pamiętam, że stojąc na scenie podziękowałam za nagrodę właśnie mamie. Towarzyszyła mi moja córka i była to magiczna, niezwykła chwila.