Marzec obfitował dla Jeździeckiego Klubu Sportowego Barłomino w imponujące zawodowe sukcesy. Widać, że wysiłki trenerów zarówno ujeżdżenia jak i skoków przyniosły efekty. Swój niezaprzeczalny wkład miał także sam ośrodek, nieustannie dostosowywany przez właścicieli do najwyższych standardów i nieoczywistych potrzeb tego wymagającego sportu.

Sezon na jeździectwo trwa wprawdzie cały rok, jednak to wiosna ucieszyła załogę Barłomina zwieńczeniem wielomiesięcznej pracy. Najpierw podczas Halowych Mistrzostw Polski w Ujeżdżeniu w Radzionkowie (1-3.03.2024) podopieczne Danieli Kuczkowskiej zawojowały czworobok, zdobywając prestiżowe medale. Natalia Plata na Dolcetto wywalczyła pierwsze miejsce jako młody jeździec, prezentując doskonałą technikę i niezwykłe zgranie z koniem. Z kolei Klaudia Hałeła na Chikoto zdobyła trzecie miejsce w tej samej kategorii. Zachwyciła widzów elegancją i precyzją swojej jazdy. Na uznanie zasługuje także Zuzanna Gilla, która na Abu Dhabi zajęła ósme miejsce w kategorii Juniorów, a startuje w zawodach ujeżdżeniowych dopiero od roku. Drużyna pokazała, że ciężka praca i determinacja mogą naprawdę wiele zdziałać.

W połowie miesiąca w Sopocie odbyły się Halowe Mistrzostwa Polski w Skokach przez Przeszkody (14-17.03.2024). Tu ogromne gratulacje należą się Adamowi Nicponiowi, który na Cycerze, klaczy z JKS Barłomino, wygrał złoto w kategorii Senior, przejeżdżając bezbłędnie trzy dni. Jego wychowanki także zaliczają te zawody do udanych, zwłaszcza Iga Biegańska, która na Doravelli zdobyła srebro jako Młody Jeździec, a seniorski przejazd na Canabazie skończyła na dziesiątym miejscu. Natomiast Zuzanna Golicka zajęła piętnaste miejsce na For Flixie oraz Arrow Z - odpowiednio w kategoriach Senior i Ladies.

Przed zespołem kolejne zawody, a tymczasem całemu klubowi JKS Barłomino udziela się duma i radość z marcowych startów.

Skoki oczamI Adama Nicponia

Adam Nicpoń to trener koni skokowych JKS Barłomino, a jednocześnie doświadczony zawodnik w tej dziedzinie. Swoją wiedzę skutecznie wykorzystuje w zawodzie trenera, z korzyścią dla swoich zawodników.

Przede wszystkim gratuluję tytułu Halowego Mistrza Polski w Skokach przez Przeszkody. Czy to był cel na ten rok? Jeśli tak, to jakie są kolejne?

Myślę, że, jak się worek medali rozwiąże, to już się nie zatrzymam. Obijałem się o podium nie raz, byłem czwarty, piąty, szósty - także aspiracje istniały zawsze, ale teraz nałożyło się na nie to przepracowane kilka lat z koniem. Ja na ten sukces czekałem 30 lat i nie zatrzymuję się. Praktycznie co drugi tydzień mam jakiś wyjazd swój lub swoich podopiecznych. Przed nami Sopot, a potem zaczynamy otwarty sezon zawodami ogólnokrajowymi w Biskupcu i jedziemy dalej na międzynarodowe zawody: Bogusławice, a następnie Litwa, Słowacja, Niemcy… Tych wydarzeń jest tak dużo, że można w nich przebierać, staram się natomiast zachować względną równowagę miedzy nimi a życiem rodzinnym. Moja córka ma 6 lat i nie chciałbym za wiele przegapić. Zresztą ona od roku ma swojego kuca - Elsę i też jeździ.

A kiedy zaczęła się pana przygoda z jeździectwem?

Podobnie, bo w wieku 6 lat. Pochodzę z Łobza, a za dawnych czasów było tam stado ogierów liczące 180 sztuk, kontakt z nimi do była przygoda. Zarówno mój tata jak i dziadek byli kowalami i to oni zaszczepili we mnie pasję do koni. W wieku 10 lat zacząłem jeździć tak na serio. Prowadzili mnie różni trenerzy, ale to trzech z nich popchnęło mnie do przodu: Marek Markiewicz, Stanisław Jasiński i Krzysztof Aftyka. Z ostatnim zresztą nadal mam konsultacje. Uważam, że zawsze trzeba z kimś trenować, bo tu chodzi o niuanse.

Jak długo trwały przygotowania do tych ostatnich zawodów i jak wyglądały?

W treningach pomagała mi moja żona, która też jeździ. Dzięki niej mogłem na przykład obserwować pracę mięśni z ziemi. Cycerę trenujemy już od 5 lat, więc dobrze ją znamy. Każdy koń ma swój charakter, a im starszy, tym robi się bardziej cwano-mądry. Mam takiego jednego trudnego konia, choć najlepszego chyba w stawce. Nazywa się Kravitz i dobrze, że jest przekupny (śmiech). To nie jest koń dla każdego, trzeba go się nauczyć i wychowywać, a nie walczyć z nim siłowo. To wszystko przekłada się potem na wynik. Spędziłem 20 lat zagranicą i tam podpatrywałem różne praktyki. Uważam, że każda metoda jest skuteczna, grunt, żeby nie ucierpiał dobrostan konia czyli więcej marchewki niż kija. Chodzi o to, żeby koń też miał z tego frajdę, a tak będzie, gdy utrzymamy go w dobrej kondycji, zapewnimy mu ruch, urozmaicimy treningi.

I to się udaje w Barłominie?

Tak, dzięki dobrej współpracy z właścicielami i klubem. Cała infrastruktura tutaj jest zrobiona pod trening ujeżdżeniowy i skokowy i to zaczyna przynosić efekty. Zrobiłem sobie przykładowo tor do galopowania, żeby nie jeździć tylko na placu. Konie też się nudzą, a wtedy nie współpracują, dlatego trzeba robić wiele innych rzeczy, urozmaicając treningi i właśnie to lubię w jeździe konnej. Mam za sobą doświadczenie menadżerskie, ale praca ze zwierzętami jest moim zdaniem łatwiejsza, choć fizycznie na pewno cięższa.

A jak to się ma do trenowania innych?

Trenuję praktycznie od zawsze, pakiet instruktora zrobiłem 20 lat temu, ale, szczerze mówiąc, nie lubię tego, choć mi to wychodzi (śmiech). Najtrudniej trenuje mi się moją żonę, chciałbym mieć do niej więcej cierpliwości, ale tu przeszkadza zaangażowanie uczuciowe. Do innych mam większy dystans. Moim zawodniczkom daję dużo wolnej ręki, mają zadane ćwiczenia ujeżdżeniowe i muszą się ich nauczyć pomiędzy jazdami ze mną, które odbywają się 2-3 razy w tygodniu. To jest sport indywidualny i same muszą podejmować decyzje.

Młodzież czasami mnie nie czyta, aczkolwiek jakieś sukcesy podczas naszej współpracy odnosi, nie wiem skąd (śmiech). Na ludziach zdecydowanie lepiej zna się moja żona, ja jestem skuteczniejszy w rozumieniu koni. Często na początku odsyłam ludzi do niej. Uważam, że dobry trener to niekoniecznie musi być super rider, tu chodzi o czytanie ciała. Można powiedzieć, że ja bardziej trenuję konie niż ludzi, a żona odwrotnie. Uzupełniamy się.

A pana ambicje?

Jak wjeżdżam na parkur, to mam jeden cel: albo wygrać i stanąć na podium, albo kształcić konie. W tym ostatnim wypadku nie ryzykuję, wykonuję ćwiczenia z lepszym lub gorszym skutkiem. Z kolei na tych koniach, które dobrze znam, gram agresywniej i liczę się z tym, że mogę popełnić błąd. Pokora w tym sporcie to podstawa, a ja mam w sobie dużo pokory. Prosty przykład Nick Skelton, 64 lata, po poważnym wypadku wygrał olimpiadę w Rio. Ja mam 47 lat i uważam, że dopiero wchodzę w mądry i dojrzały wiek. Niektórzy dostają talent z góry, a inni muszą go sobie wypracować. Dodatkowo w jeździectwie wiele rzeczy jest niezależnych od nas - konie, zwłaszcza te młode, są bardzo płochliwe, nieprzewidywalne, więc muszą po prostu dojrzeć. I trzeba sobie z tym radzić. Konie generalnie teraz bardzo długo rosną, taki nowoczesny typ konia dojrzewa do ósmego, dziewiątego roku życia. To zupełnie inna bajka niż 20 lat temu.

A do którego roku konie mogą skakać?

Na Pucharze Świata w zeszłym roku średnia wieku koni to było 14 lat, pojawiły się tam zwierzęta 17/18-letnie. Teraz się wszystko pozmieniało, gdyż mamy inną medycynę, inaczej dbamy o odnowę biologiczną. Te konie pod kątem ilości zabiegów mają lepiej niż niejeden sportowiec. Moje co tydzień czy dwa są oglądane przez weterynarza tak profilaktycznie - w ten sposób redukujemy mikrourazy. Konie niekoniecznie są np. kulawe, ale mogą być mniej regularne i na to można zareagować z wyprzedzeniem, mamy już tak rozwiniętą medycynę.

Czy zawsze chciał pan jeździć skoki?

Tak, próbowałem wcześniej WKKW i ujeżdżenia, ale to ostatnie było za nudne, a w WKKW niby dużo się dzieje, ale to dla mnie żmudna robota bez efektów.

Wspominał pan o doświadczeniu zagranicznym, czy tam też pan trenował?

Tak, we Włoszech, w Niemczech, Norwegii, Hiszpanii, Belgii, Holandii, Francji, Anglii, praktycznie w całej Europie, a nawet w Stanach. Jestem typem podróżnika, a styl życia jeźdźca to ciężarówka, kamper i wielka rodzina jeździecka, choć może nie taka jak kiedyś. Już nie pamiętam, kiedy miałem dzień wolny. Lubię, jak moje konie chodzą, a mam ich 15, takie hobby. Nawet jak nie jeżdżę, to coś tam porządkuję, ulepszam.

A Barłomino stwarza ku temu możliwości?

Przez te 5 lat, które jestem w Barłominie, trochę tych wyników juniorów się porobiło, a ujeżdżenie i skoki tak szybko się rozwinęły, że w tej chwili to mała potęga. Mimo że jestem sportowcem, to zachowuję się jak Bob Budowniczy, jeżdżę koparką, a z chłopakami co rusz coś stawiamy i widzę, jak się ten ośrodek zmienia. Marzy mi się stworzyć tu kiedyś centrum sportowe z odnową i dla koni i dla ludzi. To mógłby nawet być ośrodek przygotowań olimpijskich. Miejsce ma ogromny rekreacyjny potencjał.

Patrząc chociażby na sukcesy zawodniczek Barłomina, czy jeździectwo w Polsce to damski sport?

Powiem tak: dziewczyn w tym sporcie jest bardzo dużo, ale zawodowo jeżdżą głównie faceci. Elita kobiet na tym wysokim poziomie jest zdecydowanie mniejsza. Dziewczynki może bardziej do tego sportu lgną, ale chłopak, jak już zacznie trenować, to zostaje przy tym na dłużej. Aczkolwiek to wszystko się zmienia i ewoluuje na naszych oczach. Kobiety jeżdżą ze świetnym wyczuciem, a jeździectwo to zdecydowanie jest sport dla każdego.

O ujeżdżeniu z Danielą Kuczkowską

Daniela Kuczkowska to trenerka koni ujeżdżeniowych JKS Barłomino, prawdziwa pasjonatka jeździectwa i sportowy autorytet, który swoją wiedzę i umiejętności skutecznie przekłada na sukcesy zawodników.

Jeździectwo kojarzy się z dość twardą dyscypliną, a w Barłominie ma się wrażenie, że relacje między trenerami i zawodnikami są ciepłe, wręcz rodzinne?

Rzeczywiście, w mojej grupie ujeżdżeniowej dzieciaki są bardzo zgrane. Wygląda to tak, że na zawodach zazwyczaj jesteśmy w jednym hotelu czy mieszkaniu, wspólnie oporządzamy konie w stajni. Dziewczyny dobrze się znają i pomagają sobie zwłaszcza te starsze młodszym. Samo spędzanie czasu na zawodach pomaga w nauce jazdy i poznaniu podstawowych zasad, etapów rywalizacji oraz zadań na poszczególnych turniejach.

Tegoroczne Halowe Mistrzostwa Polski w Ujeżdżeniu okazały się być sukcesem dla JKS Barłomino. Pani zawodniczki Natalia Plata oraz Klaudia Hałeła zajęły odpowiednio pierwsze oraz trzecie miejsce w kategorii Młodzi Jeźdźcy. Jakie to uczucie dla trenera, który sam jest aktywnym zawodnikiem?

Sama teraz głównie trenuję młode konie z Barłomina, na których jeżdżę championaty, wprowadzając je w ten sport, ale startowałam już dobre 16 lat temu jako młoda dziewczyna, taka jak moje podopieczne. Halowe Mistrzostwa Polski w Ujeżdżeniu to dla mnie powód do dumy przede wszystkim z moich zawodniczek, ale i z siebie jako trenerki. Oczywiście spora tu też zasługa wsparcia finansowego rodziców i naszego ośrodka, bez których ta nasza ciężka praca nic by nie dała.

Jak wyglądały przygotowania do tych zawodów?

Natalia to bardzo doświadczona zawodniczka, finalistka Mistrzostw Europy jako Juniorka, która teraz przeszła do kategorii młodzieżowej i jeździ trudniejsze programy i to nawet z lepszymi wynikami, co dobrze rokuje na przyszłość. Jej sukcesy nie były dla nas zaskoczeniem, ale oczywiście pracujemy dalej. Klaudia natomiast trenuje ze mną od ponad pół roku, a przyszła z założeniem, że jej koń jest na sprzedaż. Nie miała czasu na nim trenować, bo poszła na studia, a on się przez to nie rozwijał. Jednak formuła jazd na tyle jej się spodobała, że udało się ją przekonać, by spróbowała swoich sił w zawodach dla młodych jeźdźców. To dało jej dobrą motywację do startu w Mistrzostwach Polski, na których wywalczyła brąz i teraz już sprzedaż konia nie wchodzi w grę (śmiech). Z obydwiema zawodniczkami mierzymy w Mistrzostwa Europy w lipcu.

Trening czyni mistrza?

Ujeżdżenie jest jak gimnastyka, trzeba się tego powoli nauczyć, porozciągać mięśnie itp. Z końmi robimy dokładnie to samo. I te powtarzane elementy wychodzą z czasem coraz lepiej, ale tak naprawdę na konkursie liczy się ostatnie 5 minut na czworoboku, gdzie może się wydarzyć wszystko. Koń może mieć niedyspozycję, na którą zestresowany jeździec nie wie, jak zareagować. Liczy się doświadczenie i starty, a tak naprawdę najwięcej uczą popełniane błędy, bo to z nich można wyciągnąć wnioski na przyszłość.

Podczas gdy skoki wyglądają bardzo spektakularnie, wydaje się, że to ujeżdżenie wymaga największego wysiłku?

Największą rolę odgrywa tu zgranie z koniem, którego musimy znać od A do Z, a ponadto trzeba mieć odległość w oczach. Tu liczy się każdy krok, każde zgięcie szyi. To ciężki sport i nie każdy koń dochodzi do wysokiego poziomu, to zależy od jego budowy, predyspozycji oraz głowy – konie ujeżdżeniowe muszą być bardzo skoncentrowane, spokojne i pracowite. Zbyt elektryczne konie nie są w stanie wytrzymać psychicznie tych żmudnych, powtarzanych ćwiczeń.

Jak długo trzeba jeździć i z jaką częstotliwością, by zacząć odnosić pierwsze sukcesy?

Wszystko zależy od tego, jak szybko się zaczyna. Trenuję dzieci od pierwszych kategorii mistrzowskich tj. młodzików mających 11-12 lat. Mogą oni jechać już Mistrzostwa Polski, a konkursy oceniane są na styl. Tak więc ważne, by dziecko jeździło ładnie, poprawnie i tu liczy się dobre przygotowanie szkółkowe, bez tego nie ma co przyspieszać skakania. Co do częstotliwości, jak patrzę na moje starsze dziewczyny i juniorki, to wystarczają im weekendy i dodatkowe jazdy raz w tygodniu, a w międzyczasie trenuję ich konie, żeby pomagały trochę swoim jeźdźcom.

A jak wyglądała pani droga jeździecka?

Zaczęłam jeździć w wieku 11 lat. Przychodziłam do stajni w miejscowości, z której pochodzę i to mnie od samego początku fascynowało. Moich rodziców nie było na to stać, tak więc czyściłam konie, wyprowadzałam je i tak trafiłam na świetną instruktorkę, która zauważyła moją nieustającą pasję. Podczas letnich kolonii, kiedy konie były mocno eksploatowane przez jeźdźców, ja potrafiłam siedzieć godzinami, słuchać wskazówek instruktorek i je analizować, a po sezonie wprowadzać w życie. I tak zaczęło mi iść coraz lepiej i co rusz dostawałam jakiegoś konia do pojeżdżenia od mojej trenerki. W weekendy uczestniczyłam w jazdach grupowych, a w tygodniu jeździłam sama, stosując się do otrzymanych wskazówek. Tak więc uczyłam się na różnych koniach, co okazało się bardzo pomocnym i rozwijającym doświadczeniem. Ostatecznie jako pierwsza Polka w wieku 16 lat pojechałam Mistrzostwa Polski Seniorów i doszłam do finału. Wszystko podporządkowałam jeździe konnej, bo to była i jest moja pasja.

Czy to zawsze było ujeżdżenie?

Nie, jeździłam skoki i to do poziomu 130 cm, a nawet WKKW, bo był ośrodek ogólnorozwojowy. Natomiast z czasem coraz więcej osób chciało, bym jeździła na ich koniach ujeżdżeniowych i tak to się potoczyło. Śmieję się, że nie do końca lubię trenować dzieci, choć to mi dobrze wychodzi, po prostu nadal jeszcze wolę sama startować. Oczywiście nie daję tego nikomu odczuć na treningach, spędzamy razem sporo czasu, także u mnie w mieszkaniu, wspieram moje dziewczyny, ale znają moje preferencje (śmiech).

Co takiego wyjątkowego jest w ujeżdżaniu?

Przy żmudnej pracy w domu i przygotowaniu konia, nieważne, co się wydarzy, bo to przygotowanie ma odzwierciedlenie w ocenach. To, co ja zaprezentuję, musi się sprawdzić w ocenach i jest w dużym stopniu przewidywalne na bazie wykonanej pracy.

Od kiedy jest pani związana z JKS Barłomino i co się pani tutaj najbardziej podoba?

To już 4 lata. Najbardziej cieszy mnie to, że tak dobrze jesteśmy w stanie się dogadać i zgrać międzydyscyplinarnie co do treningów. Mamy też ogromne wsparcie ze strony właścicieli, którzy nam kibicują i widać, że bardzo się cieszą z efektów. Dbają także o to, żeby dziewczyny na zawodach wyglądały schludnie, miały klubowe stroje, a to ważne.

Jakie plany przed panią i pani zawodniczkami jeszcze w tym roku?

Chcę zaprezentować prowadzone przeze mnie konie na Mistrzostwach Młodych Koni. Juniorki z kolei wystąpią na Mistrzostwach Pomorza w Barłominie. Moje dziewczyny mają także wystartować w kilku zawodach międzynarodowych w Polsce i zagranicą.