Cyryl Sone

Jak prokurator został autorem kryminałów

Karol Kacperski

Od prawie dziesięciu lat jest prokuratorem. Od niespełna dwóch lat jest również autorem świetnie sprzedających się kryminałów. Cyryl Sone jako jedyny autor kryminałów opisuje kulisy pracy prokuratorskiej pokazując prawdę o niej. Gdańszczanin, który właśnie to miasto wybrał na miejsce akcji swoich książek. Prywatnie mąż i ojciec 5-letniego chłopca. Do tej pory ukazały się trzy jego powieści: „Krzycz, jeśli żyjesz”, „Świat ci nie wybaczy”, „Nigdy już nie uciekniesz”. W maju odbędzie się premiera jego najnowszej książki, zamykającej cykl opowieści o prokuratorze Kroonie. W wywiadzie opowiedział nam: jak wygląda praca prokuratora, ile czasu zajmuje mu napisanie powieści i jak to jest zostać znanym pisarzem z dnia na dzień.

Czy można napisać książkę o pracy prokuratora, oddając ją tak 1:1, czy trzeba ją ubarwić, żeby była ciekawsza niż jest w rzeczywistości?

Cyryl Sone: Halo, przecież ja to właśnie zrobiłem (śmiech). A tak całkiem serio: oczywiście nie opisywałem żadnego ze śledztw, które znalazło się w moim referacie. Nie mógłbym tego zrobić. Książki są fikcją literacką, ale fikcją wyjątkowo mocno zakotwiczoną w rzeczywistości. Starałem się wybrać ze swojej pracy najciekawsze elementy i rzucić je na pierwszy plan. Książka musi być przede wszystkim przyjemna, ma być źródłem rozrywki, dlatego te mniej zajmujące fragmenty prokuratorskiej roboty jedynie sygnalizowałem opierając fabułę na tym co najbardziej wciągające. Faktem jest jednak, że w swoich powieściach niczego nie koloryzuję.

Skoro nie są to prawdziwe sprawy, to jak wpadł pan na pomysł tych zbrodni, które pojawiają się w książkach?

W serii kryminałów o prokuratorze Konradzie Kroonie postanowiłem zerwać z tak powszechną wśród autorów manierą pisania wyłącznie o zabójstwach. Wbrew obiegowej opinii, zabójstwa stanowią niewielki promil nasz pracy. Każda z książek opowiada więc o innych typach przestępstw: są to najpowszechniejsze sprawy, z jakimi mierzą się polscy śledczy. Mamy więc przestępczość narkotykową, kradzieże, oszustwa, przestępstwa przeciwko wolności seksualnej, przemoc domową. Wiedziałem, że mój bohater nie może w każdym tomie zajmować się wyłącznie seryjnymi mordercami. Bo jeśli rzeczywiście trafiłoby mu się takie śledztwo, to byłaby to jedyna taka sprawa w całej jego karierze.

W pana pracy prokuratorskiej nie życzę jednak sprawy seryjnego mordercy, bo to znaczy, że musiałby on się pojawić wśród nas i to w Trójmieście. Uważa pan, że praca prokuratora jest ciekawa?

To jest najciekawszy z zawodów prawniczych. Myślę, że mogę tak powiedzieć, bez jakiejś sztucznej kokieterii. Za chwilę stuknie mi dziesięć lat pracy i gdybym musiał jeszcze raz wybrać, bez wahania podążyłbym tą samą drogą.

Za co ceni pan ten zawód: kontakt z ludźmi, do których w innej sytuacji nie miałby pan pewnie dostępu, ilość spraw, które pan poznaje?

Jako dziecko chciałem być detektywem. Naturalnie w międzyczasie pojawiło się też wiele innych pomysłów: Indiana Jones, rycerz, gwiazda rocka. Ale ten detektyw, taki Sherlock Holmes, stanowił mocny punkt moich dziecięcych fantazji. I trzeba uważać o czym się marzy, bo nigdy nie wiadomo, czy to się nie ziści. Któregoś dnia, jakoś całkiem niedawno, kiedy wspominałem dawne czasy i dawnego siebie przyszła do mnie taka refleksja: „cholera, przecież ja robię dokładnie to, co sobie wymarzyłem jako szczeniak!” Chyba trudno wymyślić zawód bardziej wpisujący się w dziecięce wyobrażenie o pracy detektywa niż zawód prokuratora. Bo czym ja się na dobrą sprawę zajmuję w swojej pracy? Zbieram porozrzucane dowody, rozwiązuję prawnicze zagadki i próbuję dotrzeć do prawdy.

Jak pan uważa: jak zwykli ludzie postrzegają pracę prokuratora?

Jeszcze na aplikacji ktoś mądry nam powiedział: Nikt nigdy nie będzie wiedział ani rozumiał czym się zajmujecie. I trochę tak jest. Prokuratorów mamy w Polsce bardzo mało - pięć, może sześć tysięcy. To wąska, hermetyczna grupa zawodowa. Myślę, że nawet wielu adwokatów nie wie tak do końca, jakie jest nasze miejsce w systemie prawnym. Kiedyś jeden mecenas spytał mnie czy podczas dyżurów zdarzeniowych mam do dyspozycji policyjny helikopter. I było to pytanie zadane całkiem serio. Jeśli chodzi zaś o zwykłych ludzi, to myślę, że zawód prokuratora jest postrzegany w dwójnasób. Po pierwsze od strony politycznej, od strony afer, głośnych medialnych śledztw. Jak ludzie oglądają wiadomości, czytają kanały informacyjne, widzą jedną stronę, mocno zaakcentowaną, ten czarny margines naszej prokuratorskiej rzeczywistości. Bo przecież prokuratorzy to zwykli ludzie, zdarzają się im wpadki. A zawsze tam gdzie jest władza pojawia się i pokusa, jakieś dziwne żądze. Z drugiej strony zawód prokuratora jest postrzegany od strony stricte kryminalnej. W dzisiejszych czasach wielu ludzi interesuje się opowieściami o zbrodniach, tzw. true crimem, słucha podcastów, czyta książki. Dla nich praca prokuratora to głównie „jeżdżenie na trupa.” I oczywiście żaden z tych obrazów nie jest kompletny, oba stanowią raczej jedynie niewielki margines prawdy. O tym co pomiędzy rzadko się mówi.

Jak pan opowiada o tej pracy, np. swojemu synowi?

Mój synek ma dopiero pięć lat. Dla niego tata zajmuje się łapaniem złodziei. Często pyta czy się ich nie boję i czy mógłbym mu powiedzieć jak z nimi rozmawiam: czy jestem wtedy groźny, jakim głosem mówię.

Czuje pan na sobie dużą odpowiedzialność?

Czuję odpowiedzialność za dobrze wykonaną pracę. Nie zaglądam ludziom w życiorysy, nie moralizuję. Uważam, że każdy jest kowalem własnego losu. Nie oceniam ludzi, tylko ich czyny i na tym się skupiam prowadząc sprawy. Chcę dotrzeć do prawdy, a później ocenić ją przez pryzmat przepisów. Staram się być profesjonalistą.

W realu więcej czasu spędza pan na rozwikłaniu zagadek, czy jednak systemowość, sprawy administracyjne, papierkowe zabierają większość czasu w tej pracy?

Niestety ta strona detektywistyczna, to nie jest duża część naszej pracy. Może jakieś 10%. Biurokracja stanowi sporą bolączkę polskiego wymiaru sprawiedliwości. Takich czynności, które są żmudne - konieczne do wykonania, ale które nie cieszą, nie sprawiają przyjemności jest zdecydowanie za dużo. Natomiast i te fragmenty sygnalizuję w swoich książkach. Nie jestem oczywiście Marcelem Proustem, żebym mógł przez dwieście stron opisywać jak ktoś siedział nad dokumentami. Takie powieści się skończyły. Zaznaczam to naturalnie w swoich książkach, ale na plan pierwszy wysuwam „gęste.”

Często ten obraz pracy prokuratora może być zaburzony właśnie przez książki czy seriale pokazujące tylko pewien aspekt tego zawodu.

Często w kryminałach spotykam się z tym, że prokurator jest wyciągany zza biura. Bo jeżeli ma być głównym bohaterem, śledczym, detektywem naszej powieści, to przecież trudno sobie wyobrazić, żeby on wszystkim sterował ze swojego gabinetu, a tak to naprawdę wygląda. Praca prokuratora, to jest głównie praca na aktach. Oczywiście czasem muszę kogoś przesłuchać, jechać na miejsce zdarzenia, ale to się dzieje stosunkowo rzadko. Więc autorzy zazwyczaj prokuratora wypuszczają w miasto jako tego kryminalnego, a to się nie zdarza w świecie realnym.

Wspomniał pan, że bohaterowie są po trochę wyciągnięci z akt, trochę z życia. Nie są zbyt grzeczni, zresztą nie tylko oni, ale całe książki są dosyć kontrowersyjne w swojej formie.

Siadając do pisania „Krzycz, jeśli żyjesz” od początku zamierzałem stworzyć książkę inną niż wszystkie. Prawdziwą książkę. Niegrzeczną książkę. Chciałem być inny. Nie bawiłem się w teatr. Bohaterowie są wyciągnięci z cech ludzi, których spotykam i ze schematów, jakie się kręcą wokół zbrodni. Mówią jak zwykli ludzie na ulicy. W ciągu dziewięciu lat pracy poprowadziłem ponad trzy tysiące postępowań karnych. To dość niezły sposób by poznać się na zbrodni. I na ludziach.

Czyli tacy są obecni 20-30-latkowie, jak w „Krzycz, jeśli żyjesz”?

Na pewno są różni, nie możemy wrzucać ich do jednego worka. Ale są też tacy. Pamiętam jak na etapie prac redakcyjnych dyskutowałem z moją redaktorką na temat języka dialogów użytego w powieści. I w pewnym momencie dostaję od niej wiadomość: „Wiesz, szłam dzisiaj za grupką nastolatków w galerii. I usłyszałam połowę tekstów z twojej książki.” Bo ja te swoje dialogi ściągnąłem od prawdziwych ludzi, których poznałem. Od tych współczesnych dwudziestolatków.

Często mówił pan o tym w wywiadach, że zrozumiał pan w pewnym momencie, że to już inne pokolenie. To na nich przeprowadzony był research do powieści?

Research przeprowadziłem przez trzy miesiące wakacji na Ulicy Elektryków, na ScrapYardzie, na Openerze. Poznaliśmy ze znajomymi grupkę młodych ludzi, wspólnie się bawiliśmy. Na początku pomyślałem, że oni nie robią tego na serio, że to tylko jakiś żart/poza/kreacja. Dopiero później zrozumiałem, że to jak się zachowują, ubierają, mówią, a nawet przeklinają, że to wszystko jest prawdziwe. Że oni po prostu tacy są. I zafascynował mnie ich świat, ich młodość. Postanowiłem opisać rzeczywistość z ich perspektywy. A jako, że jestem prokuratorem, naturalnie dorzuciłem też zbrodnię.

Cykl o prokuratorze zawiera cztery książki? Jest w tym ukryty jakiś cel?

Od początku wiedziałem, że nie chcę tworzyć książkowej telenoweli. Dwudziestu tomów w kółko wałkujących te same schematy i rozterki. Podzielenie opowieści na cztery części daje mi komfort by opowiedzieć kilka naprawdę niezłych historii, zbudować bohaterów, poprowadzić ich przez różne zakręty i wyboje, a następnie skończyć wszystko w najlepszym możliwym momencie.

Mówi pan, że jest cały czas przed premierą, bo jest na pana gotowy plan wydawniczy?

„Krzycz, jeśli żyjesz”, czyli mój literacki debiut powstał niejako przypadkiem. Nie zamierzałem zostawać zawodowym pisarzem. Ale życie zadecydowało za mnie. Sukces powieści sprawił, że wydawnictwo poprosiło o więcej. A ja zrozumiałem, że cholernie lubię pisać. Tym sposobem na horyzoncie ciągle wisi jakaś premiera: 15 maja tego roku ostatnia część przygód prokuratora Kroona, jesienią zaś pierwsza odsłona zupełnie nowego cyklu. Kiedy jednak dwa i pół roku temu siadałem do negocjacji z wydawnictwem Znak trochę im musiałem nakłamać. Spytali czy mam pomysły na kolejne książki, ja bez mrugnięcia okiem odpowiedziałem, że tak. Nie zorientowali się, że blefuję.

Pomyślał pan wtedy: coś się wymyśli, jak będzie trzeba.

Dokładnie (śmiech). Początkowo miała być to jedna książka rocznie. Nie wiedziałem, czy będę miał tyle inspiracji żeby pisać więcej, bałem się, że nie uda mi się połączyć pisarstwa z pracą. Już kilka dni po premierze „Krzycz, jeśli żyjesz” dostałem telefon z wydawnictwa, czy jestem w stanie podkręcić tempo, bo chcieliby wydawać dwie książki rocznie, a najlepiej to w ogóle trzy lub cztery. Powiedzieli, że to był jedyny taki przypadek w historii wydawnictwa, że już w dzień premiery muszą domawiać dodruk.

Czyli musieliście dobrze zadziałać marketingowo przed wydaniem książki. Tutaj zasługę widzę w działach pana i pańskiej żony, Sylwii, która zmotywowała pana do prowadzenia konta na Instagramie.

Myślę, że tak. Była w tym duża zasługa mojej żony. Rok przed premierą kazała mi założyć profil na Instagramie. Oczywiście miałem dotychczas profil prywatny, ukryty, tylko dla znajomych. Ten nowy powstał jako profil pisarza. Dość regularnie relacjonowaliśmy proces wydawniczy: negocjacje z wydawnictwami, podpisanie umowy, trochę opowiadałem o pracach redaktorskich nad tekstem. Potem dopiero zdradziłem jakie wybraliśmy wydawnictwo. Myślę, że dobrze to marketingowo rozegraliśmy. Wracając do pierwotnego wątku: wydawnictwo zapytało, czy jestem w stanie pisać dwie książki rocznie, a ja powiedziałem: ok, przyspieszę.

Nie zaskoczyło pana, że od razu tak dobrze się sprzedawały pańskie książki? Często dopiero po wydaniu kilku powieści pisarz zostaje zauważony.

Nie, bo ja w to nie uwierzyłem. Wspomniała pani o syndromie oszusta – ja go miałem przez trzy miesiące po premierze pierwszej książki. Cały czas myślałem, że przyjdzie dzień, w którym dostanę e-maila z wydawnictwa: „Sprzedaż szła super, a nagle ludzie przestali czytać tę książkę.” Nic takiego się jednak nie stało. Dopiero kilka miesięcy po premierze zrozumiałem, że chyba mi się po prostu udało. Wtedy też zrobiłem sobie tatuaż, taki sam jak mieli bohaterowie mojej książki. Krzycz, jeśli żyjesz.

Uwierzył pan w końcu w swój sukces.

Chwilę mi to zajęło, ale tak. Od premiery debiutu minęło półtorej roku i dopiero teraz złapałem względny spokój psychiczny. Piszę kolejne powieści i nie patrzę na rankingi. Chociaż na pewno pewien komfort daje mi fakt, że każda z moich książek ląduje na topce bestsellerów (śmiech).

Ile zajęło panu napisanie pierwszej książki?

Miesiąc, ale to było zabójcze tempo. Postanowiłem już więcej się tak nie zażynać. Od napisania do wydania „Krzycz, jeśli żyjesz” minął rok, w międzyczasie zdążyłem napisać część drugą. Bardzo mi zależało, żeby ją skończyć przed premierą pierwszej. Bałem się, że po przeczytaniu recenzji się zablokuję i nie będę w stanie pójść krok dalej. Napisałem ją tak, jak zaplanowałem, a potem to już poszło po prostu jak... nie wiem z czego (śmiech). „Krzycz, jeśli żyjesz” pisałem nawet po kilkanaście godzin dziennie. Efekt był taki, że następnego dnia czułem się jak na kacu. Teraz piszę nieco wolniej, co nie znaczy jednak, że piszę mniej. 2023 był dla mnie bardzo intensywny, bo napisałem trzy książki: trzeciego Kroona, czwartego Kroona i pierwszą część nowej serii, która ukaże się jesienią.

Czuł pan, że musi pisać, czy po prostu sprawiało to panu przyjemność?

Poczułem, że to jest najlepsza rzecz jaką chcę robić: nie chcę oglądać serialu, czytać innych książek, tylko chcę pisać własną powieść, bo jest to dla mnie najfajniejsza forma rozrywki. Wiadomo, że jeśli sobie coś dawkujesz za mocno, no to może cię męczyć. Więc staram się pisać pięć, sześć stron dziennie, żeby się nie zamęczać.

Czy to oznacza, że teraz będą pojawiać się dwie książki rocznie?

Tak, wiosną i jesienią. Teraz w maju pojawi się ostatnia część serii o Konradzie Kroonie: „Wszystko, co widziałeś.” Jest to zdecydowanie najlepsza i najmocniejsza książka z całej serii. Będzie bardzo gdańska. Wszystkie moje powieści są mocno osadzone w Gdańsku, a na okładkach widnieją stoczniowe dźwigi, które mają to podkreślać. Później już zaczynamy nową serię. Zmieniam trochę bohaterów, ale dalej obracamy się w stylistyce kryminału.

Życie pisze najciekawsze scenariusze, a będąc prokuratorem ma pan dostęp do tej skarbnicy. Czy istnieje więc duża szansa, że pomysły nigdy się nie wyczerpią i będzie pan pisać do końca życia?

Trochę się tego boję, ale na razie lista tematów jest dłuższa niż plan publikacji i moje możliwości czasowe. Teraz na spokojnie piszę sobie książkę w trzy miesiące.

Wydaje mi się, że to bardzo szybkie tempo. Zgadza się pan z tym?

Tak. Kiedyś się porównywałem z innymi pisarzami. Przeczytałem, że Hemingway był bardzo wolny, pisał przeciętnie 500 słów dziennie. Ja piszę pięć, sześć stron dziennie i muszę się pilnować by w odpowiednim momencie powiedzieć sobie dość. Bo jak człowieka pochłonie pisanie, to czasem nie wie, kiedy przestać. Trochę jak seryjny morderca.