O marzeniach to już dawno wszyscy wszystko napisali. Filmów nakręcili też nie mało, to już z samych filmów wiemy jak jest. Marzyciele, w ogólnym pojęciu to ludzie lekko niepoważni, niegroźni, uśmiechnięci, tacy do rany przyłóż. Mam marzenie aby…i na tym koniec, matka z ojcem dadzą po głowie, bo lekcje trzeba odrabiać.

Przestań marzyć, zejdź na ziemię, ogarnij się, to najczęściej słyszane już w dorosłym życiu zdania, kiedy po wypiciu kilku lampek wina ujawniamy swoje marzenia i odważnie zapowiadamy ich realizację. Albo pokrętne i wymijające: zobaczymy, może na gwiazdkę, albo nieśmiertelne: niech Ci się spełni. Nigdy nie znosiłem powtarzalności, takiej marnej jakości jak msze kościelne i całe to składanie życzeń przy każdej okazji. Wszystko oklepane, powtarzalne i na odpierdol, aby dobrze wyglądało. Bycie marzycielem to jedno, ale spełniać swoje marzenia to drugie. Marzenie w naszych głowach to zasadniczo coś nie osiągalnego. Kiedy nagle coś się spełnia z powodów od nas niezależnych, prawie mdlejemy. Ale wcale nie trzeba marzyć. Wystarczy marzenie zamienić w odważną decyzję, mądrze i odważnie poprzestawiać życiowe klocki i zacząć je powolutku realizować. Niestety dla 99% ludzi niewykonalne. Jesteśmy uwaleni po uszy zależnościami rodzinnymi - strach przed zawodem i gniewem rodziców jeśli coś się nie uda. Jesteśmy udupieni kredytami - strach przed zrezygnowaniem z kolejnego SUV-a. Jesteśmy pochłonięci rywalizacją - strach, że nie dostaniemy kolejnego pucharu z jakieś biznesowej sekty. Jesteśmy zależni towarzysko - strach, że nie będziemy zapraszani na bankiety, rocznice, premiery. Ale głównie jesteśmy genetycznie nie zdolni do ryzyka. Żyjemy w bezpiecznym, sprawdzonym i trochę wykreowanym świecie. Co drugi oglądany dziś serial, to wykreowane życie, w które niestety naiwnie wierzymy.

Moje pierwsze poważne marzenie, które wywarło wpływ na całe życie, było kupno bezludnej wyspy. Takiej z palmami i białym piaskiem. Miałem wówczas 15 lat i po przeczytaniu w kolorowej gazecie reportażu o Malediwach dowiedziałem się, że jest tam 1200 wysp, w tym tylko 200 zamieszkałych. Bardzo konkretna była wówczas moja wizja zakupu takiej wyspy za równowartość 100 tysięcy dolarów. Choć moja rodzina żyła wtedy za 30 dolarów miesięcznie, obliczyłem że jeśli jakimś cudem odłożę rocznie 3 tysiące dolarów, to za 30 lat wyspa będzie moja. Był wtedy rok 1982. Nie przejmowałem się wcale kwotą 100 tysięcy dolarów, bo w końcu to nie milion. Naprawdę w to wierzyłem. Drugim marzeniem było posiadanie beemki piątki. Miałem wtedy 21 lat i często wracam myślami do tego okresu, bo co ja wtedy musiałem mieć w głowie aby to stało się moim marzeniem? Dopiero kiedy wymarzyłem sobie niezależność, uznałem że właśnie stoję przed największym wyzwaniem życia. To było jak zdobycie Mount Everestu w skarpetkach tyłem i z zawiązanymi oczami. Raczej nierealne. Trzeba było wtedy zdecydować, że nie będzie się żyło jak rodzina sobie to wymyśliła, tylko jak tego pragniesz. Czy było trudno? Było kurwesko trudno. Pierwszy zaciągnięty kredyt był jednocześnie pierwszą twardą lekcją, mocno oddalającą mnie od realizacji marzenia. Ile to ja wtedy musiałem się naściemniać aby go otrzymać by w efekcie szybko wszystko stracić. Dużo wody w rzece upłynęło kiedy znów coś zrozumiałem. I tak nauczyłem się nie przyzwyczajać do pieniędzy, co swój pozytywny skutek odniosło dopiero wiele lat później. Jeśli posiadacie gen rywalizacji uważam, że już jesteście na starcie wygrani, Bez niego szanse na realizację marzeń spadają. Ostatnim, subiektywnym już krokiem do niezależności była towarzyska absencja na salonach. Ale to nie było trudne, wręcz dziecinnie łatwe. I w zasadzie można powiedzieć, że moje marzenie właśnie się materializuje. Kiedyś w pacholęcym czasie plotłem tylko te bzdury, a dziś konsekwentnie patrzę na efekt tej trudnej drogi. Nie kupiłem jednak wymarzonej wyspy. Stałem się jednak spełnionym marzycielem i w dodatku profesjonalnym nudziarzem, czego Wam nie życzę, bo to trzeba zwyczajnie zrobić.