Od jakiegoś już czasu dowiaduję się z mediów społecznościowych o przyznaniu się wielu znanych mi osób do alkoholizmu, a w dalszej kolejności do podjęcia walki z tą chorobą i w efekcie coraz częściej do ogłoszenia pierwszych sukcesów w tej niełatwej walce. Na początku są setki pochwał za odwagę, a potem mnóstwo gratulacji za sukces.

Przyznam szczerze, że od miesięcy czytając na forum publicznym te bardzo osobiste i odważne oświadczenia zastanawiam się co jest grane. Z jednej strony pierwsze co mi przychodzi do głowy to potrzeba wygadania się, wyrzucenia z siebie tego syfu, w efekcie podjęcia walki i szukania wsparcia, a z drugiej strony skoro już się odważyłem to czy trochę nie podkoloryzować mojego problemu, wszak reakcje są zawsze pozytywne? Dlatego najbardziej dla mnie zaskakujące są te bardzo osobiste, wręcz szczegółowe, mrożące wyznania osób, które znam - a jednak nie znam. Opisują w nich swoje dni kiedy jak twierdzą sporo pili, dobrze się z tym markowali, ale też i tacy którzy już niebezpiecznie przeszli na tę stronę mocy, z której ciężko powrócić. Kiedy czytam te wszystkie osobiste oświadczenia zaczynam szybko przekładać je na swoje życie. Naprawdę zaczynam się zastanawiać gdzie ja jestem. Pracując w branży, która na alkoholu w dużej mierze stoi mam kontakt z tym zjawiskiem niemal non stop. Tym samym jestem również beneficjentem spożycia. I stanowczo twierdzę, że nie jestem alkoholikiem i raczej nim nie będę. Tak, wiem, pieprzę bzdury, bo dawno nim jestem. Rili? No to idę dalej, bo miałem okazję z kilkoma uzależnionymi osobami o tym rozmawiać. Nie tyle co o ich problemie, ale czy ja też mam problem tylko świetnie się maskuję? Oczywiście nie otrzymałem jednoznacznej i pokrzepiającej odpowiedzi, niemniej wciąż mój algorytm wszystko liczy na moją korzyść. Wczoraj znów czytam na profilu jednego z moich znajomych o cyfrze sukcesu nie picia, o tym w jak innym dziś świecie żyje, jak jest mu teraz dobrze. I ja mu wierzę i nawet wiem jak taki stan smakuje, bo często tak się czuję wcale nie biorąc rozwodu z alkoholem. Paradoksem jest fakt, że ta osoba była dla mnie zawsze uosobieniem fit i zdrowia. Ideał. Nawet zazdrościłem samozaparcia w kreowaniu takiej postawy. A tu jeb, okazuje się że chłop codziennie na fajrant walił naftę, aby sobie zrekompensować na miękko dzień. Myślę sobie, o co tu chodzi? Sam przecież kiedyś byłem w sporym sztosie treningowym jak ów kolega i nie da się wtedy chlać, bo jedno z drugim się wyklucza. NIE DA SIĘ! Albo ostro trenujesz, albo ostro walisz w szyję. A może nie powinienem innych mierzyć swoją miarą? Niemniej coś tu jednak nie gra. No to znów na bufet wrzucam swój styl życia, a nie jest ono ascetyczne. Czy mi się zdarzyło kiedyś walić wieczorem alk aby poprawić sobie humor? Oczywiście, robię to regularnie z powodów rozrywkowych. Nie no, dlaczego mam rezygnować z rozrywki skoro ona przynosi mi tyle radości. Dobra, ale tak codziennie rozrywka? Ja to nazywam zrównoważoną gospodarką rozrywki i zdrowego rozsądku. Mam jeszcze wspaniałego doradcę. To mój organizm. I coś co daje mi dożywotnią gwarancję, nie znoszę spożywać sam. Ok, wiem, znów wmawiam sobie, że wszystko jest ok, bo przecież niczego nie zawalam, mam sukcesy i jest pięknie. No bo tak jest. No i dalej zastanawiam się dlaczego o tym otwarcie się mówi, publicznie pokazuje te liczniki trzeźwości. Zaczyna mnie to lekko wprowadzać w stres, bo ja dalej korzystam i nic z tym nie robię. Ale co mam robić, skoro wiem gdzie jestem. A mimo to mam wyrzuty właśnie przez te osobiste coming outy. Nie jestem twardy, ale uznaje że nie jestem uzależniony, nie muszę rzucać niczego i zaczyna mnie to wszystko irytować. Mam wrażenie, że jeśli zaraz nie dołączę do tej grupy, to będzie za późno i skończę w rowie melioracyjnym sam jak palec. Proszę nie obrażać się na mnie, bo bardzo doceniam decyzje wszystkich i mimo mojego wciąż młodzieńczego sposobu bycia czuję się świetnie, znam swoje granice, wiem że czasami przeginam, często boli, ale całe życie bardziej boli niż kac. A co do kaca, to chyba jestem rzeczywiście nienormalny, bo lubię mieć czasami taką poranną głupawkę i sporo pomysłów mi wtedy wpada do głowy. Ale ten felieton pisze wypoczęty, nie na kacu i przed treningiem.