Rzadki i kultowy. Gdzie się pojawi, wzbudza sensację większą niż Rolls Royce. W dodatku czasem można wyskoczyć nim w teren. Pięknie odbudowana Toyota Land Cruiser to dowód na to, że ekscytujący klasyk nie musi wcale być coupé, czy limuzyną…

Jest duży, żółty i wygląda jak wyciągnięty z kreskówki albo z filmu przygodowego, którego akcja dzieje się na Saharze, czy na Borneo. Do tego piękny, basowy pomruk niewysilonego diesla o pojemności trzech litrów, sprawia, że robi się już naprawdę przyjemnie. Ale – to nie wszystko. Bojowo sterczący snorkel jasno mówi postronnym, że tutaj nie ma miękkiej gry i jak trzeba J40 pokona nie tylko bezdroża, ale także głębokie wody. Trzeba tylko pamiętać, że prędkość maksymalna tego samochodu nie przekracza 80 km/h. Jeżeli do tego dodamy twarde resory, okaże się, że kilkusetkilometrowa podróż sama w sobie może być nielichą przygodą…Taką, w jaką dał się wciągnąć autor tego tekstu.

Całą awanturę rozpoczął fotoreporter Krzyś, który podczas sesji Fiata zauważył, że od ponad roku nie było w Trójmiejskim Klasyku żadnej terenówki. Zdanie okazało się zaklęciem. Kilka dni później, jak zawsze niespodziewanie, w moim życiu pojawił się Pan Piotr, regularny czynnik sprawczy różnych niezwykłych przedsięwzięć.

- Jeżeli ma pan ochotę na terenowego klasyka, to idealnie, ponieważ musimy takiego przerzucić z Warszawy do Gdańska – powiedział.

Rzecz jasna, radośnie nie odmówiłem. Dopiero wieczorem doszło do mnie, że podróż J40 nie będzie szybkim śmignięciem nową 7 – ką. Co tam, żyje się raz! Samochód czekał na mnie w Konstancinie, zaparkowany obok słynnego, treningowego Harvarda, na którym ćwiczyli polscy piloci, podczas II Wojny Światowej w Wielkiej Brytanii.

Myślę że dla wielu współczesnych kierowców równie trudne co uruchamianie tego samolotu, mogłoby być opanowanie „dźwigienkologii” kilkudziesięcioletniego Land Cruisera. Po kilku minutach poradziłem sobie z nimi, otwierając przy okazji wszystkie możliwe lufty, bo przecież w afrykańskim land cruiserze nie znajdziemy czegoś takiego jak klimatyzacja. Jest za to mnóstwo klapek i wywietrzników. Niewysilony diesel o mocy 80 KM radośnie mruknął, a ja, podskakując na twardych resorach, ruszyłem w drogę. Jechałem równe sześć godzin, nie było więc wcale tak tragicznie, biorąc pod uwagę, że wąski fotel (są dwa) przypomina z wyglądu raczej siodełko z Ursusa. To i tak nieźle, bo ewentualni pasażerowie z tyłu mają do dyspozycji jedynie blaszane nadkola.

Prototyp pierwszej terenowej Toyoty Land Cruiser powstał w 1951 roku. W tym samym roku zbudowany został kolejny prototyp pojazdu. Początkowo nazywany był „Jeep”, ale aby uniknąć konfliktu z firmą Willys, szybko przemianowano go właśnie na Land Cruisera. Po siedmiu latach produkcji pierwszej generacji Land Cruisera, w roku 1960 zadebiutował model J40. Dokładnie ten, który oglądamy na zdjęciach. Rychło okazał się mistrzem świata w niezawodności i prawdziwym królem bezdroży, dlatego produkowany był pod nazwą Land Cruiser do 1984 roku i dalej – w Brazylii, jako Toyota Bandeirante, aż do 2001 roku. Dziś dzieje się z nimi dokładnie to samo, co z klasycznymi Jeepami, czy Land Roverami. Ich ceny co roku rosną o kilkanaście procent i wynoszą obecnie od 20 do ponad 50 000 Euro za dobrze odbudowany egzemplarz. Dokładnie taki jak ten, odrestaurowany w oparciu o nowe części, jako maskotka, przez Toyotę Chodzeń.

Uroczo, wręcz uzależniająco niewygodny Land Cruiser długo nie trafiał tam, gdzie miał pierwotnie dojechać. Zaprzyjaźnił się z nim nawet Krzysiek, który wcześniej twierdził, że woli zdecydowanie bardziej wygodne samochody. Nie mówiąc już o sopockich auto spotterach, zatrzymujących go na pasach nieopodal Grand Hotelu, bo – jak mówili – takiego auta w tym sezonie w Sopocie jeszcze nie było. Kto zaś będzie miał ochotę go zobaczyć, będzie miał okazję zrobić to jesienią, w nowym salonie Toyoty Carter, w Kowalach.