Igor Tracz i jego zaprzęg

Gdy zaczął uprawiać tą egzotyczną dla Polaków dyscyplinę sportu, nikt nie podejrzewał, że za parę lat pokona wybitnych zawodników na świecie. Dziś Igor Tracz jest jednym z najlepszych na ziemi specjalistów od powożenia psich zaprzęgów. Wyścigi stały się jego wielką pasją i sposobem na życie.

Zanim jednak do tego doszło, studiował pedagogikę i grafikę na gdańskiej ASP. Ponieważ jednak stagnacja „zabija go”, a adrenalina napędza postanowił znaleźć sport, w którym by się spełniał. Próbował wspinaczki, nurkował, startował w wyścigach kolarskich, ale dopiero miłość do psów wskazała mu kierunek, w którym podąża do dzisiaj.

 

Z miłości do psów

 

Psimi zaprzęgami zainteresował się jakieś dziesięć lat temu. Kolega pozwolił mu przejechać się swoimi saniami ciągniętymi przez psy północne. Coś zaskoczyło, spodobało się. Miał już swojego psa i rower, więc zaczął trenować. Powoli dokupywał kolejne psy, greystery.

Na początku nic nie zapowiadało, że w Trójmieście „narodzi się” przyszły mistrz Europy i świata. Zanim jednak do tego doszło, Igor Tracz najpierw wystartował w amatorskich zawodach w Rakowcu koło Gniezna. Kolega pożyczył mu sanie, dwa psy miał już swoje. Wywracał się na każdym zakręcie, ale frajda była ogromna. W 2005 roku Tracz zaczął trenować na poważnie. Porzucił swoje dotychczasowe życie, po to by się ścigać. Już dwa lata później wszedł na najwyższy stopień podium mistrzostw Europy. Kolejny sukces przyszedł w 2009 roku. Igor Tracz wystartował jako pierwszy Polak w historii zawodów psich zaprzęgów na kontynencie amerykańskim.

– Najpierw poniosłem porażkę, zająłem 11 miejsce – wspomina „maszer” Igor Tracz. – Było potwornie zimno, w dzień minus 30 stopni, nocą nawet minus 50. Rok później pojechałem tam znowu, zawziąłem się i zdobyłem dwa złote medale w różnych klasach: w dwójce zaprzęgowej i w czwórce zaprzęgowej na sprincie – dodaje.

 

Ruch jest nagrodą

 

Jeśli nie ma śniegu, Igor zamiast sań wykorzystuje rower lub specjalny trójkołowiec. On i psy to jedno, razem trenują przez okrągłe 12 miesięcy. Czworonóg w ciągu roku jest w stanie nauczyć się podstaw niezbędnych do wzięcia udziału w wyścigu; dwa, trzy lata zajmuje wytrenowanie go na tip-top. – Psi trening jest bardziej skomplikowany od ludzkiego, bo nie masz bezpośredniej odpowiedzi na pytanie, czy ćwiczenia były wystarczające. Obserwuję psy, robię zapiski, zaznaczam na jakim dystansie pracowały tak, a na jakim inaczej – wyjaśnia Igor. – Moja komunikacja z psami polega na wydawaniu komend: skręć w lewo, skręć w prawo, zawróć, stój, ale najpierw muszę je tego nauczyć. Najtrudniej jest wytrenować pierwszego psa zaprzęgowego, później każdy następny uczy się od pozostałych. Zwierzak najpierw biega luzem obok nas, kiedy widzę, że utrzymuje prędkość powoli zaczynam go wpinać do zaprzęgu. Ważne jest psychiczne nastawienie zwierzęcia, nie wolno go do niczego zmuszać, zresztą zakazane jest używanie jakichkolwiek środków przymusu, bata, kolczatek itp. Cały bajer polega na tym, żeby tym psom zaszczepić pociąg do pracy i wyścigów. Dla nich ruch jest nagrodą – tłumaczy Tracz.

 

Wypadki się zdarzają

 

Prędkość z jaką Igor porusza się na wyścigach dochodzi nawet 50 km/h. Jednak nie tylko psy biorą na siebie ciężar ciągnięcia pojazdu. – Moja praca polega na podbiegach, biegnę razem z psami, pcham sprzęt, wskakuję dopiero na prostym odcinku lub na zjeździe – wyjaśnia. – To ciężka fizyczna praca i dla mnie i dla moich czworonogów. Muszę być przygotowany kondycyjnie równo z nimi. Kantuję sanie, kładę je na zakręcie, muszę to utrzymać własnymi rękami – dodaje.

Psie zaprzęgi to sport kontuzjogenny. Psy narażone są na różne urazy, rozcinają łapy lub łamią paznokcie. Igor trzy razy miał wstrząs mózgu, dwa razy złamana rękę, podejrzenie pęknięcia miednicy i różnego rodzaju obicia i siniaki.

– Psy zanim zajarzą, że leżę na ziemi, to biegną jeszcze jakieś 100 metrów, zanim się zatrzymają. A jestem cały czas wpięty do zaprzęgu – wzdycha Tracz. – To jest ekstremum w wydaniu zawodniczym, kiedy spadam z sań lub trójkołowca, trzymam linkę zaprzęgową, żeby tego zaprzęgu nie stracić. Wolę być obity, połamany, ale żeby mi psy nie uciekły. One mają taką adrenalinę, że dalej biegną, są w amoku. Ja wtedy, kiedy jeszcze jestem przytomny, krzyczę stop! I one się zatrzymują, jednak to trochę musi potrwać, więc kawałek mnie przeciągną i poobijają – opowiada.

 

Odwieczne problemy

 

Igor nie wie, co sprawiło, że osiągnął tak ogromny sukces. Faktem jest, że pokonał ludzi, o których kiedyś czytał w książkach czy w internecie. Na pierwszych zawodach za granicą było dla niego frajdą, gdy mógł zamienić z nimi słowo, czegoś się od nich nauczyć. Niektórzy patrzyli na niego z góry, pytali po co przyjechał aż z Polski. A teraz? Przychodzą do niego po autograf, pytają o metody treningowe, piszą e-maile.

– Oni mają potworne pieniądze i sponsorów, a ja? Żyję z dnia na dzień, pieniądze i sponsorów pozyskuję czasami tydzień przed wyjazdem na zawody, niektóre rzeczy rozgrywają się dosłownie w ostatniej chwili. Od pewnego czasu pomaga mi miasto Pruszcz Gdański, mam sponsorów od sprzętu oraz wykarmienia i opieki weterynaryjnej psów. Gdybym był reprezentantem Norwegii albo Szwecji miałbym pensję, nie musiałbym nic innego robić, tylko trenować. Niestety w naszym kraju, chociaż psie wyścigi są sportem oficjalnym, to zupełnie niedocenianym i niewidocznym. U nas sprzedają się dyscypliny wizualne, medialne, chętnie oglądane w telewizji. A przecież wyścigi psich zaprzęgów są takie widowiskowe – mówi z żalem w głosie.

 

Chwile zwątpienia

 

Różnice widać też na zawodach. Polak do pomocy ma najczęściej jedną osobę, zawodnicy z innych krajów dysponują całym teamem ze specjalistami od smarowania płoz, utrzymania psów, sprzętu, z kierowcą oraz z zamówionym hotelem włącznie. Polak śpi w busie, którym przyjechał. Nic więc dziwnego, że Igora dopadają chwile zwątpienia.

– Bywa ciężko, ale nawet nie myślałem, żeby z tym skończyć. Bo i jak miałoby to wyglądać? Rower i sanie możesz odłożyć na bok, a psów nie. Powiedz im teraz: sorry, już mi się znudziło, koniec zabawy. Tak się nie da. Po pierwsze emocjonalnie jestem związany ze swoimi czworonogami, to moi kumple z pracy, codziennie z nimi trenuję. Po drugie z ich oczu bije większa pasja do biegania, niż z moich. To ja częściej marudzę, niż one, bo jest błoto, bo jest zimno, bo mi się nie chce. A im chce się zawsze – mówi z zapałem.

Rok temu Francuzi proponowali Traczowi 10 tys. euro za jego jednego psa, sportowiec odmówił. Chociaż prawdopodobnie w dwa lata byłby w stanie stworzyć od początku równie dobry zaprzęg, więź emocjonalna ze zwierzętami była silniejsza, niż chęć szybkiego zarobku. Była tez druga propozycja, dotyczyła ścigania się w barwach Francji.

– Od razu podziękowałem, ale może kiedyś to zrobię, jak nie będę miał żadnych szans na normalne życie w naszym kraju – zastanawia się sportowiec. – Przynajmniej dwa razy w roku stoję na podium z medalem, z flagą Polski i słucham hymnu naszego kraju. I reszta świata też słucha. A co ja z tego mam? Obcięte stypendium przez nasze państwo. Sam się z tego śmieję – mówi.

 

Marzenia o olimpiadzie

 

Teraz przygotowuje się do marcowych mistrzostw świata w Norwegii. Jego marzeniem jest również start na olimpiadzie i być może to marzenie się spełni. Jest bowiem bardzo prawdopodobne, że wyścigi psich zaprzęgów będą dyscypliną pokazową.

– Znalazłem sobie coś, co mnie kręci i chcę to robić, może nawet do końca życia – zamyśla się Tracz. – Znam zawodników, którzy mają 70 lat i jeżdżą na długie dystanse, niesamowici są. Niestety nie mam za bardzo czasu na życie osobiste, a w każdym razie mam go mało. Idziesz na imprezę? – pytają znajomi. No co ty, mam rano trening – odpowiadam. Nie może sobie pozwolić na fanaberie, raz do roku przechodzi badania antydopingowe, więc dawno zapomniał o różnych szaleństwach. – Poświęcam się w trupa, robię to najlepiej, jak potrafię. Ja tego sportu nie traktuję przy okazji – zapewnia. Wstaje rano, karmi psy, sprawdza, czy mają wodę, sprząta kojce, dopiero później trenuje, bo na pierwszym miejscu są psy. – I nie czuję się przez to nieszczęśliwy, chociaż ktoś powiedziałby, że mam przerąbane: dwanaście psów i muszę wracać na noc do domu – kończy ze śmiechem Igor.

Izabela Małkowska