Londyn oczami Katarzyny Zdrowak

Zakupy w Mediolanie, koncert w Berlinie, mecz w Barcelonie, impreza w Londynie, spotkanie z przyjaciółmi w Paryżu - takie spędzanie czasu, kilku dni wolnego jest coraz popularniejsze. Zjawisko to, zwane city break, nasiliło się wraz z rozwojem sieci połączeń lotniczych i spowodowało, że nie jesteśmy skazani na szarą, polską rzeczywistość.

Gdy ta szara rzeczywistość sapie nad uchem, że nie masz już urlopu, city break jest idealnym rozwiązaniem, który pozwala w sprytny sposób ją oszukać. Nie potrzebujesz długich wakacji, wielkich pieniędzy (przynajmniej nie zawsze). Po prostu wsiadasz w samolot i w ciągu dwóch, trzech godzin zostawiasz polską szarugę tysiące kilometrów za sobą.

 

Otwieramy się na ludzi

 

– Czy możemy obejrzeć Waszą ławkę? – zapytał straszy jegomość nienaganną angielszczyzną. Spojrzeliśmy na niego zdziwionym wzrokiem. Siedzieliśmy w malutkim, uroczym parku gdzieś w Londynie i od kilku minut obserwowaliśmy dziwny proceder dokładnego badania trzech ławek. Nasza była czwarta. Po chwili rozmowy sami pomogliśmy dokładnie obejrzeć naszą ławkę i pozostałe trzy po raz kolejny. Okazało się, że pomagamy wytrawnym „treasure hunterom”.

Pan, którego poznaliśmy wraz z Przemkiem moim chłopakiem i towarzyszem podróży, brał udział w grze internetowej, polegającej w skrócie na szukaniu malutkich karteczek pochowanych w sprytny sposób w setkach lokalizacji na całym świecie. Razem z żoną przyleciał do Londynu z Dakoty, a swoją karteczkę znalazł dzięki gpsowi i informacji, że w malutkim hoteliku niedaleko parku swego czasu często przebywał Lennon. Takie krótkie i zaskakujące znajomości, to tylko jeden z wielu smaczków podróży, w szczególności tych krótkich. Jeden, dwa, maksymalnie trzy dni wystarczą, by oderwać się od codzienności i zaaplikować sobie pigułkę fantastycznych wrażeń.

– Londyn, Londyn i jeszcze raz Londyn. Po pierwsze jest bardzo dogodne połączenie lotnicze z lotniskiem Luton. Wylot około 6 rano z Gdańska, po godzinie jesteśmy w Londynie, w sam raz na śniadanko – opowiada Katarzyna Zdrowak, właścicielka sklepu internetowego Fot-Net i fotograf z Sopotu. – Jako reprezentantka młodego pokolenia „zabieganych biznesmenów” dla mnie city break to jedyna okazja do spędzenia paru chwil poza domem i pracą. Poza tym „weekendowe wyjazdy” są dla mnie, ze względu na wykonywany zawód, szansą na ciekawe trofea w postaci zdjęć – uśmiecha się Kasia.

 

City Break w Barcelonie

 

Z kolei Sebastian Wojnowski, na co dzień zastępca dyrektora sprzedaży w firmie leasingowej, prywatnie zapalony fan sportu, często podróżuje z synem. Polski sport ich nie rozpieszcza, zatem wrażeń szukają poza granicami kraju. Tym bardziej, że aktywne kibicowanie to nie tylko wielka frajda, ale też emocje, których na polskich stadionach zwyczajnie brakuje.

– Uwielbiam rywalizację, niemniej sport przed telewizorem nie jest dla mnie. Muszę czuć

emocje, klimat wydarzenia – mówi Sebastian. – Cieszę się także, że mamy w Trójmieście tak dobre połączenia lotnicze. Dzięki temu ostatnio, wraz z synem polecieliśmy do Barcelony na mecz naszej ukochanej „Barcy”. Zobaczyć na żywo w akcji czarodziejów piłki, takich jak Leo Messi, Iniesta, Xavi, Puyol, czy Pique, to niezapomniane przeżycie. Przy okazji zwiedziliśmy stadion, klubowe muzeum i oczywiście zobaczyliśmy przepiękne miasto. Ciepło i miło wspominam też ubiegłoroczną, kilkudniową wizytę w Berlinie. Na Stadionie Olimpijskim odbywały się lekkoatletyczne Mistrzostwa Świata, a ja byłem świadkiem między innymi fenomenalnego rekordu świata na 100 m ustanowionego przez Usaina Bolta oraz złotego medalu naszej wspaniałej tyczkarki Anny Rogowskiej – kontynuuje Sebastian Wojnowski.

 

Nie tylko shopping

 

Miejsc na city berak’a jest chyba tyle, co ludzi. Koncerty, mecze, wydarzenia kulturalne, zakupy czy po prostu ciekawość świata. Każdy z tych powodów popycha przed siebie i pomaga określić cel kolejnej podróży.

– Londyn uwielbiam również, jeśli nie przede wszystkim, ze względu na dzielnicę Camden i Portobelo Road – opowiada Kasia Zdrowak. – Camden to raj dla stylistów, fotografów i ludzi którzy lubią nietuzinkowe stroje. Z kolei Portobelo Road to miejsce pełne magicznych sklepów ze starociami i second handów z ciuchami nawet od takich projektantów jak Chanel. Podobno kupują tam Madonna i Kate Moss. Poza zakupami warto pozwiedzać, wieczorem wyjść do  typowego angielskiego pubu, a rano koniecznie zjeść typowe angielskie śniadanko. To bomba kaloryczna ale raz w życiu trzeba go skosztować – mówi Kasia.

– Fajnie jest tak trochę podpatrzeć ludzi w innych krajach, zobaczyć jak się zachowują, ubierają, posłuchać języka. Naszym celem w czasie podróży zarówno tych długich jaki krótkich jest głównie zwiedzanie. Chcemy zobaczyć jak najwięcej, poczuć kulturę i klimat danego miasta. Dwa dni to idealny czas na napatrzenie się na architekturę i życie w danym miejscu – mówi Bożena Klinkosz, właścicielka multiagencji ubezpieczeniowej.

 

Imprezowy city break

 

City break dla ciała i ducha w maksymalnym wydaniu, to z kolei maksyma Marzeny Kitowskiej de Ciantis, specjalistki ds. logistyki dużej belgijskiej firmy. Na krótkie, kilkudniowe wypady pozwala sobie zazwyczaj 2 - 3 razy w ciągu roku. Omija wtedy centra handlowe i butiki, gdyż zakupy nie są jej celem. Marzena odrzuca też przewodniki turystyczne. Zwiedzanie, stołowanie się w miejscowych knajpkach ze zdecydowanym pominięciem tych przeznaczonych dla turystów z wielojęzykowym menu, lokaliki z muzyką live, to jest to, czego szuka podczas city break-ów.

– W Portugalii odkryłam magiczne miejsca z muzyką fado, we Włoszech uwielbiam spędzać czas w uroczych piano barach. Dla mnie oferta katalogowa dla turystów ociera się zawsze o tzw. „cepelię”, która nie jest ani realistyczna, ani ciekawa – mówi Marzena. – Jeśli tylko nadarzy się taka okazja biorę udział z moimi przyjaciółmi w różnych miejscowych festach, zabawach karnawałowych i lokalnych imprezach. Bawiłam się na paradach karnawałowych w Limassol i Larnace na Cyprze, w Neapolu, Rzymie, a w portugalskim Lagos wzięłam udział w folklorystycznym festynie – opowiada Marzena Kitowska de Ciantis.

Jej zdaniem udział w tego typu, lokalnych imprezach pozwala na prawdziwe poznanie miejscowych zwyczajów oraz na zawarcie bardzo ciekawych „tubylczych” znajomości.

 

Paryż i Paryż wschodu

 

Podobnie myśli Bożena Klinkosz, która wraz z mężem odwiedziła między innymi Paryż, Bratysławę, Wiedeń, Berlin, Pragę, Lwów i Sztokholm.

– W najbliższym czasie chcielibyśmy pojechać do Londynu i Petersburga. Szczególnie Petersburg jest intrygujący. Nie bez powodu to miasto nazywane jest Paryżem wschodu – mówi Mirosław Klinkosz.

A jego żona od razu ożywia się na dźwięk słowa Paryż.

– Paryż... – zamyśla się Pani Bożena. – Mam szczególny sentyment do tego miasta. Byłam tam raz, już jakiś czas temu i czuję pewien niedosyt. Widziałam wszystkie miejsca obowiązkowe dla turystów, ale zabrakło czasu na to, żeby po prostu wczuć się w atmosferę samego miasta. Pamiętam, że Paryż zachwycił mnie niezliczona ilością kafejek, wychodzących na uliczki. U nas jeszcze tego wtedy nie było. Tam od samego rana ludzie wspólnie rozkoszowali się poranną kawą, nie spiesząc się, byli zrelaksowani i mieli na to czas – dodaje.

 

Polowanie na latanie

 

Popularności city break-ów sprzyja atrakcyjna siatka połączeń lotniczych, głównie tanich linii. Z Gdańska, Warszawy, czy nawet z Berlina można dolecieć do każdego zakątka świata, a połączenia z europejskimi metropoliami są tak powszechne, że jednego dnia rano można wylecieć i wieczorem być już z powrotem w domu. Zachwyca też zderzenie siebie z obcą rzeczywistością i innymi ludźmi. Oglądanie tego, co oni widzą na co dzień. Jedzenie, tam, gdzie oni wpadają na obiad. Siedząc w londyńskim Starbucksie na stacji Victoria, rozkoszując się pyszną kawą, czy relaksując się na plaży w Alicante sącząc miejscowe cerveza i myśląc o tym, że jest styczeń, w Polsce -20 stopni C, a tu w Hiszpanii dokładnie tyle samo, ale na plusÉ można odnieść wrażenie, że zagina się czasoprzestrzeń.

Anna Kolęda