W szklance o wymiarach 2mm umieszcza łyżeczkę od herbaty, za uchylonym miniaturowym oknem stawia kobietę gotującą zupę. Na budowę jednego metra makiety potrafi poświęcić rok. Jest wielokrotnym zwycięzcą mistrzostw Polski modeli kolejowych. Leszek Lewiński sam o sobie mówi, że w hobby, tak jak w pracy, ważna jest dla niego pruska dyscyplina.

Najlepsze modele drzew robi mu żona. Razem chodzą do lasu i z kamieni zeskrobują mech. Później go suszą i robią z niego poszycie, żeby wszystko wyglądało naturalniej.

 

Zminiaturyzowana rzeczywistość

 

A musi być naturalnie, bo to hobby fachowo nazywa się realistycznym modelarstwem kolejowym w wielkości H0, czyli wykonywane jest w skali 1:87. I nie ma nic wspólnego ze sklejaniem plastikowych modeli wagonów, czy kładzeniu kółka torów na stole. Polega na zbudowaniu miniatury prawdziwej kolei albo całej infrastruktury, która się z nią wiąże. A co to wszystko znaczy?

– Proszę sobie wyobrazić lokomotywownię, a obok niej biuro – tłumaczy Leszek Lewiński, na co dzień zastępca dyrektora ds. technicznych w gdyńskim Zakładzie Linii Kolejowych. – W tym burze urzęduje zawiadowca albo naczelnik. Ten naczelnik ma biurko, na biurku leżą dokumenty. Obok stoi szklanka, w tej szklance jest łyżka. I to wszystko odtwarzamy w skali 1:87, czyli 87 razy mniejsze, niż w rzeczywistości.

W rezultacie biuro naczelnika ma 2,5 cm na 2,5 cm, biurko jest jeszcze mniejsze, szklanka ma milimetr średnicy, a w niej nadal jest miniaturowa łyżka.

 

Realność szczegółów

 

–  Jestem makieciarzem, tworzę miniaturowy świat, który obserwuję na co dzień. Mógłbym sklecić budynek z czterech ścian i dachu i umownie wyglądałby jak… budynek.  Ale w środku nie byłoby tej szklanki, naczelnika, światła – wymienia Lewiński. – A tak nic nie błyszczy plastikiem czy metalem, wszystko jest jak w rzeczywistości, waloryzujemy albo patynujemy elementy. Polega to na tym, że wszystko ma ślady eksploatacji. Bo przecież parowóz to nie eksponat muzealny, ale coś, co jeździ po torach. Jedne części pokryte są sadzą, inne błyszczą, bo zostały czymś wytarte, szyby są przydymione, świat nie jest jak z katalogu.

Zanim Lewiński zbuduje makietę, musi się do tego porządnie przygotować. Tworząc miniaturę dworca w Starej Pile koło Żukowa najpierw nagrał pół godzinny film, a później z kolegą obmierzył wszystko, co się dało zmierzyć. Na tej podstawie powstały plany i rysunki, z rysunków model, na końcu naniesiona została patyna i zachowano szczegóły: uchylone okno, przez które widać kobietę gotującą w garnku zupę. Wydawałoby się, że do tego zajęcia najbardziej pożądaną cechą jest cierpliwość. Jednak tak do końca nie jest.

–  Cierpliwość to mało – kwituje Lewiński. – Jeśli połączenie dwóch detali o długości 2 mm nie wychodzi za piętnastym razem, to sama cierpliwość nie wystarczy. Potrzebna jest pokora, która pozwoli przyrządy odłożyć i wrócić do nich za godzinę. Nie przydaje się tu także charakter „powolniaka” i safanduły. Safanduła makietę buduje spokojnie i nigdy jej nie kończy, bo na to ma jeszcze czas. Wbrew pozorom modelarstwo nie jest przypisane spokojnym ludziom.

 

Super makieta

 

W roku 2000, 2002, 2004, 2008 i 2010 prace Lewińskiego zdobyły tytuł „Polskiego Modelu Roku” zawsze osiągając punktację niemalże maksymalną. Któregoś dnia Leszek Lewiński wpadł na pomysł zbudowania polskiej makiety modułowej. Pomysł podchwycili pasjonaci zrzeszeni w Pomorskim Towarzystwie Miłośników Kolei Żelaznych

–  Makieta składa się z modułów, czyli odcinków o długości około 1 metra i szerokości rzędu 30 – 60 cm – wyjaśnia Lewiński. – Każdy segment pasuje do następnego. Modelarz robi ich określoną ilość zakończonych profilami przejściowymi, czyli znormalizowaną końcówką. I to jest właśnie moduł. Wszystkie te elementy umożliwiają dowolne ich zestawianie w formie linii kolejowej, stacji, itp. tworząc makietę. Nie ma alternatywy dla makiety modułowej i trudno byłoby odtworzyć ją w domu ze względu na brak miejsca. Ideą było więc wynajęcie dużej hali, w której będzie możliwość złożenia modułów i odwzorowania prawdziwej linii kolejowej z ruchem pociągów. Zalążkiem stała się moja prywatna makieta stacji Lewin Leski, wyposażyłem ja w odpowiednie końcówki, a reszta podchwyciła pomysł. I tak to się prawem płonącej prerii rozprzestrzeniło –  opowiada pan Leszek.

Polska makieta modułowa H0 odzwierciedla lokalną linię kolejową osadzoną w realiach przełomu lat 60. i 70. XX wieku. Na ostatnich targach hobbystycznych Salonu Modelarstwa „Hobby” w Poznaniu, połączona z innymi makietami budowanymi w tym systemie, liczyła około 300 m długości.

 

Mini świat dla koneserów

 

Nieczęsto jednak można podziwiać te kunsztowne dzieła, a jeśli już, to na bardzo specjalistycznych lub zamkniętych pokazach.

–  Nie ma sensu wystawiać makiet wszędzie i gdziekolwiek, bo w tym temacie jest bardzo specyficzne grono odbiorców – twierdzi Lewiński. –  Ludzie przeważnie się na tym nie znają, a idąc obejrzeć pokaz myślą, że zobaczą pociąg, który jeździ w kółko. I nudzą się potwornie, jeśli pojazd pojawia się raz na 10 minut. Dlatego nigdy nie wystawiamy się w centrach handlowych, odmawiamy takich pokazów. Jedna grupa spróbowała i okazało się, że to nie jest ta klientela. Dla tych ludzi, jeśli sytuacja nie zmienia się w ciągu 5 sekund, to są oni zawiedzeni. Najlepiej jakby te pociągi się ze sobą zderzały, wtedy byłoby to efektowne. Ale na naszych pokazach obserwujemy też ludzi innego pokroju, którzy potrafią stać przy makiecie po kilka godzin albo nawet cały dzień. Takich wciągamy do zabawy, z czasem robimy ich np. maszynistami i wówczas chętnie biorą udział w pokazach, doceniają kunszt naszej pracy.

 

Pruska dyscyplina

 

Makiety przedstawiają różne scenki z życia. Np. dworcową toaletę razem z jej brudem albo zagrodę i zagonki uprawiane wzdłuż kolejowych torów. Modele budują ludzie wywodzący się z różnych środowisk. Wśród znajomych Leszka Lewińskiego jest górnik, chirurg, policjant, strażak i kierowca ciężarówki. Cały przekrój zawodowy, który wobec wspólnej pasji, nie ma żadnego znaczenia.

–  Jak ludzie nas widzą, to myślą: co oni robią? Ten zamawia przez telefon pociąg, tamten udaje maszynistę, często pytają: czy oni są normalni? – śmieje się pan Leszek. – A dla wielu to nauka innej dziedziny zawodowej, przecież dla tego policjanta czy chirurga prowadzenie pociągu według wskazań semaforów to jakiś kosmos. To dla mnie jak połączenie dwóch naczynek w człowieku. Tu akurat ja jestem tym, który podpowiada, jak powinno być. I narzuciłem tzw. pruską dyscyplinę. Dlaczego? Bo prawdziwa kolej jest na niej oparta. Jeśli ktoś łamie przepis to albo zagraża bezpieczeństwu ruchu, albo pociągi nie jadą. A w miniaturowym modelarstwie realistycznym musi być jak w prawdziwym życiu. W końcu budujemy jego… miniaturę.

Izabela Małkowska