Małgorzata Rakowiec

Niewykluczone, że jeszcze jest, albo znów będzie kampania wyborcza, mamy za sobą po kilka, jak nie kilkanaście konferencji prasowych dziennie, debat o tym, że ten popiera tego, a tamten tamtego. Każdy niemal temat w tym czasie okazuje się tematem politycznym.

Zabierzesz zdanie na temat dziury w drodze – atakujesz jednego kandydata, chcesz przyglądnąć się planom inwestycyjnym – popierasz tamtego.

W tej sytuacji postanowiłam zająć się czymś zupełnie z polityką nie związanym, a mianowicie teorią, którą słyszałam parę razy i która do mnie wraca od czasu do czasu, gdy spotykam na spacerze kogoś z psem, albo odwiedzam znajomych, którzy w domu mają zwierzaka. Podobno upodabniamy się do swoich czworonożnych pupili, albo to nasi przyjaciele upodobniają się do nas.

Już wielokrotnie, gdy patrzyłam, jak jakaś pani tuli do siebie perskiego kota – to samo smutne spojrzenie oczu widziałam zarówno u tej pani, jak i u tego zwierzaka. Albo szczekający srebrny sznaucer średni okazywał się mieć taki sam kształt szpiczastej brody, co jego pan. (To może dlatego cały czas wstrzymuję się z kupnem buldoga francuskiego, bo każdemu, komu o tym psie mówię, twierdz, że jest okropnie brzydki).

Po ostatniej mojej lekturze, w której brytyjski profesor Richard Wiseman w naukowy sposób podochodzi do z pozoru mało naukowych zjawisk i zależności, zaczęłam jednak w przypadku tej teorii zastanawiać się nad tym, co było pierwsze. Czy to my wybieramy zwierzaka, który w jakiś sposób, już na samym początku jest do nas podobny, czy to upodobnienie przychodzi z czasem?

Na przykład prof. Wiseman, na podstawie badań swoich i swoich kolegów, rozprawia się jednoznacznie z horoskopami. Udowadnia, że sami sobie nadajemy określone cechy, ponieważ wiemy, jakie cechy charakteru są przypisywane konkretnym znakom zodiaku.

A może ze zwierzakami jest tak, że wybieramy już na starcie takie, które są do nas podobne? Małe, duże, chude, puszyste, długowłose, czy szorstkowłose.

I może chodzi nie tylko o cechy zewnętrznie. Na przykład – twierdzimy, że jesteśmy dynamiczni – no to przygarniamy dobermana, opiekuńczy – koniecznie labrador, niezależni – bierzemy kociaka, mili – kociak perski, ostry – bulterier.

Tyle, że niektórzy lansują teorię odwrotną tzn. klucz przy wyborze jest taki, że decydujemy się na to, czego podświadomie nie mamy albo nam tego brak.

Tych teorii naukowo, badaniami, jeszcze nikt chyba nie sprawdził. A gdyby się udało, to byłoby to bardzo przydatne. Zwłaszcza, gdyby potwierdziła się ta druga teoria.

Bo można by na przykład takich polityków kandydujących w wyborach zapytać, jakie zwierze mają albo chcieliby mieć. I wiele by to mogło wyjaśnić.

No i nie mówiłam, że w tym czasie każdy temat jest politycznie powiązany.