Miłość na dwóch biegunach

Piękny teatr – tak, stojąc na scenie w objęciach męża i spoglądając na pustą widownię, powiedziała Joanna Kreft-Baka przed rozpoczęciem ekskluzywnego wywiadu dla magazynu „Prestiż”. O życiu państwa Baków wiadomo niewiele, nie ma ich na plotkarskich portalach, rzadko widać ich w kolorowych pismach, próżno ich szukać w programach rozrywkowych z udziałem gwiazd. Od medialnej wiwisekcji wolą pielęgnować miłość w domowym zaciszu. Ciągle sobą zachwyceni, świetnie się uzupełniając, współgrają nie tylko w teatrze, ale i w życiu prywatnym. Joanna Kreft-Baka wraz z Mirosławem Baką tworzą specyficzne małżeństwo, pełne sprzeczności, ale i ciągłego zrozumienia. O pracy, miłości i przyszłości opowiedzieli nam w miejscu dla nich magicznym, czyli w Teatrze Wybrzeże, gdzie na co dzień pracują.

Czy trudno jest pracować ze współmałżonkiem?

Joanna Kreft-Baka: Ja z Mirkiem lubię grać. Cenię go zarówno jako aktora, jak i partnera na scenie. Gorzej jest na etapie prób, w czasie powstawania spektaklu. Wtedy mnie irytuje i wkurza!

A czym?

J.K.-B.: No, swoim zachowaniem. Apodyktycznością, sposobem w jaki zwraca mi uwagę!

Ale mimo to cieszę się i jestem szczęśliwa, że mam męża aktora, bo myślę, że z innym facetem w ogóle bym się nie dogadywała.

Mirosław Baka: I vice versa.

Czyli nawet żonie Pan nie odpuszcza?

M.B.: Zwłaszcza żonie. Ale faktycznie muszę nad sobą popracować. Apodyktyczność to zdecydowanie nie jest zaleta. U mnie wynika to chyba z braku cierpliwości. Specyfika teatru jest taka, że podczas prób do zamierzonego efektu można sobie dochodzić powoli. Film wymusza prawie natychmiastową gotowość. Ale to w końcu inny rodzaj sztuki. No cóż, postaram się poprawić.

Gdzie Pan się najlepiej czuje - na scenie w teatrze, w filmie, czy może grając w serialu?

M.B.: Nie wiem, to zależy od danej chwili w życiu. Niczego nie faworyzuję. Jak długo gram w filmie, to tęsknię za atmosferą teatru – i na odwrót. Serial pozwala mi godnie żyć, ale nie realizuję się w nim artystycznie i nie jest tym, co chciałbym robić przez całe życie.

Czy lubicie obserwować siebie nawzajem na scenie?

M.B.: Dla mnie to jest po prostu straszne. Ja nigdy przed żadną swoją premierą nie denerwuję się tak jak przed wyjściem Joanny na scenę.

J.K.-B.: Ze mną nie jest aż tak źle. Denerwuję się, ale nie aż tak bardzo, gdy ja mam premierę. Zresztą ja wiem, że ty nie zejdziesz poniżej pewnego poziomu.

M.B.: Ja też wiem, że ty też nie zejdziesz, ale to jest silniejsze ode mnie. Jednakże, mimo premierowego stresu, lubię patrzeć jak Joanna gra, bo wtedy widzę ją inną niż na co dzień. A to jest bardzo fajne uczucie widzieć kogoś, kogo się bardzo dobrze zna, w zupełnie innej roli.

Czy ta „inność” przenosi się również do domu?

M.B.: Staram się pracy nie przenosić do domu.

J.K.-B.: Ja muszę przyznać, że zdarza mi się przenieść sprawy teatralne do domu. Taka jest moja natura. Po prostu jestem kobietą, a on mężczyzną i może stąd wynikają nasze różnice. Ja nie potrafię się zupełnie od wszystkiego odciąć. Mirek zazwyczaj mówi: „Koniec. Zapomnij o tym. Idziemy dalej”. A ja rozkładam wszystko na czynniki pierwsze. Lecz uważam, że jako mój mąż, partner życiowy, ma usiąść, wysłuchać i porozmawiać na dany temat, a następnie wszystko przerobić. Koniec i kropka, bo po to z nim jestem.

M.B.: Jak jesteś na coś zła, to musisz być od razu zła i na mnie.

J.K.-B.: Nie! Jak jestem na coś ogólnie zła, to jestem, i już! Nie mogę się w jednej minucie zmienić. Chociaż jestem aktorką i teoretycznie byłoby mnie na to stać, ale po co coś udawać i tłamsić w sobie.

Jak wyglądało Wasze pierwsze spotkanie? Czy od początku było wiadomo, że „to” jest to?

(śmiech)

M.B.: (do żony) No… opowiadaj…

J.K.-B.: Wpadliśmy sobie w oko już na egzaminach wstępnych do szkoły. To było w czerwcu. Spotkaliśmy się ponownie w październiku i po dwóch miesiącach już byliśmy parą.

M.B.: Tak zadecydowała Joanna i tak musiało już zostać.

A kto kogo bardziej zdobywał?

J.K.-B.: Mirek mnie zdobył, ale później poczuł się zbyt pewny siebie i musieliśmy się rozstać…

M.B.: Mieliśmy chwilę przerwy, żeby się upewnić, że na pewno chcemy być ze sobą.

Jaka jest recepta na udany związek?

J.K.-B.: Mieliśmy szczęście, że trafiliśmy na siebie. Chyba gdzieś tam był palec boży. Muszę zdradzić, że jestem często zapraszana przez Mirka na kolację i dostaję kwiaty. I tak ma być dalej!

M.B.: Trzeba się starać… Trzeba dbać o tę miłość (nuci fragment popularnej piosenki). Trzeba się kłócić, nie zgadzać i dyskutować, ale wciąż starać się. Bo ta roślinka sama się nie utrzyma. Trzeba ją podlewać i chuchać. Ale każdy inaczej poprowadzi „to” w swoim życiu. To jak z liniami papilarnymi, każdy ma swoje, niepowtarzalne.

Najpiękniejsza chwila w małżeństwie?

M.B.: Nie, nie można odpowiedzieć na to pytanie. Bo tych chwil było bardzo dużo. I każda następna wydaje się najpiękniejsza. I to chyba jest recepta udanego małżeństwa, że tak trudno jest odpowiedzieć na to pytanie.

Jaka jest najbardziej fascynująca cecha współmałżonka?

M.B.: Zawsze te pytania z „naj” są najgorsze.

J.K.-B.: To powiedz za mnie. A ja powiem za ciebie. Moja cecha dla ciebie – to nieprzewidywalność i jest ci z tym bardzo kolorowo w życiu.

M.B.: Masz rację. A moja cecha dla ciebie… Hmm… Nie mam takich cech…

J.K.-B.: Ja w Mirku zawsze kochałam spokój, ale trudno nazwać spokój najbardziej fascynującą cechą.

M.B.: Dlaczego? W dzisiejszych czasach zachować spokój jest fascynujące… Spokój, a z drugiej strony nieprzewidywalność. Widzicie, jakie to są dwa przeciwstawne bieguny? Jak się wspaniale uzupełniamy?

A jeżeli chodzi o wspólne pasje, hobby to także się uzupełniacie?

M.B.: Pasje mamy podobne. Przede wszystkim góry. Lubimy chodzić po górskich szlakach, tych łatwych, jak i trudnych, zdobywać szczyty. To ja byłem pierwszym facetem, który zabrał Joaśkę właśnie w góry. I ona połknęła tego bakcyla, co mnie bardzo ucieszyło, bo trudno jest znaleźć kogoś, kto tak jak ja pokocha góry.

J.K.-B.: Tak, pokochałam góry. Ale lubię też wyprawy z synem Jeremim na kajaki, a ostatnio wycieczki rowerowe z mężem albo z kolegami z teatru.

Z kolegami z teatru? I Pan na to pozwala? Nie jest Pan zazdrosny?

M.B.: Z kolegami z teatru pozwalam (śmiech).

Wiodą Państwo bardzo ciekawe życie, o którym nie można nigdzie przeczytać…

M.B.: Pozostajemy w cieniu i zostawieni w spokoju. Dzisiejsze gwiazdy wybuchają jak supernowa i po pół roku znikają. My z Joanną nie jesteśmy gwiazdami, tylko aktorami.

J.K.-B.: Ja się kiedyś zastanawiałam, że może powinnam ściąć się na łyso albo na jeża, albo przefarbować się na ostry blond i w końcu zaistnieć jako żona TEGO Baki. No ale po co?

M.B.: (głaszcząc żonę po głowie) Po co? Istniejesz kochanie, bardzo ładnie istniejesz. I nic nie trzeba zmieniać.

Z tego co Pan mówi, wnioskuję, że w „Tańcu z gwiazdami” Pana nie zobaczymy?

M.B.: Producenci już kilka razy próbowali mnie namówić, ale nie zgodziłem się ani na ,,Taniec z gwiazdami’’, ani na śpiewanki Polsatu czy jeżdżenie na lodzie. Nie mam w sobie parcia na szkło i nie wiem, czemu to ma służyć. Jak chciałbym nauczyć się tańczyć, to zapisałbym się na kurs. Nie lubię takich targowisk próżności, sprzedawania siebie. Jestem skryty i bardziej introwertyczny. Realizuję się, ale na scenie, tam mogę zrobić wszystko z moim temperamentem aktorskim. Jednak jako człowiek spokojny i zrównoważony nie czuję potrzeby ekscytowania się tym, czy ktoś na mnie wyśle SMS-a. To oczywiście nie zarzut pod adresem moich kolegów. Jeśli im to pasuje, to proszę, ale mnie to nie rajcuje.

Czy synowie idą w ślady rodziców?

J.K.-B.: Starszy, Łukasz, studiuje na drugim roku wydziału operatorskiego w Katowicach, a młodszy jeszcze nie sprecyzował swoich planów na przyszłość.

M.B.: Nie namawialiśmy synów do aktorstwa, ale jeśli Jeremi zapragnie być aktorem i będzie szczęśliwy, to my również. Aktorstwo to zawód, który męczy i stresuje, więc dzieci zazwyczaj nie kojarzą z tym nic dobrego.

Mówi Pan o ciemnych stronach tego zawodu, ale chyba bilans zysków i strat wychodzi na zero?

M.B.: Tak, ja nigdy nie narzekam, nie mam nawet prawa do tego. Cieszę się, że robię to, co robię. Cieszę się z mojej pozycji, jaką mam w tym zawodzie.

J.K.-B.: A ja mam satysfakcję, że jestem z twardzielem polskiego kina, a nie z jakąś pierdołą. I również nie mogę narzekać. Pracuję w teatrze i to jest dla mnie najważniejsze, bo wielu aktorów nie może sobie na to pozwolić. Niektórzy nieustannie muszą zmieniać swoje miejsce pracy, chociażby dyrektorzy. Ciągle odchodzą i przychodzą nowi. Każdy następny kompletuje nową obsadę...

M.B.: Dyrektorzy się zmieniają, a my trwamy i trwamy...

Zadomowiliście się w Trójmieście. Niedawno wprowadziliście się do nowego domu w Gdańsku. Czy ten dom jest spełnieniem marzeń o Waszym miejscu na ziemi?

J.K.-B.: Tak. Po 10 przeprowadzkach możemy powiedzieć, że to jest właśnie to miejsce.

Jest Pan ze świętokrzyskiego, co Pana tu przyciągnęło?

J.K.-B.: JA!

M.B.: Kobieta, gdańszczanka. Nigdy nie chciałem mieszkać w Warszawie, wolę mój Gdańsk. Joanna mi go pokazała i tak już zostało. Zresztą kiedyś chciałem zostać marynarzem i to miasto zawsze mi się podobało.

J.K.-B.: A dokładniej to ja jestem z Kaszub, urodziłam się w Kościerzynie. Stąd mój twardy charakter.

Zbliżają się święta Bożego Narodzenia. Bez czego nie wyobrażacie sobie świąt?

M.B.: Nie wyobrażamy sobie świąt poza domem. Lubimy typowe rodzinne święta. Jest mi bardzo ciężko, smutno i źle kiedy nie spadnie płatek śniegu w te wyjątkowe dni.

J.K.-B.: No i bez choinki. Kiedyś mieliśmy taką dużą, pięciometrową.

Czy cała była ubrana?

M.B.: Tak, cała. Przy pomocy dużej drabiny. Kiedy ksiądz przyszedł po kolędzie, to był zazdrosny, że nawet w kościele takiej nie mają.

J.K.-B.: To była cała wyprawa po tę choinkę. Pojechaliśmy do lasu, wybraliśmy jedną, a potem została zwieziona traktorem do domu. Czterech sąsiadów pomagało nam ją postawić w pokoju.

M.B.: A rozbierałem ją piłą łańcuchową! Obcinałem gałęzie po kolei, wtedy można było ją łatwiej z domu wynieść.

A Nowy Rok powitacie hucznie czy raczej spokojnie?

M.B.: Na pewno nie będziemy nic grać w teatrze, więc możemy coś zaplanować. Myślę jednak, że sylwestra spędzimy raczej w gronie znajomych. Nie lubię imprez, że tak powiem, ogólnoludzkich. Zawsze znajdzie się ktoś, kto mnie rozpozna, bacznie obserwuje, często nagabuje. „Panie Baka, niech pan zatańczy z moją żoną” – takie prośby są na porządku dziennym.

I tańczy Pan z tymi żonami?

M.B.: Oczywiście że nie. Czułbym się wtedy jak biały niedźwiedź na Krupówkach. Dobrze, że mi pięciu dych do kieszonki nie wsadzają.

Czy macie już jakieś konkretne plany, cele na rok 2010?

J.K.-B.: Tak!

M.B.: Niechaj usłyszę!

J.K.-B.: Żeby doszła do skutku nasza planowana wyprawa do Kambodży i Laosu. Ostatnio byliśmy w Boliwii, teraz czas na Azję (spontanicznie przybijają sobie „piątkę”).

Dziękujemy za rozmowę i tego Państwu życzymy, a po powrocie zapraszamy do redakcji „Prestiżu”, abyście podzielili się wrażeniami z tej niezwykłej podróży.

Rozmawiali: Jakub Jakubowski i Ewelina Kulawiuk

Joanna Kreft-Baka: polska aktorka, głównie teatralna, żona Mirosława Baki. Jest absolwentką Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej we Wrocławiu, którą ukończyła w 1988 r. Po szkole występowała na scenie Teatru C.K. Norwida w Jeleniej Górze, m.in. w szekspirowskim „Śnie nocy letniej”, „Balu w operze” Juliana Tuwima, „Biesach” Fiodora Dostojewskiego. Potem związała się z Teatrem Wybrzeże w Gdańsku. Jej początkiem ekranowej przygody był dramat psychologiczny „Bez grzechu” (1987) Wiktora Skrzyneckiego, gdzie zagrała Martę Jezierską. Potem była rola Joanny, wychowanki Marii, w filmie „Kocham kino” (1987) Piotra Łazarkiewicza i udział w telefilmie „Zero życia” (1987) Rolanda Rowińskiego.

Mirosław Baka: polski aktor filmowy, serialowy i teatralny. Urodzony 15 grudnia 1963 r. w Ostrowcu Świętokrzyskim. Absolwent Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej we Wrocławiu. Na deskach teatru zadebiutował w 1987 r. Było to przedstawienie dyplomowe „Bal w operze” wystawiane w Teatrze im. C.K. Norwida w Jeleniej Górze. Po przeprowadzce do Gdańska dostał angaż w Teatrze Wybrzeże, gdzie gra do dziś. Drzwi do kariery filmowej otworzyła mu główna rola u samego Krzysztofa Kieślowskiego. W filmie „Krótki film o zabijaniu” wcielił się w postać młodego chłopaka skazanego na śmierć za morderstwo taksówkarza. Zagrał do tej pory w kilkudziesięciu filmach, z których najważniejsze to: „Autoportret z kochanką”, „Chce mi się wyć”, „Dekalog V”, „Demony wojny według Goi”, „Chłopaki nie płaczą”, „Reich”, „Wróżby kumaka”, „Balladyna” czy „Wyrok na Franciszka Kłosa”. W teatrze wcielał się w role Hamleta, Barabasza, Karamazowa, Tytusa Andronikusa czy Ryszarda III. Wielką popularność przyniosły mu również wyraziste role w serialach takich jak „Kryminalni”, „Pitbull” czy „Fala zbrodni”.